Od walki o życie do wygranej w Pucharze Świata w niecały rok. Daniel Andre Tande dokonał niemożliwego

Zobacz również:Kto otrzyma najlepsze noty? O skoczkach, którzy mogą nieco namieszać w nadchodzącym sezonie
Daniel Andre Tande
Fot. Sebastian Widmann/Getty Images

Gdy rok temu upadał w Planicy, nikt nie myślał o tym, czy pojedzie na igrzyska lub będzie jeszcze startował w Pucharze Świata. Wszyscy trzymali kciuki, żeby w ogóle doszedł do zdrowia. Tymczasem Daniel Andre Tande nie tylko wygrał niezwykłą walkę o zdrowie – wrócił także do skakania. Kilka dni temu spiął całą historię zwycięstwem w Pucharze Świata w Oslo.

Wszyscy fani skoków narciarskich doskonale wiedzą, jak niebezpieczny jest to sport. Każdy oglądający regularnie Puchar Świata choć raz natknął się na upadek, po którym z przerażenia odwrócił wzrok z nadzieją, że skoczkowi nic się nie stało. Stwierdzenie, że skoki są sportem niebezpiecznym jest wręcz truizmem, bo to oczywiste, że dyscyplina, w której jadący na nartach prawie 100 kilometrów na godzinę sportowcy rzucają się w przepaść, by lecieć kilka metrów nad ziemią, nie należy do najłatwiejszych.

WALKA

Przekonało się o tym wielu skoczków, chociażby Jan Mazoch, który po niesławnym upadku w Zakopanem nigdy już do sportu nie wrócił. Thomas Morgenstern po kilku takich zakończył karierę, nie mogąc pozbyć się traumy. A Planica… cóż, skocznia w Słowenii kojarzy nam się z pięknymi dalekimi lotami i słonecznym i przyjemnym zakończeniem sezonu, ale – jak na mamuta przystało – jest nawet bardziej niebezpieczna niż każdy inny obiekt. Przekonało się o tym już wielu skoczków z całego świata.

Przekonał się też Tande, bo to właśnie seria próbna przed konkursem w Planicy była tą zmieniającą bieg jego kariery.

Podobnie jak w innych przypadkach, Norweg stracił kontrolę nad nartą po wyjściu z progu i z ogromnym impetem uderzył w zeskok. I o ile w innych przypadkach zdarzało się, że skoczkowie kończyli zjazd po śniegu z zachowaniem świadomości, o tyle w przypadku Tandego od razu wiedzieliśmy, że nie będzie to upadek z gatunku „uff, ale szczęście”.

Przez mniej więcej trzy minuty nie miał nawet tętna, a przytomność odzyskał dopiero w szpitalu. W karetce musiał być zaintubowany, a lekarze ostatecznie wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej. Po fakcie dowiedzieliśmy się, że chodziło wyłącznie o odciążenie organizmu w pierwszych etapach leczenia, jednak mimo wszystko bardzo dobrze wiemy, jak brzmi sam medyczny termin „śpiączka” i jak mogą na niego zareagować fani czy rodzina samego skoczka, szczególnie gdy zawodnik jest zwożony nieprzytomny z zeskoku.

Ostatecznie skończyło się na operacji złamanego obojczyka, przebitym płucu, no i kilkudniowej śpiączce. Oczywiście nie było tak, że wszystko skończyło się w momencie, w którym zniknęło zagrożenie życia. Rekonwalescencja była długa, ale Tande ostatecznie wrócił do zdrowia. Pytanie brzmiało: czy wróci do skoków?

PRZESZKODA PO PRZESZKODZIE

Wrócił, mimo że jeszcze kilka miesięcy wcześniej wielu w to wątpiło, a przecież i sam Tande po takim upadku mógł mieć duże zastrzeżenia co do własnych możliwości. Na horyzoncie pojawiały się gdzieś nawet igrzyska olimpijskie w Pekinie, mimo że konkurencja w norweskiej kadrze wcale nie odpuszczała. Zawodnik jednak krok po kroku poprawiał formę, by ostatecznie stanąć na podium w Klingenthal. Już wtedy uznał to za coś niewiarygodnego, a co dopiero informację, że zaledwie dziesięć miesięcy po wypadku pojedzie na swoje kolejne igrzyska olimpijskie.

