Obieżyświat, który swoją misję zakończył w domu. Roy Hodgson żegna się z Premier League

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Roy Hodgson
Fot. Dan Istitene/Getty Images

Zaczynał pracę w zupełnie innych czasach, gdy na świecie nie tylko nie było piłkarzy, których ostatnio trenował, ale nawet menedżerów, z jakimi rywalizował w tym sezonie Premier League. Dokładnie czterech z nich – Scott Parker, Mikel Arteta, Paul Heckingbottom i Graham Potter – jest młodszych niż trenerska kariera Roya Hodgsona. Ta po 46 latach, pracy w ośmiu krajach i na 20 stanowiskach zatoczyła koło, kiedy wrócił do Crystal Palace i wiele wskazuje na to, że właśnie się kończy.

Na takich jak on, Anglicy mają określenie „football lifer” – człowiek, które całe życie oddał piłce. Roy Hodgson być może nigdy nie osiągnął spektakularnych sukcesów, nie ma w CV najważniejszych trofeów w światowej piłce i wielu nadal ma mu za złe kiepskie wyniki z reprezentacją Anglii, jednak znacznie większa liczba osób darzy go szacunkiem. W ostatniej kolejce Premier League działo się będzie dużo ciekawych rzeczy, ale jednocześnie zamknie się pewna era. 73-latek żegna się z Crystal Palace i najprawdopodobniej zakończy trenerską karierę. Gdy o tym mówił zostawił wprawdzie uchyloną furtkę, jednak już rok temu było słychać takie głosy. Przedłużył wówczas kontrakt o kolejny sezon, bo nie chciał żegnać się z piłką przy pustych trybunach.

– Definitywne stwierdzenia o emeryturze są niebezpieczne, gdy cały czas czujesz się dobrze, ale też z pewnością nie odchodzę z klubu z myślą, że wskakuję na rynek. Tak naprawdę odchodzę od piłki, a co przyniesie przyszłość? Nigdy nie mów nigdy. Widziałem już wielu, którzy ogłaszali koniec kariery i byli żegnani z fanfarami, by zaraz pojawić się gdzie indziej po krótkim czasie. Wolałbym nie być jednym z takich ludzi. Nie zniknę po ostatnim meczu za zachodem słońca, ale też z drugiej strony nie chcę w przeddzień śmierci wpychać w kalendarz kolejnego treningu – mówił Hodgson.

Dodał, że w pierwszej kolejności chce skupić się na spędzeniu czasu z żoną Sheilą. Oboje kochają podróżować, a przez ostatnie kilkanaście miesięcy to było utrudnione. Para obchodzi w tym roku 50. rocznicę ślubu, więc okazja jest odpowiednia.

POWRÓT DO DOMU

Podróże to zresztą jedno z kluczowych słów w karierze Hodgsona. W trakcie swojej trenerskiej kariery pracował w ośmiu krajach, ale na koniec na prawie cztery lata wrócił do matecznika. Crystal Palace odezwało się do niego jesienią 2017 roku, gdy po katastrofalnym początku sezonu zwolniło Franka De Boera. Hodgson miał uratować zespół przed spadkiem i to mu się udało – po raz ostatni Orły były pod kreską jeszcze na początku marca, ale ostatecznie sezon skończyły na bardzo dobrej 11. pozycji dzięki serii sześciu meczów bez porażki na koniec.

Od tego czasu Palace nie było w strefie spadkowej ani razu za kadencji Hodgsona. Nie grało może najpiękniejszej piłki, ale potrafiło sprawiać niespodzianki. Wystarczy choćby przypomnieć dwie wygrane na Old Trafford, pierwsze od końcówki lat 80., czy pamiętne 3:2 na wyjeździe z Manchesterem City, gdy Andros Townsend zdobywał przepiękną bramkę z woleja. Zwykle Orły Hodgsona można było określić takimi słowami jak „organizacja” czy „dobra defensywa” i zespół często skazywano na spadek, a mimo tego zawsze kończyło się bezpiecznym finiszem blisko środka tabeli. Kibice doceniali jednak, że na ławce trenerskiej mają kogoś, kto ma ten klub wypisany w sercu. – Dostaję mnóstwo wiadomości od ludzi, którzy tak jak ja oglądali Crystal Palace od 50, 60 lat i mają tego typu przeszłość. Niezwykle to doceniam. To dla mnie zaszczyt, że mogę się z nimi utożsamiać – mówił Hodgson.

