Jak trafić w idealny moment, czyli najbardziej niespodziewani mistrzowie olimpijscy

Zobacz również:Święto sportu i... szereg kontrowersji. Wszystkie grzechy Igrzysk Olimpijskich w Tokio
Konstantinos Kenteris & Darren Campbell
Fot. Mike Powell / Allsport via Getty Images

Za moment minie rok 2020, który miał być kolejnym z tych, w których fani sportu z całego świata siadają na dwa tygodnie przed telewizory i śledzą zmagania w kilkudziesięciu dyscyplinach, niezależnie od tego, kto i co tam aktualnie robi.

W skrócie - miał być to rok olimpijski. Pandemia na to nie pozwoliła, jednak otworzyło to możliwość na coś niewidzianego od dawna - igrzyska letnie i zimowe rozegrane w ciągu około pół roku na przełomie lat 2021 i 2022. Wierząc, że obie te imprezy się odbędą, przesuwamy się nieco w olimpijską tematyką. Na start - najbardziej niespodziewani złoci medaliści igrzysk olimpijskich.

1
STEVEN BRADBURY

Prawdopodobnie najbardziej niesamowita olimpijska historia. Nam igrzyska w Salt Lake City z 2002 roku kojarzą się z dwoma medalami Adama Małysza, ale fanom na całym świecie - poza medalami swoich ulubieńców – z nim. Steven Bradbury wprowadził Australię do świadomości łyżwiarskiego kibica, jednak nigdy nie był to poziom wart olimpijskich medali. Przynajmniej indywidualnie. Wraz z kolegami w latach 1991-94 zdobył trzy medale mistrzostw świata i jeden olimpijski w shorttrackowej sztafecie. Od tamtej pory zaliczał pasmo niepowodzeń. Nie tylko sportowych, ale momentami wręcz tragicznych. W 1994 roku po igrzyskach w Lillehammer na jednych z wielu zawodów rywal przeciął mu udo łyżwą do tego stopnia, że pozrywał wszystkie mięśnie, a Australijczyk stracił 4 litry krwi. Ledwo przeżył, a powrót do sprawności zajął mu 18 miesięcy. Na igrzyskach w Nagano w 1998 roku upadł w obu indywidualnych startach, podobnie zresztą jak 4 lata wcześniej. Igrzyska w Salt Lake City miały być jego ostatnimi, ale półtora roku przed nimi połamał dwa kręgi kręgosłupa podczas treningu. Lekarze powiedzieli, że na nich nie wystąpi, ale on doprowadził do swojego startu swoją upartością. Nie trzeba mówić, że w związku z wiekiem i słabszą od rywali kondycją faworytem nie był.

Na 500 i 1500 odpadał dość szybko i tak też wstępnie wyglądało to w zawodach na 1000 metrów. W ćwierćfinale dojechałby czwarty, gdyby nie upadek jednego rywala przed nim. To dało miejsce trzecie, wciąż niegwarantujące awansu. Jeden z zawodników przed nim został jednak zdyskwalifikowany, więc Bradbury wskoczył na drugie, premiowane awansem miejsce. Pierwszy mini cud.

W półfinale jechał z tyłu, wiedząc, że nie jest już w stanie trzymać tempa na tym poziomie i prędzej po raz kolejny na igrzyskach się wywróci niż cokolwiek jeszcze zdziała. „Trzymać się i mieć nadzieję” – to była jego taktyka. I poskutkowała, kiedy trzech z czterech rywali wywróciło się pod koniec wyścigu, a Bradbury wszedł do finału z drugiego miejsca. Mini cud numer dwa. Za dużo szczęścia na raz?

Kiedy Bradbury po raz kolejny jechał daleko za wszystkimi, na pewno na początku ostatniego okrążenia mógł mieć w głowie, że szczęście się skończyło. Wciąż jechał piąty i nikt się nie wywracał, a zostało tylko ostatni zakręt, na którym wywrócili się… wszyscy. Oczywiście poza nim. Mina Bradbury’ego, do którego przez chwilę dochodziło, co właśnie się stało, publiczność, która z kibicowania przeszła w ciszę przemieszaną lekkim buczeniem (w gronie upadających był amerykański faworyt) – to symbol szoku, jaki przeszedł po całym sportowym świecie. I historii „underdoga”, zbyt mocnej nawet dla Hollywood, o której ten świat nigdy nie zapomni.