Daniel Andre Tande - Planica
Fot. Milos Vujinovic/SOPA Images/LightRocket via Getty Images

Zanim jednak to zrobił, pojawił się kolejny problem – koronawirus. Tande i Johann Andre Forfang przed wylotem otrzymali pozytywne wyniki testów i coraz lepiej skaczący Daniel musiał drżeć o to, czy w ogóle do Pekinu dotrze. Patrzenie na wskaźniki (coś, co sami przerabialiśmy z Natalią Maliszewską) i odliczanie dni do momentu wylotu, testując się codziennie. Pojawiła się duża niepewność i ostateczna radość, kiedy Tandemu się to udało (Forfangowi nie), choć nie da się ukryć, że byłaby ona dużo większa, gdyby nie cała sytuacja.

Do Pekinu Norweg poleciał po beztreningowej izolacji, na ostatnią chwilę, tracąc konkurs na skoczni normalnej. Na dużej wyglądał dobrze, ale jego forma była rozregulowana i trudno nie winić za to zamknięcia w czterech ścianach – przynajmniej po części. Liczył więc na konkurs drużynowy, w którym Norwegowie mieli spore szanse na medal i… przegrali go ostatnim skokiem Mariusa Lindvika.

Kolejna przeszkoda, która w teorii mogłaby wpłynąć na psychikę sportowca. Jednak Tande bardzo szybko przeszedł nad tym do porządku dziennego. Był szczęśliwy, że w ogóle skacze i po takich przeszkodach trudno mu się dziwić. Na horyzoncie była przecież reszta sezonu, w tym cykl Raw Air w jego ojczyźnie. A jak cykl Raw Air, to także Oslo – kolebka norweskich i nie tylko norweskich skoków. Prawdopodobnie każdy skoczek chce tam wygrać, a co dopiero skoczek urodzony w Norwegii i reprezentujący jej barwy.

Po ostatnim konkursie cyklu Tande nieco się powtórzył, ale ponownie mogliśmy usłyszeć, że to, co wydarzyło się na skoczni, jest nierealne. Skoczek bowiem wygrał swój ósmy indywidualny konkurs Pucharu Świata – pierwszy od 2.5 roku. Nam nie do końca to pasowało, bo zrobił to m.in. ze względu na słaby drugi skok Kamila Stocha, ale patrząc z neutralnego punktu widzenia – niewielu skoczków zasłużyło na to w tym sezonie tak, jak Tande.

Co więcej, na horyzoncie jest kolejna impreza, którą Tande uwielbia, czyli mistrzostwa świata w lotach. On sam jest już czterokrotnym mistrzem w tej specjalności (raz indywidualnie i trzy razy w drużynie) i nigdy nie było tajemnicą, że uwielbia latać. Dodatkowo zawody odbywają się w Vikersund, czyli na kolejnej norweskiej skoczni. Trudno stwierdzić, czy będzie w wąskim gronie faworytów do medali, ale na pewno nie można go wykluczać, szczególnie na mamuciej skoczni. A już na pewno nie można wykluczać norweskiej drużyny. Trzy ostatnie złota mistrzostw świadczą najlepiej o tym, że lotników mają nieprzeciętnych i jednym z nich jest Tande.

Nie udało się z medalem olimpijskim, to może uda się z medalem (lub medalami) na mistrzostwach świata w lotach? Nazwaliśmy zwycięstwo w Oslo spięciem klamry, a sam Tande określił go jednym z największych sukcesów w życiu, biorąc pod uwagę okoliczności. Jest jednak szansa, że ta klamra będzie bardziej dobitna, kiedy będący po takich przejściach Norweg odniesie kolejny ogromny sukces na skoczni mamuciej. To w końcu ten typ obiektu pozbawił go całej masy zdrowia. A później jest jeszcze szansa na jakieś ładne zakończenie sezonu, właśnie w Planicy. Możliwości jest wiele, jednak cokolwiek by się nie wydarzyło, to Tande i tak jest jednym z największych zwycięzców tego sezonu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uniwersalny jak scyzoryk. MMA, sporty amerykańskie, tenis, lekkoatletyka - to wszystko (i wiele więcej) nie sprawia mu kłopotów. Współtwórca audycji NFL PO GODZINACH.
Komentarze 0