Jego macierzysty klub wyciągnął do niego rękę, gdy bardzo go potrzebował, ale i Hodgson wiele na tym zyskał. Był wtedy kilkanaście miesięcy po Euro 2016, kiedy angielska opinia publiczna powiesiła na nim psy za odpadnięcie z Islandią w 1/8 finału. „Woy”, nazywany tak przez to, że „r” wymawia niczym Elmer z Looney Tunes, był wtedy bardziej memem niż trenerem. Wstydliwa porażka tym bardziej denerwowała kibiców, że Hodgson wraz ze swoim asystentem zostali sfotografowani przed meczem podczas rejsu po Sekwanie i zarzucano im lekceważenie Islandczyków. Wtedy najchętniej zapadłby się pod ziemię, ale minęło trochę czasu, pojawiła się propozycja nie do odrzucenia z Crystal Palace i w tym klubie Hodgson stał się najstarszym menedżerem w historii Premier League, wyprzedzając sir Bobby'ego Robsona. Teraz jednak ta droga dobiegła końca.

OBIEŻYŚWIAT ZATOCZYŁ KOŁO

W piłce zakochał się jako młody chłopak, który wychowywał się w dzielnicy Croydon w południowym Londynie. Najbliżej miał na stadion Selhurst Park, gdzie występuje Crystal Palace i był nawet sąsiadem Steve'a Kembera – późniejszego menedżera tego klubu. Na pierwszy mecz Orłów Hodgson poszedł na początku lat 50. i jak każdy dzieciak w okolicy marzył o grze w piłkę. Jako nastolatek w latach 60. trenował w młodzieżowych grupach Crystal Palace, ale kariery nigdy nie zrobił. Wylądował w niższych ligach okręgowych, gdzie znany był jako zadziorny środkowy pomocnik, a później lewy obrońca. Jednocześnie szykował się do kariery trenerskiej. – Nie miałem talentu, ale chciałem w jakiś sposób pozostać przy piłce – tłumaczył. Grał więc w klubach pokroju Tonbridge Angels, Gravesend & Northfleet czy Ashford Town i jednocześnie robił kursy trenerskie oraz był nauczycielem WF-u w jednej ze szkół w Dulwich.

Szansę w roli trenera dał mu stary znajomy, wspomniany Steve Kember. Jego ojciec i ojciec Hodgsona, Bill, pracowali razem w londyńskiej komunikacji miejskiej i od słowa do słowa wyszło, że Roy chciałby w przyszłości szkolić. Była końcówka lat 60. i Kember zapytał go, czy nie chciałby poprowadzić grupy U-11 w klubie Park Hill United i tak to się wszystko zaczęło.

młody Roy Hodgson
Fot. Twitter

Kursy zakończył w wieku 23 lat i wtedy zaczął współpracę z Bobem Houghtonem, który ukształtował pierwsze lata jego trenerskiej kariery. Hodgson cały czas łączył wówczas jeszcze pasję z pracą wuefisty i do 1974 roku grał amatorsko, ale zrobił pozytywne wrażenie na Houghtonie, który w tym samym czasie przenosił się do Malmö. Gdy więc w końcówce 1975 roku Hamlstads BK, które biło się o utrzymanie w lidze szwedzkiej, poprosiło go o rekomendację perspektywicznego trenera, ten wskazał Hodgsona.

