Kosztowne pomyłki zamiast świetlanej przyszłości. Najgorsze wybory numer 1 draftu w historii

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Kwame Brown i Michael Jordan
Fot. Joel Richardson/Washington Post via Getty Images

Posiadanie numeru 1 w drafcie w amerykańskich sportach ma być biletem do lepszej przyszłości. W końcu daje szansę sięgnięcia po największy talent, jaki danego roku przechodzi na zawodowstwo. Nie zawsze tak jednak jest – ba, czasami zamiast gwiazdy, drużyna sięga po gracza, który okazuje się totalnym niewypałem.

O najlepszych wyborach z „jedynkami” draftów NBA, NFL i NHL w historii mogliście czytać w newonce.sport w minionym tygodniu. Ci gracze faktycznie odmienili swoje zespoły i wiedli je do dużych sukcesów. Ale dziś spojrzymy na drugi biegun. Zdarza się bowiem nieraz, że dany zawodnik wybrany z numerem 1 nawet nie tyle nie spełnia pokładanych w nim nadziei, co okazuje się bardzo słaby i ta pomyłka kosztuje jego klub latami.

Powody są różne. Presja, psychika, zbyt szybkie zachłyśnięcie się bogactwem i sławą, a czasami nieumiejętność przełożenia zdolności z rozgrywek młodzieżowych na seniorskie. Często powtarza się, że dobry junior nie znaczy, że będzie dobrym zawodowcem – część z wymienionych w tym tekście przykładów to potwierdzi. Ale niektórzy krzywdę zrobili sobie samo.

Znów obracamy się wokół lig NBA, NFL i NHL. Kolejność przypadkowa, idziemy liga po lidze.

1
KWAME BROWN

Chyba najsłynniejszy przykład z NBA. Draft 2001 nie był może mocno naładowany, jednak Washington Wizards z czołowym wyborem zupełnie przestrzelili. Brown trafił do NBA prosto po szkole średniej i był wraz z Eddym Currym oraz Tysonem Chandlerem koszykarzem w takiej sytuacji w naborze 20 lat temu. TOP4 uzupełnił Pau Gasol, co czyni czołówkę draftu z tamtego roku jedną z bardziej nietypowych w dziejach NBA, a przynajmniej w tamtych realiach – trzech nastolatków i człowiek prosto z Europy.

Brown zaimponował Michaelowi Jordanowi, który wtedy kierował poczynaniami Wizards w okresie między zakończeniem kariery w 1998 a wznowieniem jej chwilę później. Wysoki, atletyczny podkoszowy miał nawet rzucić na spotkaniu przeddraftowym z trenerami ekipy z Waszyngtonu: „Jeśli mnie wybierzecie, nigdy nie pożałujecie”. Rzeczywistość okazała się inna.

Wizards żałowali bardzo szybko. Debiutancki sezon Kwamego naznaczony był słabą formą i kłopotami wychowawczymi. Miewał dobre występy, ale raczej jednorazowe. Mimo wszystko w Waszyngtonie uznali, że Brown, który przez pierwsze trzy sezony w NBA zaczął tylko 80 meczów w pierwszej piątce, zasłużył na propozycję umowy na 5 lat i 30 mln dolarów. I nie wiadomo, co było bardziej naiwne – oferta Wizards czy fakt, że Brown... odrzucił ją. Uznał, że ktoś inny zapłaci mu więcej. To popsuło jego relacje z kolegami w szatni, dochodziło do konfliktów i rok później trzeba było się go pozbyć.

Brown nigdzie nie spełnił oczekiwań. W NBA spędził aż 13 sezonów w barwach siedmiu drużyn, ale średnie w karierze miał słabe – 6.6 punktów, 5.5 zbiórek i 0.6 bloków. Przeszedł do historii jako duże dziecko i jedna z wielkich pomyłek Michaela Jordana w roli działacza. Sam jednak mocno przyłożył rękę do tego, by Brown nigdy nie odpalił, bo niektóre jego zachowanie względem swojego gracza, a potem kolegi z drużyny, podchodziło pod mobbing.

