Niewygodni zwycięzcy i dziwne rankingi. Wimbledon 2022 nie stracił prestiżu, ale pozostawił niesmak

Zobacz również:W poszukiwaniu Świętego Graala męskiego tenisa. Novak Djoković chce przybić piątkę ze Steffi Graf
Jelena Rybakina
fot. Visionhaus/Getty Images

Zwycięzca Wimbledonu, który drastycznie spada w rankingu? Wejście do pierwszej dziesiątki po słabym występie? Życiowe wyniki, które nic nie dają? Tegoroczny szlem w Londynie pod wieloma względami był wyjątkowy i taki pozostanie. Z jednej strony prestiż zwycięstwa na londyńskiej trawie ani trochę nie został naruszony, z drugiej – można odczuć pewien niesmak.

Wszyscy wiemy, o co dokładnie chodzi. Ze względu na wykluczenie rosyjskich i białoruskich tenisistów z Wimbledonu, związki ATP i WTA uznały, że nie będą przyznawać punktów za ten być może najbadziej prestiżowy turniej w całym tenisie. Cała sytuacja spotkała się z krytyką środowiska, głównie ze względu na to, jak to wszystko zostało rozegrane.

W końcu z jednej strony to w ostatnim czasie nic dziwnego, że sportowcy z Rosji i Białorusi są wykluczani z rozgrywek. Ich reprezentacje nie grają w zawodach drużynowych, a jeśli nadal będzie trwała wojna, to bardzo możliwe, że na igrzyskach olimpijskich nie zobaczymy już nawet nieudanego tworu pod nazwą „Rosyjski Komitet Olimpijski” – niektóre dyscypliny za chwilę rozpoczynają (albo już rozpoczęły) kwalifikacje olimpijskie, a Rosjan na listach nie ma. Nie zdziwiłoby nas, gdyby Międzynarodowy Komitet Olimpijski, który jeszcze przed wojną nie pozwalał na starty pod rosyjską flagą ze względu na doping, poszedł w kierunku całkowitego zakazu na letnich igrzyskach w Paryżu w 2024 roku.

To nikogo nie dziwi i takie decyzje spotkałyby się prawdopodobnie z aprobatą większości sportowej społeczności. Jednak w tenisie od początku wszystko stoi na głowie.

Na początku ATP i WTA jako jedne z nielicznych związków nie wykluczyły Rosjan i Białorusinów, pozwalając im startować pod neutralną flagą, co także spotkało się z krytyką. Potem, gdy już wszyscy się do tego przyzwyczaili, organizatorzy Wimbledonu wykluczyli wyżej wymienionych tenisistów i tenisistki i tu też była krytyka. Głównie dlatego, że w świecie tenisa kompletnie nie ma spójności. Zostali wyrzuceni wszyscy – niezależnie od tego, jak się o samym ataku Rosji na Ukrainę wypowiadali czy do niego podchodzili, podczas gdy spodziewano się raczej warunku potępienia wojny w zamian za grę. Rosjanie w innych barwach startować już mogli. A do tego wszystkiego akcja z punktami.

Organizatorzy, mimo że ich intencje były słuszne, dostali pstryczka w nos – Wimbledon wygrali Novak Djoković, być może największy i najgłośniejszy przeciwnik wykluczenia oraz Jelena Rybakina, czyli… Rosjanka w barwach Kazachstanu. Trzeba przyznać, że jest to jednocześnie porażka Rosjan. Jednym z powodów zmiany narodowości był fakt, że urodzona w Moskwie zawodniczka nie czuła wsparcia od rosyjskiego związku, a niektóre źródła mówią nawet o tym, że miała zostać uznana za „nieperspektywiczną”.

Kazachowie postanowili sfinansować jej przyszłość i teraz na pewno nie żałują. Z drugiej strony Rybakina zbija każde pytanie o swoje związki z Rosją, co wyraźnie sugeruje, że czuje się wciąż Rosjanką, co zresztą nie powinno nikogo dziwić. Jest też dowodem na niespójność decyzji Wimbledonu i braku organizacji przy wspomnianym wykluczeniu.

Sam turniej się obronił. Zarówno poziomu sportowego, jak i emocji, nie brakowało. Sam Djoković w drodze po swój 21. tytuł wielkoszlemowy musiał chociażby odrabiać straty z rezultatu 0:2. Mecz Nicka Kyrgiosa ze Stefanosem Tsitsipasem to jeden z najbardziej obfitujących w dziwne wydarzenia meczów wielkoszlemowych w ostatnim czasie. U pań świetne historie, jak chociażby ta Tatjany Marii i oczywiście Rybakiny. Punkty na prestiż nie wpłyną – po latach nikt nie będzie wypominał tego reprezentantce Kazachstanu ani twierdził, że siódmy londyński tytuł Djokovicia powinien być oznaczony gwiazdką. Ten niesmak najbardziej odczuwalny jest teraz, szczególnie kiedy wielu fanów i ekspertów robi to, co zawsze po wielkoszlemowym turnieju – sprawdza rankingi. A w nich: - zwycięzca Djoković spada na siódme miejsce w rankingu ATP po utracie punktów z tamtego roku

- to samo dzieje się z finalistką Ons Jabeur

- Rybakina, która powinna wejść do pierwszej dziesiątki, pozostaje na 23. miejscu

- Emma Raducanu awansowała do pierwszej dziesiątki, mimo że na Wimbledonie kompletnie jej nie poszło

Takich sytuacji jest cała masa. Nawet my możemy żałować, że Maja Chwalińska, Magdalena Fręch czy Katarzyna Kawa nie dostały zasłużonych punktów za swoje życiowe osiągnięcia. A jednocześnie Iga Świątek i Hubert Hurkacz nie stracą aż tak wiele przez swoje wczesne porażki (choć Hurkacz stracił punkty za półfinał). Dużo chaosu, zamieszania i rankingi, które nie oddają faktycznego stanu rzeczy.

Można długo dyskutować na temat tego, jak w światowym sporcie podchodzić do rosyjskich i białoruskich sportowców. Co więcej, konkluzja pewnie byłaby podobna do tego, co ostatecznie zrobili organizatorzy Wimbledonu. Pasowałoby jednak podejść do tego znacznie rozsądniej. I dogadać się na najwyższym tenisowym szczeblu, żeby czegoś takiego nie powtórzyć. Szkoda tak niezwykle prestiżowego turnieju na dwa tygodnie tego typu rozważań.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uniwersalny jak scyzoryk. MMA, sporty amerykańskie, tenis, lekkoatletyka - to wszystko (i wiele więcej) nie sprawia mu kłopotów. Współtwórca audycji NFL PO GODZINACH.
Komentarze 0