Razem byli uznawani w Szwecji za rewolucjonistów. Skandynawska piłka była wtedy dość prosta i wbrew obiegowej opinii nie opierała się na twardej grze i starciach w powietrzu. – Wszystko sprowadzało się do banalnych spraw, jak np. to, czy nasz prawy skrzydłowy jest szybszy niż ich lewy obrońca. Mało kto przykładał wtedy większą wagę do taktyki – wspominał Houghton. Wraz z Hodgsonem wprowadzali takie innowacje jak obrona strefowa czy wysoki pressing. Zaskoczeniem dla wszystkich było wówczas stosowanie pułapki ofsajdowej, gdy cała linia defensywa potrafiła przed zagraniem wyjść do przodu i łapać rywali na spalonym.

SZYBKI SUKCES

Malmö, bazując na tym, zdobywało mistrzostwa kraju w 1974 i 1975 roku. Hodgson sprawił jednak sensację, gdy już w pierwszym sezonie zdobył tytuł. Nikt nie stawiał na Halmstad, a tymczasem zaledwie 29-letni trener zupełnie odmienił grę drużyny i mógł zapalić cygaro zwycięstwa. – Dominowaliśmy. Bob wygrywał ligę dwa razy, potem mi się to udało, następnie znów on sięgnął po tytuł w 1977 roku i ja ponownie w 1979. Nie było w tym żadnego sekretu. Dostałem grupę pracowitych, ambitnych piłkarzy, którzy chcieli się poprawić. Jako dawny nauczyciel idealnie się w tym odnajdowałem. Wierzyliśmy, że odniesiemy sukces, jeśli będziemy współpracowali jako grupa – wspominał Hodgson.

W Halmstad został przez pięć lat i zawsze mówił, że tam wiodło mu się najlepiej w karierze. – Zamieniłem wodę w wino – żartował. Ojczyzna go jednak ciągnęła i chwilę popracował w Bristol City, ale tam nie zagrzał długo miejsca przez ogromne problemy organizacyjne w klubie. Wrócił więc do Szwecji, najpierw do drugoligowych IK Oddevold i Örebro, by później przenieść się do Malmö. Tam wciąż świeża była pamięć o wyczynach Houghtona, który wysoko zawiesił poprzeczkę. W 1979 roku dotarł przecież do finału Pucharu Europy, gdzie przegrał wprawdzie z Nottingham Forest, ale to był wówczas najlepszy wynik w historii szwedzkiego futbolu. Hodgson jednak z całą pewnością udźwignął presję. W latach 1984-89 nieprzerwanie, przez pięć sezonów z rzędu, zdobywał z Malmö mistrzostwa Szwecji. Nie byłoby żadną przesadą stwierdzenie, że wówczas stał się legendą tamtejszej piłki.

Roy Hodgson w Szwecji
Fot. Getty Images

Malmö oferowało mu nawet dożywotni kontrakt, ale Hodgson nie chciał spoczywać na laurach. – Miałem 42 lata i właściwie nie musiałbym już nic robić, jednak chciałem stawiać sobie nowe wyzwania – mówił. Nie krył też, że chodziło o finanse. Bardzo wysokie szwedzkie podatki sprawiły, że nawet zarabiając wiele nie mógł myśleć o oszczędnościach, które pomogłyby mu ustawić rodzinę. Podatek dochodowy wynosił tam wtedy 65%. Hodgson więc wszystkim pięknie podziękował i ruszył w świat.

SMAK MUNDIALU

Anglik latem 1990 roku wylądował w szwajcarskim Neuchatel Xamax i spędził tam dwa lata, dwukrotnie ocierając się o tytuł. Fani jednak przede wszystkim zapamiętali mu wyeliminowanie Celticu w Pucharze UEFA w 1991 roku, a w kolejnej rundzie drużynie udało się też wygrać pierwsze spotkanie z Realem Madryt 1:0, jednak w rewanżu Królewscy zwyciężyli już 4:0. Dobrymi wynikami w klubie zapracował na stanowisko selekcjonera reprezentacji Szwajcarii. Właściwie to wymienił się funkcjami z Ulim Stielieke – Niemiec był pierwszym trenerem tej kadry, który miał z nią dodatni bilans i wziął po Hodgsonie Neuchatel, a Anglik miał za zadanie podtrzymać dobry czas drużyny narodowej.

