Z jednej strony liczyliśmy na jakieś trzy-cztery medale i z takim wynikiem skończymy. Z drugiej – rozczarowań na lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Eugene mamy aż za dużo. Pierwsze, co przychodzi do głowy, to dobry timing Polaków. Lepiej rozczarowywać się teraz niż rok temu na igrzyskach w Tokio. Jednak warto też spojrzeć w przyszłość i wynieść z tego nauczkę na igrzyska w Paryżu.
Polska lekkoatletyka przez długie lata pokazywała potencjał na mistrzostwach świata czy Europy tylko po to, by na igrzyskach kończyć z dwoma lub trzema medalami. Zawsze coś nie wychodziło – błąd taktyczny, wybitni rywale, brak formy akurat na tej jednej imprezie... Jeśli coś miało nie wyjść, nie wychodziło właśnie na igrzyskach, kiedy bolało nas to najbardziej. Na szczęście igrzyska w Tokio odwróciły ten trend. Potencjał Polaków wybuchł, dziewięć medali samej lekkoatletyki przekroczyło oczekiwania nawet największych optymistów, a nowe wcielenie (może nawet lepsze?) słynnego Wunderteamu zostało aktywowane.
Komentarze 0