2
CUD NA LODZIE

Amerykanie lubią takie historie. Wróć -Amerykanie wielbią takie historie i filmy na ich temat (o tej akurat zrobili kilka). Po jednej stronie radziecka potęga w drodze po piąty z rzędu złoty medal olimpijski. Tretiak, Charłamow, Makarow, Fetisow, Michajłow – legendy hokeja, z których kilku trafiło do Międzynarodowej Galerii Sław. Drużyna, która regularnie pokonywała kluby NHL, w tym Drużynę Gwiazd. Po drugiej – banda uczelnianych dzieciaków, ze średnią wieku 21 lat. Wszystko w amerykańskim Lake Placid, w 1980 roku, w środku Zimnej Wojny, radzieckiej interwencji w Afganistanie i po wojnie w Wietnamie, po której „Amerykanie zatracili patriotyzm i wiarę we własny kraj”. I nagle, w ciągu tych 60 minut wszyscy się zjednoczyli. Następna okładka Sports Illustrated nie zawierała nawet tytułu. W zamian było samo zdjęcie hokeistów, bo przecież „każdy Amerykanin wiedział, co się wydarzyło”.

A wydarzyło się zwycięstwo, 4:3, mimo że ZSRR trzykrotnie prowadziło. Jeden z największych szoków w historii igrzysk, szczególnie w sportach drużynowych. Legendarny Al Michaels krzyczał równo z ostatnimi sekundami: „Czy wierzycie w cuda?!”

Uwierzyli, choć pamiętać trzeba, że nie był to mecz decydujący o złotym medalu. Wtedy o medale grało się w ostatecznej fazie grupowej, w której Amerykanie byli – poza ZSRR – ze Szwecją i Finlandią. I to tych drugich musieli pokonać kilka dni później, by zapewnić sobie mistrzostwo.

Jednak do przerwy przegrywali 1-2. To nie mogło się tak skończyć. Nie po tym, jak zjednoczyli kraj w oczekiwaniu na swój sukces. Nie po tym, jak byli dla kraju symboliczną, zwycięską bitwą nad odwiecznym wrogiem w trakcie Zimnej Wojny. Trener Herb Brooks na zakończenie przemowy w przerwie powiedział „Jeśli przegracie ten mecz, zabierzecie go ze sobą do waszych je….ch grobów”. Po czym odszedł w stronę drzwi i chwilę przed wyjściem odwrócił się przez ramię i powtórzył: „Waszych je….ch grobów”.

Nie przegrali.

3
RULON GARDNER

Fani sportów olimpijskich dobrze wiedzą, że sporty walki na najważniejszych sportowych zawodach potrafią rządzić się swoimi prawami. Dzień konia, repasaże lub po prostu dobra forma połączona z rosnącą z każdą walką pewnością siebie. Niespodziewane medale to w tych rejonach nic nowego. Jednak tego jednego rezultatu nie spodziewał się nikt.

887 zwycięstw w 888 walkach, 12 kolejnych tytułów mistrza Europy, 9 kolejnych tytułów mistrza świata i trzy kolejne tytuły mistrza olimpijskiego. Niepokonany od dwunastu lat, a od siedmiu nikt nie potrafił zdobyć przeciwko niemu nawet punktu. Rosyjski Niedźwiedź, „Eksperyment”, niezwykle zbudowany fizyczny fenomen. W skrócie – Aleksander Karelin, być może najwybitniejszy zapaśnik w historii, którego rywale mieli strach w oczach już przy wchodzeniu na matę. Po drugiej stronie Rulon Gardner, Amerykanin z wyraźnym brzuszkiem, dla którego piąte miejsce na mistrzostwach świata było do tego momentu życiowym osiągnięciem. Dojście do finału w Sydney było niemal euforią. I pewnym srebrem, szczególnie patrząc na to, kto stoi po drugiej stronie – tak myśleli wszyscy. Skończyło się to jednak inaczej.