Apetyty w Szwajcarii rosły i Hodgsonowi postanowiono za cel awans na mundial w 1994 roku. Szwajcarzy czekali wówczas na grę w dużym turnieju od mistrzostw świata w 1966 roku. Grupa eliminacyjna nie była jednak łatwa – Helweci wylądowali razem z Portugalią, Szkocją oraz Włochami, a awans mogły wywalczyć tylko dwie ekipy. Mimo tego misja się powiodła. Kadra Hodgsona przegrała tylko jedno spotkanie w przedostatniej kolejce z Portugalią, umiała pokonać Włochów i to właśnie z nimi udało się jej awansować na turniej w USA.

Tam Szwajcaria uznawana była za jedną z drużyn, które miały wchodzić w skład czyjejś „grupy marzeń”. W losowaniu trafiła na gospodarzy, uchodzącą za czarnego konia w walce o medal Kolumbię oraz Rumunię, późniejszego ćwierćfinalistę. Eksperci skazywali zespół Hodgsona na ostatnie miejsce, ale w meczu otwarcia z USA udało się wyrwać remis, a później sprawić niespodziankę, pokonując Rumunów aż 4:1 w drugim spotkaniu. Okazało się, że to wystarczy do wyjścia z grupy i nawet porażka 0:2 z Kolumbią w ostatnim meczu nic nie zmieniła. W 1/8 finału Szwajcarzy zdecydowanie przegrali z Hiszpanią (0:3), jednak Hodgson został uznany za bohatera.

WŁOSKA PRZYGODA

Dobrą passę udało się kontynuować. W eliminacjach do Euro 1996 Szwajcarzy pod jego wodzą łatwo poradzili sobie w grupie z Turcją, Szwecją, Węgrami i Islandią. Przegrali znów tylko jeden mecz i przez chwilę byli nawet sklasyfikowani na trzecim miejscu w rankingu FIFA. Hodgson jednak nie poprowadził reprezentacji w samym turnieju – jeszcze jesienią 1995 roku przyjął ofertę z Interu Mediolan i zostawił Szwajcarię, co nie spodobało się opinii publicznej.

Po latach Hodgson przyznawał, że to był błąd. – W Interze po raz pierwszy zostałem na taką skalę wplątany w politykę futbolu i poznałem, co to znaczy gigantyczna presja – mówił po latach w rozmowie z ESPN. Mediolańczycy byli wtedy w trakcie dużej przebudowy. Dwa wcześniejsze sezony przed przyjściem Anglika kończyli w Serie A na 13. i na 6. miejscu. Przez klub przetoczyło się wówczas mnóstwo piłkarzy – sprzedano m.in. Dennisa Bergkampa czy Marco Delvecchio, za to przyszli Paul Ince, Javier Zanetti, Ivan Zamorano, Youri Djorkaeff, Diego Simeone i Roberto Carlos. Ten ostatni jednak nie dogadywał się z Hodgsonem, który nie wystawiał go na lewej obronie i szybko odszedł.

Paul Ince and Roy Hodgson
Fot. Claudio Villa/Allsport/Getty Images

Hodgsonowi udało się doprowadzić Inter najpierw do siódmego, a potem trzeciego miejsca w lidze, był też finał Pucharu UEFA, jednak Włosi krytykowali styl gry drużyny pod wodzą Anglika. Prezydent Interu Massimo Moratti był odmiennego zdania. Chciał z Hodgsonem przedłużyć umowę, ale ten zatęsknił za ojczyzną i jeszcze przed końcem rozgrywek 1996/97 przyjął ofertę z Blackburn. – Zaoferowali mi kontrakt, jednak czułem, że i ja, i oni potrzebują zmiany. Moratti powiedział jasno: nie wiem, czemu nie chcesz zostać, ale nie będę stawał ci na drodze – mówił Hodgson w rozmowie z „FourFourTwo”.

