Muzyka esencjonalna. Debiutancki album Kosiego to świadomy truskul w opcji 2021 (RECENZJA)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
kosi.jpg

Stan odświeżania polskiego truskulu na 2021? Więcej niż przyzwoity. Po bardzo udanych płytach Mielzkiego i Karwana, po ciekawych eksperymentach PRO8L3MU na Fight Clubie oraz niedawno wydanej płycie Ero i Głowy przyszedł czas na solówkę Kosiego, jednego z filarów składu JWP/BC.

Wiadomo, fanbase JWP/BC to inny skate of mind, słuchacze oddani, zaangażowani, którym szacunek do skejtowskiego, grafficiarskiego odskulu pozostanie we krwi prawdopodobnie do końca życia. Witam moich ludzi, lepiej nie mogłem trafić, JWP na murze to więcej niż jakiś napis. Jaśnie Wielmożni Panowie to jedno, ale z projektów Kosiego w czołówce od kilku lat specjalne miejsce posiada duet Jetlagz. W 2017 WSK8OFMND, dwa lata później Szum - oba świetnie zarapowane, z chwytliwymi refrenami, popowym potencjałem i nieoczywistymi bitami, którym często daleko było do klasycznego hip-hopowego kanonu. Ciężko zatem wskazać osoby interesujące się rapem na co dzień, które nie czekały na solowy debiut Kosiora. Mając na uwadze jego nieustannie wysoką formę, zaangażowanie w wiele ziomalskich projektów i gościnne zwrotki, które poniżej pewnego poziomu nie schodziły nigdy, ja również miałem wobec IS.OK pewne oczekiwania.

Marek Fall wspominał niedawno na łamach niuansa o Łajzolu, na temat którego w redakcji mamy jednogłośną opinię: jest jednym z najbardziej niedocenionych komercyjnie raperów w Polsce. To samo stwierdzenie działa w przypadku Kosiego, bo jednak nigdy nie przebił się do pierwszego szeregu, nigdy nie miał ambicji na zbijanie hajsu kosztem jakości i posiadał raczej zerowe parcie na szkło. A jego debiutancka płyta IS.OK tylko potwierdza tezę, że wokół JWP/BC atmosfera jak za dawnych lat, a poszczególni reprezentanci są w wybornej formie. Czego jednak na pewno nie zamierzają robić - rewolucjonizować polskiego hip-hopu i stawiać na szalenie odkrywcze, forward-thinking brzmienia. Bo przecież nie każdy musi. I tak jest na trwającym ponad godzinę albumie, gdzie dominują surowe, soczyste, perkusyjne bity, które doskonale nadają się do cierpkiego, bezpośredniego storytellingu członka JWP/BC.

Zwiastował to już C.N.J.J., czyli pierwszy singiel zapowiadający longplay wydany w Def Jam Recordings. Potwierdziły numery Standard Premium i tytułowy, oba utrzymane w podobnym, agresywnym, ascetycznym, oldskulowym wajbie. Sporym atutem debiutu Kosiego są bity, co również wpisuje się w motyw braku specjalnych zaskoczeń. Głównie w kontekście tego, że raper postawił na sprawdzone marki, na stałych współpracowników, którzy regularnie dowożą solidne produkcje. The Returners - podobnie jak na Do wesela się zagoi - zaprezentowali tutaj pokaz siły i dowieźli upliftingowe, nasączone truskulem bity ze skreczami w tle. To samo, jeśli chodzi o Falcona, dla którego collabo z ekipą JWP/BC to przecież chleb powszedni. Wysokie loty notują także Szczur i Szwed, odpowiedzialni za sporą część bitów na wydawnictwie.

