Naturalizowany znaczy (nie)chciany? Jak Lorenzo Brown z USA stał się „Lorenzo z Albacete”

Zobacz również:OSTATNI MECZ #4. Pakt
Lorenzo Brown Hiszpania koszykówka
Fot. Pedja Milosavljevic/Getty Images

Jego obecność w kadrze Hiszpanii wzbudzała kontrowersje. Zastanawiano się, dlaczego jedna z najlepszych reprezentacji świata sięga po Amerykanina. Lorenzo Brown ostatecznie pojawił się w składzie i pokazał, że jest w stanie dać wiele zespołowi Sergio Scariolo. Na zakończonym niedawno EuroBaskecie błyszczał formą, która dała mu wyróżnienie do najlepszej piątki turnieju.

Zwyczaj naturalizowania zawodników, przeważnie Amerykanów, to dość kontrowersyjny temat. Konserwatywni fani basketu zwracają uwagę na fakt, że reprezentacje to nie kluby, do których można ściągać zawodników z różnych państw, a często jednym ograniczeniem są lokalne przepisy o krajowych zawodnikach na parkiecie. W gronie zagorzałych przeciwników jest między innymi Pablo Prigioni, były koszykarz NBA pełniący funkcję selekcjonera reprezentacji Argentyny.

- Zawsze byłem przeciwny [naturalizacji]. Dopóki jestem w kadrze, tak się nie stanie. Nie będzie nawet członka sztabu z innego kraju. Nie jestem przeciwko reprezentacjom, które to robią, ale przeciwko przepisom. Wolę przegrać z naszymi zawodnikami niż próbować wygrać z zawodnikiem, który nie jest Argentyńczykiem. Nie sądzę, żeby Lorenzo Brown czuł hiszpańską koszulkę jak Sergio Llull czy Rudy Fernandez. Na tym kończy się dla mnie dyskusja – mówił Prigioni dla „Basquet Plus”.

Po przeciwnej stronie stoją zwolennicy oraz ludzie, którzy korzystają z naturalizowanych graczy, „bo inni też tak robią”. Przepisy FIBA mówią jasno, że w składzie może znajdować się tylko jeden zawodnik o takim statusie. Ma to zapobiec sytuacjom, w którym słabsze koszykarsko państwa zbudują drużynę opartą głównie na graczach tego typu.

Do osób, które należą do drugiej grupy można zaliczyć między innymi Aleksandra Sekulicia. Słowenia, pomimo wpadki na EuroBaskecie, nadal jest uważana za czołową reprezentację świata. Nawet i ona korzysta jednak z naturalizowanych Amerykanów. Najpierw był to Anthony Randolph, a obecnie koszulkę reprezentacji przywdziewa Mike Tobey. W rozmowie z naszym portalem rok temu Sekulić porównał obecność zagranicznego koszykarza do… gry w pokera.

- Zgadzam się z opinią, że w reprezentacji powinno być miejsce tylko dla rodzimych graczy. Dlaczego tak nie jest? Nie wiem, nigdy nie próbowałem dociekać. Istnieje jednak wyjątek pozwalający na grę naturalizowanemu koszykarzowi. Kiedyś porównałem tę sytuację do gry w pokera. Wszyscy dostają sześć kart, a ty pięć. Siłą rzeczy inni mają nad tobą przewagę. Wykorzystujemy zagranicznych koszykarzy nie po to, aby być jeszcze lepszym zespołem, ale po to, by łatać kadrowe braki. Słoweński basket trapi problem braku dobrych, wysokich zawodników. Nie mamy do dyspozycji wielu świetnych podkoszowych jak inne reprezentacje. Jak każdy korzystamy z przysługującego przywileju – mówił Sekulić.

OBCY W CZOŁOWEJ DRUŻYNIE ŚWIATA

Hiszpania od lat pozostaje jedną z potęg koszykówki. W baskecie wygrała wszystko poza złotem olimpijskim, które od kilkunastu lat znajduje się pod władaniem Amerykanów. Co więcej, w tym roku dominowała również w międzynarodowych rozgrywkach młodzieżowych, docierając w większości przypadków do finałów. Dysponując silną ligą, a także licznymi talentami, w teorii trudno dowierzać w decyzję tamtejszego związku o włączeniu do kadry Lorenzo Browna, gracza, który nie zagrał ani jednego meczu dla któregokolwiek z hiszpańskich klubów.