Moratti doceniał jednak jego wpływ. Po latach wspominał, że Hodgson dokonał potrzebnej przebudowy i ustawił Inter na odpowiednich torach. Jego następca Luigi Simoni rok później sięgnął po wicemistrzostwo Włoch i wygrał Puchar UEFA, w dużej mierze bazując na gracza, którzy przyszli za kadencji Hodgsona.

KRÓTKI POWRÓT DO ANGLII

W Blackburn dostał podobne zadanie. Klub zjechał w dół tabeli i ledwie dwa lata po zdobyciu sensacyjnego mistrzostwa Anglii był już na 13. miejscu i właściciel Jack Walker obawiał się o spadek. Sytuację udało się ustabilizować – Blackburn skończyło na szóstej pozycji w pierwszym sezonie Hodgsona, ale sytuacja w klubie była niespokojna. Jednocześnie kusili go inni. Niemcy odzywali się w sprawie wakatu na pozycji selekcjonera, a gdy pozycja Glenna Hoddle'a na stanowisku trenera reprezentacji była słaba po kiepskim starcie eliminacji Euro 2000, Hodgsona uważano za faworyta do tej roli. Dwa miesiące później jednak Walker go zwolnił, gdy Blackburn było na ostatniej pozycji w Premier League z uwagi na słabe wyniki spowodowane masą kontuzji.

W tym momencie w karierze Hodgsona zaczęła się cała seria krótkich podróży. Najpierw był powrót do Interu w roli tymczasowego trenera, potem znów Szwajcaria i praca w Grasshoppersie, następnie jeden sezon w FC Kopenhaga, cztery miesiące w Udinese i dwa lata na stanowisku selekcjonera reprezentacji Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wydawało się, że pozycja Hodgsona słabnie – już nie pojawiał się w kontekście większych klubów i silniejszych drużyn narodowych i po nieudanej przygodzie na Bliskim Wschodzie wylądował znów w Skandynawii, tym razem w norweskim Vikingu FK.

Powrót w tamte strony dobrze mu zrobił. Mały klub dwukrotnie pod jego wodzą awansował do europejskich pucharów. – Był jak prawdziwy angielski dżentelmen – wspominał Hannes Sigurdsson, jeden z jego ówczesnych piłkarzy. – Gdy moja rodzina go poznała, Roy roztopił im serca. Był czarujący, choć tylko wtedy, gdy chciał. Miał także bardziej bezwzględną stronę, którą pokazywał w szatni – dodawał.

Najbardziej zapadł w pamięć scenką, podczas której Hodgson rugał drużynę za słabą grę. – Nagle do szatni wszedł jeden z członków zarządu, a on akurat nas opieprzał. Facet wszedł, powiedział coś w stylu: „Przepraszam, już nie przeszkadzam”, na co Roy odparł: „Nie, nie, zostań – możesz chcieć tego posłuchać” i dalej darł się na nas. W końcu powiedział: „Nie mam pojęcia, co tutaj robię! Urabiam się po pachy, ucząc was gry w piłkę, a dostaję jakieś drobniaki, podczas gdy powinienem leżeć w Monako i popalać cygara”. Spojrzenie na twarzy tego dyrektora było bezcenne – śmiał się Sigurdsson. Hodgson bowiem był wtedy najlepiej zarabiającym trenerem w lidze norweskiej.