Wyróżniającym się akcentem materiału jest na pewno pokład autorstwa 1988, który przywołał we Flaucie ducha synoskiego primeshitu, zderzając go z penerskim, niskim basem, wzbudzającym skojarzenia z brytyjską sceną. Trapowy numer z poszanowaniem do tradycji zapodał Siwers, który ewidentnie znajduje się w życiowej formie, co dobrze świadczy przed jego nadchodzącą, pierwszą od ponad trzech lat solówką. Rolę odświeżaczy staroszkolnego anturażu spełniają z nadwyżką Lubię Poniedziałki, Cios i No Ghost, gdzie udzielają się stawiający pierwsze kroki (!) Xthauun, a także Szamz - dla którego ostatnie dokonania to prawdziwy tour de force - i niezawodny Barto Katt. Klasa zarówno w kwestii bitowej, jak i przy nawijce. Jest autotune, jest zabawa z cloud rapem, są też echa Mike’a Deana, co stanowi idealny oddech pomiędzy pozostałymi trackami, którym chwilami zdarza się zahaczać o zbytnią monotonię.

Na pochwałę zasługują też minimalistyczne synthy Steeza, który w zasadzie nie wykombinował na Tu czegoś skrajnie wizjonerskiego, ale jest to na pewno ciekawsza sprawa względem niektórych jego dokonań na Fight Clubie. W kwestii featuringów: Sokół na zwiększonych BPM-ach wciąż jest Sokołem, a ekipa JWP/BC z Ero na czele, Kuba Knap i Siwers również nie wychodzą poza swoje - znane i lubiane - emploi. Niby wszystko się zgadza, ale nic szczególnie nie zapadło mi w pamięć.

Lirycznie? Ponownie - bez zaskoczeń. Mogę nawijać to długo, mógłbym nawijać bez końca/Nie szkoda mi czasu, gdy piszę te słowa, bo muszę ich z siebie wyrzygać. Kosi rapuje o zwyczajnej życiówie, obserwuje otoczenie z mądrością, nie daje się ponieść populistycznym tendencjom, jest świadom tego, skąd pochodzi i pamięta o swoich ziomkach. Obrywa się partii rządzącej i politykom w ogóle, pada kilka wersów w zgodzie z klasykiem nienawiść do policji, tak zostałem wychowany, są też zagwozdki nad kondycją naszego państwa, pandemicznymi konsekwencjami i wymierającymi, społecznymi wartościami.

Szalona pogoń za hajsem versus spokojne, normalne życie w zgodzie z własnym sumieniem. Kosi nie byłby sobą, gdyby nie pisał tego wszystkiego w gęstych oparach weedu. Poza dość dystopijną wizją świata, Kosior dorzuca też kilka ziomalskich, low-key katalizatorów: Lubię Poniedziałki z Kubą Knapem, Zamiast Jechać na Chopina…, Beastie Boys Skit czy Moi Ludzie Nie Green Screen. Tutaj więcej imprezowego luzu i kontrolowanej przewózki, bo przecież bezpretensjonalna bragga to nieodłączny element stylówy warszawskiego rapera. Prawdziwy rap to oksymoron, na przykład jak dobra policja. I wszyscy zadowoleni, bez podziału na szkoły.

IS.OK to album, który bankowo spodoba się fanom i fankom JWP/BC czy Jetlagzów. Debiut Kosiego jest solidnym, rzetelnym, osobistym materiałem, który nie ma zadatków na podbój listy przebojów, szturm OLiS-u i otwieranie łbów brzmieniem z odległej przyszłości. Płycie można zarzucić monotematyczność, brak chwytliwych refrenów, a do tego zbyt długi czas trwania, ale koniec końców jest to przyzwoity materiał wypełniony fan servicem dla tych, którzy z Jaśnie Wielmożnymi Panami są na dobre, i na złe oraz stanowiący antidotum dla tych, którzy nie potrafią już zdzierżyć Szpaka, Żabsona, Bedoesa czy Young Igiego. Dla pozostałych IS.OK nie będzie raczej muzyką esencjonalną, a jednym z tych albumów, o których można równie szybko zapomnieć, jak i odkryć na nowo po dłuższej przerwie. Wybroni się ponadczasowością.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz i deputy content director newonce. Prowadzi autorskie audycje „Vibe Check” i „Na czilu” w newonce.radio. W przeszłości był hostem audycji „Status”, „Daj Wariata” czy „Strzałką chodzisz, spacją skaczesz”. Jest współautorem projektu kolekcje. Najbardziej jara go to, co odkrywcze i świeże – czy w muzyce, czy w popkulturze, czy w gamingu.
Komentarze 0