2
ANTHONY BENNETT

Niepewność związana z kontuzją kolana Nerlensa Noela, wcześniejszego faworyta do wyboru z numerem 1 draftu 2013, sprawiła, że nabór w tamtym roku stał się nieprzewidywalny. „Jedynkę” mieli Cleveland Cavaliers i uznali, że przyda im się zawodnik w typie Anthony'ego Bennetta. Silny gracz na pozycję skrzydłowego porównywany do Larry'ego Johnsona – brzmi jak ciekawa opcja. Bennett okazał się pierwszym Kanadyjczykiem, jaki został wybrany z nr 1 draftu, ale to jedyna rzecz, za jaką pozytywnie zapisał się w historii NBA.

Cavaliers zawalili na całej linii. Wybrany tuż po nim Victor Oladipo, nie mówiąc już o piętnastym w tamtym naborze Giannisie Antetokounmpo, byłby znacznie lepszą opcją. W Cleveland liczyli, że Bennett się rozwinie, bo dostrzegali potencjał fizyczny, ale Kanadyjczyk tego nie zrobił. Cavs oddali go po roku, w trakcie którego nie wystąpił ani razu w pierwszym składzie, a potem zwiedził Minnesotę, Toronto i Brooklyn. Nigdzie nie zrobił jakościowego skoku w górę, a karierę w NBA zakończył ze średnimi na poziomie 4.4 punktów i 3 zbiórek w 151 meczach, z których tylko cztery były w wyjściowej piątce.

3
MICHAEL OLOWOKANDI

Przy nieudanych wyborach nr 1 draftu zawsze kusi sprawdzić, kogo mogła mieć dana drużyna. Już wiemy, że Cavaliers w 2013 roku przestrzelili z Bennettem, pomijając m.in. Giannisa, ale draft 1998, kiedy Los Angeles Clippers wybrali z „jedynką” Michaela Olowokandiego, to dla fanów tej drużyny jeszcze bardziej przykry widok. Nr 2 – Mike Bibby. Nr 4 – Antawn Jamison. 5 – Vince Carter. 9 – Dirk Nowitzki. 10 – Paul Pierce. Wszyscy o wiele lepsi niż środkowy, jaki trafił do LA. To jeden z tych przykładów, w których zła decyzja dobija przez kilka kolejnych lat.

Słynny „Kandi Man” to kolejny wysoki gracz z potencjałem, który go nie spełnił. Ale tutaj można było wyczuć pismo nosem. Nigeryjczyk występował w mało znanym University of Pacific, a zorganizowanej koszykówki nie uprawiał aż do... 18. roku życia. Clippers widzieli jednak „surowego” gracza z dużym fizycznym talentem, którego da się rozwinąć. Olowokandi dobrze również bronił i niektórzy uznawali go za środkowego, który może stać się kompletny. To nigdy się nie ziściło. „Kandi Man” okazał się po prostu co najwyżej przeciętny. Faktycznie dobrze zbierał i blokował, jednak nie rozwinął się w atau i tylko w dwóch sezonach w karierze przekroczył średnią 10 punktów na mecz. Clippers trzymali go u siebie do 2003 roku i oddali do Timberwolves, tam Olowokandi spędził dwa i pół sezonu, później było półtora roku w Boston Celtics, gdzie grał już tylko ogony, a następnie koniec kariery.

4
JaMARCUS RUSSELL

Draftowy ekspert telewizji ESPN Mel Kiper nie mógł się bardziej pomylić. Przez cały okres przed naborem zachwycał się JaMarcusem Russellem, twierdząc, że w ciągu 3-5 lat będziemy mówili o nim jako jednym z elitarnych rozgrywających w NFL i porównywać do Johna Elwaya. W rzeczywistości Russella po trzech latach nie było już w lidze.