Po Vikingu przyszedł czas na kolejną reprezentację, tym razem Finlandii, z którą Hodgson grał w eliminacjach Euro 2008 przeciwko Polsce. W Bydgoszczy Finowie pokonali nas w pierwszym meczu 3:1 i w trudnej grupie, w której byli jeszcze Portugalczycy, Serbowie, Belgia, Kazachstan, Armenia i Azerbejdżan, do samego końca bili się o awans na turniej.

DRUGIE PODEJŚCIE DO PREMIER LEAGUE

Hodgson przypomniał wtedy o sobie i niebawem znów dostał szansę powrotu do Anglii, choć znów odzywał się do niego Moratti. – Zaproponował mi stanowisko dyrektora sportowego w Interze i zastanawiałem się, czy być może przyszedł czas, by dać sobie spokój z trenowaniem i usiąść w gabinecie. W końcu dobijałem do 60-tki, a żonie obiecałem kiedyś, że wtedy przejdę na emeryturę. Uznałem jednak, że to byłby błąd. Nadal miałem w sobie głód, a codzienna praca z piłkarzami karmi adrenalinę – tłumaczył. Gdy więc w tym samym czasie przyszła oferta z Fulham, czyli okazja powrotu do rodzinnego Londynu, Hodgson się nie wahał.

Kto wie, czy pobyt na Craven Cottage nie był tym najbardziej udanym w jego karierze. Wprawdzie to w Szwecji zdobywał trofea, ale Fulham Hodgsona to dla fanów Premier League kultowa ekipa. Przyszedł w trakcie rozgrywek 2007/08 i zaczął od ratowania londyńczyków przed spadkiem. W momencie, gdy zaczynał pracę, czyli tuż po Bożym Narodzeniu, Fulham miało tylko dwie wygrane, a mimo tego dzięki świetnej końcówce dokonało wielkiej ucieczki. W ciągu kilku lat udało się jednak Hodgsonowi stworzyć naprawdę poważną ekipę. Konkretne wzmocnienia sprawiły, że Fulham w sezonie 2008/09 zajęło siódme miejsce, co dało awans do Ligi Europy.

To właśnie w tych rozgrywkach Hodgson zapisał najpiękniejszą kartę. Zaczynał od Vetry Wilno i Amkara Perm w eliminacjach, potem wyszedł z grupy z CSKA Sofia, FC Basel i Romą, a później rozpoczął się niesamowity marsz w fazie pucharowej. Fulham najpierw wyeliminowało obrońców trofeum, Szachtara Donieck, następnie w 1/8 finału sensacyjnie wyrzuciło za burtę Juventus, później ówczesnego mistrza Niemiec, czyli Wolfsburg i w HSV w półfinale. To był ledwie drugi sezon Fulham w europejskich pucharach, a mimo tego udało się dotrzeć aż do finału. Tam Atletico potrzebowało dopiero dogrywki do zwycięstwa i choć pozostał niedosyt, to Hodgson czuł się jak zwycięzca. – Przede wszystkim cieszyłem się, że zostałem przy trenowaniu. Dużą radość dawało mi też to, że mogłem znów pracować w Londynie i być blisko rodziny – opowiadał.

SPADEK Z WYSOKIEGO KONIA

Do Hodgsona przylgnęła wtedy łatka trenera, który dobrze radzi sobie wtedy, gdy oczekiwania są najmniejsze. Po udanym pobycie w Fulham wziął go Liverpool, ale kibice tego klubu najchętniej chcieliby o tym zapomnieć. Hodgson zupełnie sobie na Anfield nie poradził, wytykano mu beznadziejne transfery i został zwolniony po pół roku, w trakcie których zespół był blisko dna tabeli, a Hodgson stwierdził, że „żaden klub nie jest zbyt duży na walkę o utrzymanie”. Porażka z czwartoligowym Northampton w Pucharze Ligi też mu nie pomogła.