Karelin stracił punkt przez puszczenie uchwytu, jedną z nowych zasad na tych igrzyskach. Jednak to tylko jeden punkt, przecież Karelin może zdobyć ich masę, prawda?

Nie zdobył żadnego. Z niedowierzaniem kręcił głową i uśmiechał się pod nosem, kiedy nie mógł wynieść w górę Amerykanina jednym ze swoich koronnych ruchów. I przegrał, szokując cały świat.

4
KOSTAS KENTERIS

Grecki sprinter ze złotem olimpijskim? To już brzmi co najmniej ciekawie. Tymczasem Kenteris nie był nawet żadnym wielkim talentem, jak chociażby Włoch Pietro Mennea, jadący na igrzyska do Moskwy jako jeden z głównych faworytów. Grek jechał w 2000 roku do Sydney z przeciętnym rekordem życiowym (20.25), znacznie gorszym od chociażby Marcina Urbasia. Jego wejście do finału samo w sobie było sporą niespodzianką, a w finale wyglądało to jeszcze ciekawiej.

Po 100 metrach był gdzieś w środku stawki i potem nagle wszyscy wokół zaczęli słabnąć, gdy Kenteris wysuwał się na prowadzenie. Greccy komentatorzy oszaleli, niewiele mniej radości widać było u samego Kenterisa. Sydney nie było może najlepszym czasem dla sprinterów, ale trzeba to jeszcze umięć wykorzystać. I nikt nie spodziewał się tego akurat po Greku, który potem wygrał mistrzostwo świata w 2001 i mistrzostwo Europy w 2002 roku, kompletując jednego z bardziej niespodziewanych lekkoatletycznych hat-tricków.

5
ESTER LEDECKA

Ester Ledecka nie jest nazwiskiem, przy którym mistrzostwo olimpijskie uznalibyśmy za niespodziankę. W końcu na igrzyska olimpijskie w Pjongczangu w 2018 roku jechała jako jedna z faworytek snowboardowego, równoległego giganta. Ostatecznie zdobyła tam złoto, jednak wcześniej postanowiła wystartować… na nartach, pożyczonych zresztą od Mikaeli Shiffrin, bo swoich wyczynowych nie miała tam z prostego powodu – początkowo nie zamierzała na nich startować. Zdarzało jej się co prawda występować w Pucharze Świata w narciarstwie alpejskim, ale bez żadnych poważnych sukcesów.

Ledecka wystartowała po wszystkich najlepszych (w narciarstwie alpejskim topowi narciarze jadą z pierwszymi numerami), więc wszyscy zdążyli już obwołać zwyciężczynią Annę Veith, obrończynię tytułu, nie spodziewając się, że ktokolwiek zagrozi czołówce. Wtedy ruszyła Ledecka, która na drugim pomiarze czasu objęła prowadzenie. Pomógł jej brak doświadczenia, bo nieprzyzwyczajona do nart obrała znacznie bardziej ryzykowną ścieżkę jazdy, a potem wytrzymała na niej do końca, wyprzedzając Veith o jedną setną sekundy. Chcecie wiedzieć, jak duża była to niespodzianka? Spójrzcie na twarz Ledeckiej.

Wszyscy wiwatowali, a Czeszka wpatrywała się ze zdziwieniem w tablicę wyników, przekonana, że ten wynik… nie należy do niej i jest wynikiem pomyłki. Dopiero operator kamery przekonał ją do tego, że wygrała, jakby w tej historii było jeszcze mało dziwnych szczegółów. Na konferencji pojawiła się w goglach, bo – jak stwierdziła – nie umalowała się rano, nie wierząc w jakikolwiek sukces.