To być może najgorsza „jedynka” na całej tej liście. Draft NFL 2007 przyniósł wiele późniejszych legend NFL – Oakland Raiders mogli wybrać z numerem 1 Calvina Johnsona, Adriana Petersona lub Joe Thomasa, którzy wylądują w przyszłości w Hall of Fame, szansę na to ma kolejny znakomity potencjalny wybór w tym miejscu Darrelle Revis, a bardzo dobrą karierę w NFL mieli również Patrick Willis i Marshawn Lynch. „Sports Illustrated” w 2012 roku uznał draft 2007 za najlepszy w ostatnim ćwierćwieczu, ale był jeden kamyczek do ogródka – Russell.

Absolwent LSU źle rokował od samego początku po naborze. W okresie przygotowawczym do sezonu odmawiał przyjścia na treningi w związku z tym, że Raiders nie chcieli dać mu umowy z takimi zarobkami, jakie żądał. Wywalczył swoje – 6-letni kontrakt na 68 mln dolarów, z czego 31.5 było gwarantowanych. Russell w końcu dotarł na obóz treningowy, ale miał dużą nadwagę, a poza tym koledzy z szatni zauważyli, że pieniądze zawróciły mu w głowie. Poza tym miał nałogi.

Do legendy przeszła też anegdota, którą opowiadał Kirk Morrison, obrońca ówczesnych Raiders. Trenerzy podejrzewali, że Russell nie ogląda analiz, jakie na płytach przygotowują swoim zawodnikom, więc zrobili mu test. Debiutant dostał DVD, które miał przestudiować i następnego dnia został zapytany, czy wszystko było dla niego jasne. Russell stwierdził, że oczywiście, wszystko zakodował, żadna zagrywka mu nie przeszkadza i nie ma żadnych pytań. Ktoś pomyśli: świetnie, młody chłonie wiedzę. Trenerzy jednak zbledli i załamali ręce: okazało się bowiem, że Russell dostał pustą płytę. Fakt, że nie powiedział, że ta mu się nie włącza i nie mógł się przygotować pokazuje, że nawet nie włożył jej do odtwarzacza. Nic dziwnego, że w NFL wytrwał trzy sezony, podając na 18 przyłożeń, 23 przechwyty, a do tego dokładając aż 25 strat, w których rywale wybijali mu piłkę z rąk (fumble). Poza tym zawsze miał problemy z nadwagą, przez co zyskał pseudonim JaWalrus. To największy niewypał z „jedynką” w NFL – dosłownie i w przenośni.

5
TIM COUCH i COURTNEY BROWN

Trudno się zdecydować na któregoś z nich, więc Tim Couch i Courtney Brown lądują na liście wspólnie. To usprawiedliwione, bo rok po roku – w 1999 i 2000 – wybierali ich z pierwszymi numerami Cleveland Browns. Klub, który na kilka lat zniknął z mapy NFL, reaktywował się w 1999 roku i wybór odpowiedniego zawodnika był kluczowy, by ruszyć z miejsca. Uznano, że przyszłość należy budować na rozgrywającym, stąd wybór Coucha. Jeden numer później poszedł jednak dużo lepszy QB Donovan McNabb, a nawet Daunte Culpepper z 11. byłby lepszą opcją. Gdyby jednak Browns nie zafiksowali się na rozgrywającego, to mogli mieć przyszłych członków Hall of Fame Champa Baileya lub Edgerrina Jamesa, doskonałego skrzydłowego Torry'ego Holta, albo przyjąć ogromną paczkę od New Orleans Saints, którzy szukali wymiany z kimś z topu, by wziąć Ricky'ego Williamsa.