Miesiąc po zwolnieniu z Liverpoolu objął West Bromwich Albion i tam było podobnie jak w Fulham – najpierw ratował zespół przed spadkiem, skończył na 11. miejscu, najwyższym dla klubu od 30 lat, a sezon później jeszcze je poprawił, gdy The Baggies finiszowali pozycję wyżej. Jego popularność znów wzrosła, więc gdy z reprezentacją Anglii żegnał się Fabio Capello, to Hodgson był obok Harry'ego Redknappa uznawany za faworyta do zastąpienia Włocha. Oficjalnie został ogłoszony nowym selekcjonerem 1 maja 2012 roku i podpisał czteroletnią umowę.

Na kadrze się jednak sparzył. Z Euro 2012 odpadł po rzutach karnych z Włochami, mundial w 2014 roku był dla Anglików fatalny i nie wyszli z grupy, a dwa lata później o jego losie przesądziła wspomniana już Islandia. Zarzucano mu początkowo zbyt mocne trzymanie się pewnych nazwisk – na MŚ 2014 Anglicy przywieźli najstarszy zespół – jednak już dwa lata później na Euro we Francji mieli jeden z najmłodszych. Dziś z perspektywy czasu podkreśla się, że Hodgson zaczął to, co później dokończył Gareth Southgate i niejako położył mu fundamenty, ale wówczas bezlitosna angielska prasa robiła z niego raczej emeryta bez pojęcia. Reputację odbudował dopiero w Crystal Palace, gdzie miał święty spokój i wydaje się, że tego najbardziej potrzebował.

ZAWSZE JEST NASTĘPNY MECZ

O zakończeniu kariery myślał już od jakiegoś czasu. W rozmowie z ESPN wspominał jednak, że to, co zawsze dawało mu motywację to fakt, że w pracy trenera zawsze masz kolejny mecz. – Uświadomiłem to sobie w Szwecji. Orvar Bergmark, były znakomity piłkarz, powiedział mi kiedyś: „Zazdroszczę ci tego, że zawsze masz coś, na co czekasz. Ja skończyłem grać, zacząłem pracę w radzie sportowej i po prostu idę do biura, robię swoje i wracam. A ty? Nawet jeśli przegrasz, to zaraz możesz się poprawić”. To zostało ze mną na całe życie, bo w wirze obowiązków łatwo o tym zapomnieć – mówił Hodgson.

Jak sam mówi, staro poczuł się dopiero niedawno. Próbował coś przekazać na treningu piłkarzom Crystal Palace i odwołał się do Malcolma MacDonalda, byłego świetnego napastnika Newcastle, ale jego zawodnicy nie mieli pojęcia, o kim mówi. – To jeden z tych momentów w życiu, kiedy czujesz, że przemijasz. Nagle zdajesz sobie sprawę, że są na tym świecie ludzie, którzy nie wiedzą, co chcesz powiedzieć. Z drugiej strony, dlaczego mieliby go znać? Skończył grać, zanim oni się urodzili, więc to było dość naiwne. To mi jednak pokazało, że dziś musisz być bardziej ostrożny, bo nagle będziesz oderwany od rzeczywistości i piłkarze cię nie zrozumieją – opowiadał.

Hodgson zostawia Crystal Palace na spokojnym miejscu w Premier League, ale zamyka w klubie pewną erę. Latem aż 16 piłkarzom kończą się kontrakty i wraz ze zmianą menedżera szykuje się przebudowa. Wśród jego następców wymienia się m.in. Franka Lamparda i wydaje się, że na Selhurst Park postawią na kogoś, kto skręci mocniej w stronę ofensywnej piłki. Sceptycy przypominają, że już raz Palace się na tym sparzyło, gdy brało De Boera. Wtedy Hodgson przyszedł ich ratować. Teraz 73-latek ma inne plany, ale kto wie. Sam mówi, że nadal będzie blisko piłki i trudno, by z dnia na dzień ogień w nim zgasł. Gdyby był potrzebny, w klubie wiedzą, gdzie go szukać. Będzie tuż za rogiem – w Croydon, gdzie ta historia zaczęła się 73 lat temu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.