Amerykanin nie jest pierwszym graczem nieurodzonym w Hiszpanii, który zagrał dla tego kraju. Przed laty w tej samej kadrze grali urodzony w Czarnogórze Nikola Mirotić czy pochodzący z Konga Serge Ibaka. Obaj jednak trafili na Półwysep Iberyjski w młodym wieku i przez lata zdążyli zrozumieć język i grę Hiszpanów. Brown zapytany po finale o znajomość języka, żartował podekscytowany:

- W tej chwili nie używam żadnych słów. Po prostu się uśmiecham, siadam i cieszę się tym, co robię.

Rzeczywiście, Brown ma się czym cieszyć. Wygrał nie tylko złoto mistrzostw Europy, ale także serca wielu przeciwników. A tych miał nawet w zespole. Jeszcze w lipcu, tuż po ogłoszeniu nadaniu obywatelstwa, niezadowolenie w mediach przedstawił kapitan kadry, Rudy Fernandez. Doświadczony zawodnik dowiedział się o pomyśle z mediów. Podczas konferencji prasowej przy okazji trwającego campu jego imienia, uznał naturalizowanie Browna „za nie w porządku”, gdyż w przeciwieństwie do Ibaki i Miroticia nie miał żadnych związków z Hiszpanią.

Scariolo zdecydował się na Browna z dwóch powodów. Po pierwsze, nawet jeśli mówimy o jednej z najmocniejszych drużyn świata, to i tutaj mogą zdarzyć się braki kadrowe – taki obraz przynajmniej wypłynął do mediów. Pod koniec ubiegłego roku Ricky Rubio, naczelny rozgrywający kadry, zerwał więzadła krzyżowe. Gracz Cleveland Cavaliers nadal wraca do pełni zdrowia. Z kolei jego podstawowa alternatywa, Sergio Rodriguez, po igrzyskach w Tokio zakończył reprezentacyjną karierę. Drugi powód dotyczy wspólnego doświadczenia Włocha i Amerykanina. Brown był częścią Toronto Raptors w tym samym okresie co Scariolo. Selekcjoner Hiszpanów pełnił funkcję asystenta Nicka Nurse’a, a koszykarz początkowo podbijający parkiety G League (MVP sezonu 2017/2018), szukał minut w kanadyjskim zespole w NBA.

ASYSTY NA ŻYCZENIE

Wybór Browna do kadry „La Roja” był o tyle oryginalny, że przeczył dwóm popularnym typom naturalizowanego gracza. Jeżeli reprezentacje decydują się na zagranicznego zawodnika, to robią to, gdyż potrzebują albo strzelca/"ball handlera" na pozycjach 1,2 (przykłady: Bo McCalebb/Macedonia, Kendrick Perry/Czarnogóra czy choćby A.J Slaughter/Polska), albo silnego fizycznie podkoszowego (przykłady: wspominani wcześniej Randolph i Tobey ze Słowenii). Obecny koszykarz Maccabi Tel Awiw w teorii powinien być zaliczany do pierwszej grupy, wszak mówimy o obrońcy. W praktyce przeglądając statystyki dotychczasowej kariery klubowej, poza G League i CBA (liga chińska), nie natrafimy na sezony z gigantycznymi średnimi punktów.

Reklamówkę umiejętności 32-latka stanowi kreacja gry i liczne asysty. Z tego był już znany na uczelni NC State, gdzie potrafił wykręcać średnią siedmiu asyst na mecz. Choć w NBA nigdy nie zagrzał miejsca na długo, to tam również pielęgnował umiejętność wykonywania ostatnich podań. Z kolei w Europie, do której trafił trzy lata temu, może znów prezentować pełnię umiejętności przez znacznie dłuższy czas na parkiecie. O tym jak trafiony był to wybór Scariolo niech świadczy fakt, że Brown był drugim najlepiej asystującym koszykarzem EuroBasketu. Przed nim znalazł się tylko Dee Bost, który rozegrał aż cztery spotkania mniej. Hiszpański Amerykanin zakończył turniej ze średnią 7,6 asyst na mecz i stosunkiem asyst do strat na poziomie 3,2.