6
SOFTBALLOWA REPREZENTACJA JAPONII

Powiedzieć, że softball to sport zdominowany przez Amerykanki, to nic nie powiedzieć. W momencie rozpoczęcia igrzysk w Pekinie dyscyplina pojawiła się na igrzyskach trzy razy – i trzy razy złoto jechało do Stanów. Nie inaczej miało być w Chinach w 2008 roku, gdzie Amerykanki dominowały każde kolejne spotkanie, w tym… dwa z Japonkami. Specyficzny sposób rozgrywania turnieju sprawił, że obie te drużyny zagrały ze sobą najpierw w fazie grupowej, a potem w fazie rozstawień. Wyniki? 7-0 i 4-1 dla Stanów Zjednoczonych. Kiedy więc obie drużyny miały spotkać się też w finale, kibice i eksperci zdążyli już rozdać wszystkie medale.

Tymczasem zdarzył się cud. Jeden z największych i – przez niewielką popularność dyscypliny na igrzyskach – najbardziej niedocenianych. Japonki w jakiś tylko sobie znany sposób potrafiły wygrać 3-1. Pół żartem, pół serio można stwierdzić, że Azjatki tak zszokowały całe igrzyska, że aż wyrzuciły z nich swoją dyscyplinę. Softball bowiem zniknął z zawodów po tej olimpiadzie i powróci dopiero na tych tokijskich, w 2020…wróć, 2021 roku.

7
BILLY MILLS

Nieznany nikomu amerykański żołnierz rdzennego pochodzenia trafił na igrzyska w Tokio (1964) w zasadzie znikąd i nikt też się z nim za bardzo nie liczył. W końcu nikt spoza Europy nie wygrał wcześniej biegu na 10 kilometrów. Jak się jednak okazało – kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Mills jakimś cudem utrzymał się z faworytami, a na ostatnich metrach odskoczył im, zwyciężając i poprawiając swoją „życiówkę” o niemal 50 sekund.

Było to na tyle niespodziewanym wydarzeniem, że do pewnego momentu amerykański komentator NBC nawet nie zauważył, że Mills zbliża się do medalu, skupiając się na faworytach. Emocje widzom przyniósł jego kolega z dziupli, krzycząc: „Patrzcie na Millsa! Patrzcie na Millsa!”. Amerykanie spojrzeli jak ich biegacz zdobywa złoto, a komentator został… zwolniony, za „nadanie zbyt dużej dramaturgii transmitowanemu wydarzeniu”.

8
KOSZYKARZE ARGNETYNY

Amerykanie z LeBronem Jamesem, Dwyane'em Wade'em, Allenem Iversonem, Timem Duncanem, Carmelo Anthonym i innymi gwiazdami NBA. Hiszpanie z Pau Gasolem, Jose Calderonem czy Juanem Carlosem Navarro. Niezwykle mocni Litwini. A w olimpijskim finale – Argentyna i Włochy. Olimpijski turniej koszykarzy w Atenach był pełen dziwactw i niespodzianek, zaczynając chociażby od wysokiej porażki USA z Portoryko. Jak to się w ogóle stało, że Manu Ginobili, Luis Scola i koledzy zdobyli najważniejsze reprezentacyjne trofeum? Już w fazie grupowej przegrali z Hiszpanią i Włochami.

Mimo tego w ćwierćfinale mieli nieco łatwiej, bo słabsza gra ofensywna wystarczyła na pokonanie Greków, kiedy niepokonani Hiszpanie odpadali z Amerykanami, a Litwini byli zmuszeni bronić Yao Minga. Łut szczęścia, ale w półfinale czekały już wspomniane gwiazdy rodem z NBA.

Miały one jednak swoje problemy, a Argentyńczycy idealnie umieli to tego dnia wykorzystać. Jedna z największych koszykarskich niespodzianek na igrzyskach stała się faktem. A potem, w finale, rewanż z Włochami i złoto pojechało do Ameryki Południowej.

9
PIŁKARZE NIGERII

Jay-Jay Okocha, Nwankwo Kanu, Celestine Babayaro, Taribo West czy Sunday Oliseh – te nazwiska są dla nas teraz symbolem nigeryjskiego, dającego się lubić futbolu z przełomu wieków. W 1996 roku jednak tylko niektórzy z nich (przede wszystkim Kanu po wygraniu Ligi Mistrzów z Ajaxem) jakkolwiek kojarzy się przeciętnemu fanowi futbolu. Tymczasem od tego momentu mieli kojarzyć się znacznie lepiej.