Couch trafił do drużyny, która nie była gotowa, by oddać stery w ręce debiutanta na rozegraniu. Był obijany, nie miał do kogo podawać i nawet nie tyle był fatalnym zawodnikiem, co padł ofiarą okoliczności. O złym zarządzaniu ówczesnych Browns świadczy zresztą wybór z kolejnego roku. Działacze uznali, że skoro filarem każdej szanującej się defensywy w NFL jest dobry skrajny liniowy, który będzie terroryzował rozgrywających przeciwników, to wybiorą Courtneya Browna z Penn State. To była jeszcze gorsza decyzja niż ta z Couchem. Być może w pierwszej rundzie w 2000 roku nie było tylu wybitnych graczy, co w 1999 (za to w szóstej poszedł niejaki Tom Brady), ale Brown po prostu okazał się kiepskim futbolistą. Ekipa z Cleveland zaczęła swoją reaktywację od dwóch poważnych niewypałów na szczycie draftu i trudno dziwić się, że tylko jeden z pierwszych ośmiu sezonów po powrocie do NFL kończyła z dodatnim bilansem.

6
PATRIK STEFAN

Przechodzimy do NHL, gdzie również na przełomie XX i XXI wieku byliśmy świadkami dużych niewypałów na szczycie draftu. Patrik Stefan bowiem został wybrany z „jedynką” w 1999 roku i do historii przeszedł jedynie za zagranie z powyższego nagrania. Na usprawiedliwienie Czecha można powiedzieć tylko, że draft 99 uznawany jest w NHL za najgorszy w historii, jednak fakt, że Stefan był jego topowym wyborem działa na „korzyść” takiego stwierdzenia.

Sama historia jego wyboru przez Atlanta Thrashers jest ciekawa. Generalny menedżer Vancouver Canucks Brian Burke robił bowiem wszystko, by sięgnąć po szwedzkich braci bliźniaków Henrika i Daniela Sedina. W tym celu powymieniał się wyborami i wylądował z „dwójką” i „trójką”, ale ubił taki interes z Thrashers, że ci mieli go zapewnić, że sami wezmą Stefana, umożliwiając mu po sobie selekcję Sedinów. Canucks wyszli na tym nieźle, za to drużyna z Atlanty bardzo źle. Stefan spędził w NHL siedem lat, z czego rok jeszcze w Dallas Stars. W 455 meczach uzbierał 188 punktów, co na nr 1 draftu jest słabym wynikiem. Jego najlepszy sezon w karierze to 14 goli. Czech pewnie wszędzie byłby niewypałem, jednak przynajmniej uniknąłby miejsca na tej liście.

7
RICK DiPIETRO

Kolejna spektakularna wpadka z „jedynką” w drafcie NHL przyszła rok po Stefanie. W 2000 prawo do tego wyboru mieli New York Islanders i uznali, że mimo iż trzy lata wcześniej wysoko, bo z czwartym numerem, wzięli bramkarza Roberto Luongo, to przyda im się ktoś lepszy. Loungo oddali do Florida Panthers, a sami sięgnęli po Ricka DiPietro i to był ruch, którego żałowali latami.

DiPietro został wówczas ledwie drugim bramkarzem w historii NHL wybranym z numerem 1. Dominował na młodzieżowych mistrzostwach świata i na uczelni, jednak nigdy nie przełożył talentu na zawodowy poziom. Hype na niego był ogromny, jednak DiPietro tylko momentami wyglądał jak przeciętny bramkarz na warunki NHL, nigdy nie zapowiadał się na nikogo więcej. Mimo wszystko w 2006 roku Islandes uznali, że zasłużył na... 15-letni kontrakt. Wtedy zaczęła się lawina. DiPietro prześladowały kontuzje i od 2008 roku rozegrał tylko 50 spotkań w NHL. W lipcu 2013 klub skorzystał z możliwości wykupienia jego umowy, zobowiązując się tym samym do wypłaty DiPietro części wysokości jego wynagrodzenia. Raty rozłożono tak, że do 2029 roku Amerykanin otrzymywał będzie od Islanders po 1.5 mln dolarów rocznie. To sprawia, że w sumie przez 28 lat DiPietro będzie przypominał nowojorczykom, jakim błędem było wybranie go w 2000 roku.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.