- Spotkałem się z dużą krytyką nie wiadomo za co. Ale czuję, że to kwestia bariery językowej lub kraju... Nie wiem, co się działo, ale na koniec dnia na boisku mówimy tym samym językiem. Nie ma znaczenia, jakiego jesteś koloru ani skąd pochodzisz, wszyscy jesteśmy braćmi i ludźmi. Zdobycie złotego medalu mówi samo za siebie – opowiadał Brown po wygranym finale przeciwko Francji.

Przeglądając najlepszą piątkę klasyfikacji punktów, zbiórek, asyst, bloków czy przechwytów natrafimy tylko na jednego reprezentanta Hiszpanii – wspomnianego Browna w tabeli czołowych asystentów. Ekipa Scariolo nie straciła swojego stylu gry i nie postawiła na holowanie gry przez jednego bądź czasem dwóch graczy jak często mają w zwyczaju to robić inne ekipy. Oczywiście, w każdej ekipie muszą występować główne postacie. Dawniej Pau Gasol potrafił plasować się w czołówce najlepszych strzelców turniejów, lecz zespół nie zatracał swojego D.N.A. W reprezentacji nowych złotych medalistów Europy był to właśnie Brown i bracia Hernangomez, szczególnie Willy – MVP turnieju. Niemniej, reszta ekipy swoją grą albo wspierała, albo przynajmniej nie osłabiała ogólnego poziomu zespołu, co w kontekście zmienników jest istotną kwestią. Znów wygrał basket drużynowy, w którym widzieliśmy solidnych i znanych zawodników, lecz nie supergwiazdę pokroju Antetokounmpo, Jokicia czy Doncicia.

AMERYKANIN Z ALBACETE

Pomimo początkowych niechęci ze strony części składu, Brown, debiutant, a zarazem jeden z najstarszych zawodników kadry, szybko wkomponował się do szatni Hiszpanów. Po finale, gdy wszyscy w euforycznych nastrojach celebrowali sukces, Amerykanin najpierw rozmawiał z rodziną. Pokazywał ją przez telefon mediom w mix-zonie, a później kontynuował połączenie w szatni. W dobie dzisiejszej technologii koszykarze często transmitują zakulisowe momenty w mediach społecznościowych. Usman Garuba uruchomił livestream na Instagramie… i zrobił z Browna rodowitego Hiszpana. To „Lorenzo z Albacete” krzyczał koszykarz Houston Rockets wskazując na Amerykanina. Sęk w tym, że z tym miastem Amerykanin nie ma żadnego związku. Fraza jednak szybko wbiła się do iberyjskich social mediów. Podłapały to serwisy internetowe, a także piłkarski klub z południowo-wschodniego miasta.

Kwestią dyskusyjną jest przyszłość koszykarza w kadrze. Gdy wróci zdrowy Rubio, to on będzie podstawowym graczem ekipy Scariolo. Nie zmieni tego fakt, że obaj panowie to rówieśnicy. Świetne wejście do kadry okraszone wyróżnieniem w All-Tournament Team sprawia, że jeszcze większym kłopotem byłoby natychmiastowa rezygnacja z usług gracza Maccabi. Brown poznał reprezentację, zgrał się z nią w ekspresowym tempie i co ważne w kontekście amerykańskich zawodników – „nie grał szefa”. Z pewnością jest opcją wartą rozważenia w kontekście przyszłorocznych mistrzostw świata i chęci obrony tytułu.

„Lorenzo z Albacete” stał się równym gościem, który pokazał, że nawet czołowe kadry mogą dzięki naturalizowanym graczom stać się jeszcze lepszymi. Dobre to czy złe? Świat koszykówki dzieli się na dwa skrajne obozy, które za każdym debiutem nowego zagranicznego reprezentanta będą głośno krzyczeć swoje racje.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.