Już w fazie grupowej spotkali się z niezwykle mocną Brazylią – z Ronaldo, Rivaldo, Bebeto, Roberto Carlosem czy Didą w bramce. I przegrali 0:1 po bramce tego pierwszego. Awansowali jednak dalej i w ćwierćfinale ograli Meksykanów, którzy wcześniej wyrzucili z fazy grupowej Włochów, z młodymi Buffonem, Cannavaro czy Nestą. W półfinale – powtórka z rozrywki z Brazylią. Fantastyczny mecz, dwie bramki Kanu, w tym ta złota, w dogrywce – dały wynik 4:3 (mimo że przegrywali już 1:3), i wysłały Nigerię aż do finału igrzysk gdzie mieli zmierzyć się z Argentyną. W składzie między innymi Hernan Crespo, Diego Simeone, Javier Zanetti, Roberto Ayala, Claudio Lopez czy Ariel Ortega. W dodatku Argentyńczycy w ćwierćfinale rozbili Hiszpanów (Raul, Morientes, Mendieta), a w półfinale gładko zwyciężyli z Portugalią.

Po Nigeryjczykach mieli się po prostu przejść. Po golach Lopeza i Crespo prowadzili 2:1 do 74 minuty. Wtedy Nigeryjczycy zaczęli swój kolejny comeback – Daniel Amokachi, a potem Emmanuel Amunike w ostatniej minucie meczu i złoty medal po raz pierwszy w historii pojechał do Afryki.

A nazwiska tańczących Nigeryjczyków przeszły do historii i zostały zapamiętane w głowach kibiców jako symbol radosnej i mocno efektywnej gry.

10
EMIL ZATOPEK

Kolejny zawodnik, przy którym można stwierdzić – „ale zaraz, jaki Zatopek, przecież to legenda, co w tym szokującego?”. Wszystko się zgadza. Niezwykle brzydko stylowo biegający prekursor biegów interwałowych to faktycznie legenda długich dystansów. Znany jest najbardziej z tego, że jako jedyny wygrał na igrzyskach biegi na 5 i 10 kilometrów oraz maraton (Helsinki 1952). Szokujący w tym jest fakt, że maratonu na tych igrzyskach miał nie biec, bo… nigdy wcześniej tego nie robił.

Po zwycięstwie na obu wcześniejszych dystansach stwierdził, że pobiegnie jeszcze maraton. Odpowiadając dlaczego zażartował, że stan rywalizacji w rodzinie to 2:1 (jego żona zdobyła złoto w rzucie oszczepem), więc by podtrzymać wystarczająco prestiżu musi zdobyć jeszcze jedno.

Zatopek nie tylko po biegach był niezwykle gadatliwy. Jego rywale wspominają, że i w trakcie lubił gadać, a że znał kilka języków, to trudno było tego uniknąć. Kiedy po dłuższym już czasie wspomnianego maratonu utrzymywał się z faworytami, zapytał ich „Przepraszam panowie, nie biegałem dotychczas maratonu, czy nie powinniśmy biec nieco szybciej?”, po czym przyspieszył i zostawił ich za sobą. Próbujący go dogonić faworyt Jim Peters zaczął łapać skurcze i musiał wycofać się z rywalizacji. Peters zresztą przeniósł się z 10 kilometrów na maraton, by… uniknąć Zatopka. Nie wyszło to zdecydowanie tak jak chciał.

Tymczasem Zatopek, mając ogromną przewagę, żartował sobie z fotoreporterami i dziennikarzami przy trasie, a na metę wpadł z ogromnym uśmiechem, bijąc rekord olimpijski i wyglądając, jakby właśnie skończył lekki rozruch, a nie trzeci długi bieg na igrzyskach.

Tym samym niespodziewanie dokonał czegoś, co nigdy wcześniej ani później się nie powtórzyło. I trudno przewidywać, że kiedykolwiek powtórzy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uniwersalny jak scyzoryk. MMA, sporty amerykańskie, tenis, lekkoatletyka - to wszystko (i wiele więcej) nie sprawia mu kłopotów. Współtwórca audycji NFL PO GODZINACH.