Między życiem a śmiercią. Jak rozbita czaszka zaczęła karierę trenera Eintrachtu

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Eintracht Frankfurt
Alexander Scheuber - UEFA/UEFA via Getty Images

Gdy jest mu naprawdę źle, Oliver Glasner ogląda zdjęcia zrobione w szpitalu tuż po jego operacji i przypomina sobie, żeby się cieszyć, że wciąż żyje. Finał Ligi Europy to jego wejście na wielką scenę.

Złamana kość policzkowa, podbite oko i twarz wyglądająca jak po walce MMA. 2022 rok nie mógł dla trenera Eintrachtu Frankfurt rozpocząć się gorzej. Na wirtualnej konferencji prasowej przed rozpoczęciem rundy wiosennej żartował nawet, że z rzecznikiem prasowym specjalnie ustawili jakość obrazu na jak najniższą, żeby nie przestraszyć dziennikarzy. Austriak był już wtedy po operacji, bo w Nowy Rok miał wypadek na hulajnodze elektrycznej. Gdy zaczynał rundę przeciwko Borussii Dortmund (2-3) stał przy linii z niebieską obwódką wokół oka. Ale rany szybko się zagoiły. Gdy stanie przed ławką rezerwowych w finale Ligi Europy, na jego twarzy nie będzie już widać śladu kraksy sprzed miesięcy.

Ślad innego wypadku Glasner ciągle nosi jednak ze sobą. We wspomnieniach i w telefonie. W 2011 roku kariera środkowego obrońcy, który osiemnaście lat spędził w SV Ried, dobiegała już końca. Podczas jednego z meczów ligowych doznał lekkiego wstrząśnienia mózgu. Cztery dni później poleciał z drużyną do Kopenhagi na mecz Ligi Europy. Podczas rozgrzewki wybił jeszcze kilka dośrodkowanych przez asystenta trenera piłek i natychmiast poczuł bardzo silne zawroty oraz bóle głowy. Błyskawicznie został przewieziony do tej samej kliniki, w której dziesięć lat później o życie walczył Christian Eriksen. W przypadku Austriaka też gra toczyła się o najwyższą stawkę, bo wykryto u niego krwiak śródczaszkowy. -

Zgodę na przeprowadzenie operacji musiała wydać moja żona, bo ja już nie byłem świadomy. Sprawa była poważna. Pamiętam, że gdy obudziłem się w szpitalu, nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Telefonem zrobiłem sobie zdjęcia, by zobaczyć, jak wyglądam. Zobaczyłem bliznę przez pół głowy i wszystkie kable podłączone do niej. Tych zdjęć nie widział nikt spoza mojej rodziny. Gdy czasem jest mi naprawdę źle, zerkam na nie i myślę: “ciesz się, że w ogóle jeszcze tu jesteś"

- wspominał w rozmowie z “Bildem”.

W przeciwieństwie do Eriksena nie był już w stanie wrócić do uprawiania sportu. Z dnia na dzień musiał zakończyć karierę. Choć nigdy nie doczekał się powołania do reprezentacji Austrii ani oferty gry za granicą, na własnym podwórku był ceniony. W 2008 roku zajął piąte miejsce w plebiscycie na Piłkarza Roku. Z Ried dwa razy zdobył Puchar Austrii. Uznano go też za honorowego kapitana tego klubu. Mimo że z dnia na dzień musiał się obudzić w nowej rzeczywistości, był przygotowany, bo już wcześniej zaocznie skończył studia z zarządzania na uniwersytecie w Hagen. Nie miał jednak wątpliwości, że chce pozostać przy futbolu. Choć miał ofertę pozostania w klubie, którego był legendą, wybrał rozwój w rodzinnym Salzburgu, gdzie mianowano go najpierw koordynatorem ds. sportowych w Red Bullu, a później asystentem Rogera Schmidta. Administracyjne ciągotki nigdy go jednak nie opuściły. Pierwszą samodzielną pracę w Ried rzucił po ledwie roku, dla lokalnego rywala, co nie spotkało się z uznaniem kibiców i szefów. W Linzu oferowali mu jednak większą władzę, bo został nie tylko trenerem, ale i dyrektorem sportowym II-ligowego wówczas klubu.

POMOC SOCJOLOGA

Glasner jest kolejnym z wychowanków szkoły Red Bulla i jako taki też lubi pressing, szybką i bezpośrednią grę, ale jego największe atuty leżą chyba w kompetencjach społecznych. Potrafi i lubi rozmawiać z ludźmi. Angażuje się także w tematy pozasportowe. Z lubością opowiada w wywiadach, jak z Makoto Hasebe, weteranem, którego zastał w drużynie z Frankfurtu, rozmawia o Japonii. We “Frankfurter Allgemeine Zeitung” opowiadał o lękach związanych z wojną w Ukrainie. Kryminały czyta, bo interesuje go warstwa psychologiczna stojąca za motywami postępowania każdego człowieka. Twierdzi, że pomaga mu to w zrozumieniu zachowań osób z różnych kultur, z jakimi ma do czynienia. Po tym, jak został zatrudniony we Frankfurcie, w wywiadzie dla “11Freunde” opowiadał, jak urzekła go starsza pani, która zagadnęła go na ulicy i powiedziała: “proszę mi uważać na Eintracht”. Dba o to, by dobrze prezentować się w mediach i podczas wystąpień publicznych. Od ponad dwudziestu lat w ćwiczeniu kontaktów społecznych i analizowaniu dynamiki prowadzonej grupy pomaga mu socjolog Werner Zoechling. Wystarczy jeden jego miły, niemal nauczycielski uśmiech, by zrozumieć, że Glasner jest świadomy, iż jest twarzą klubu, w którym pracuje.

NIE RASIZMOWI

47-latek potrafi też jednak zmienić się w wulkan, co szczególnie często widać w meczach europejskich pucharów. Albo wtedy, gdy ktoś z jego stada zostanie zaatakowany. Po raz pierwszy w skali ogólnokrajowej zrobiło się o nim głośno, gdy podczas meczu II ligi z SV Horn sędzia wyrzucił go na trybuny. Glasner zaczął wtedy wściekle szaleć przy linii. Najpierw ruszył do arbitra technicznego, potem do asystenta, wreszcie w kierunku sędziego głównego, który nie zagłębiając się w temat, odesłał furiata na trybuny. A okazało się, że Glasner chciał zwrócić czyjąś uwagę na dwóch kibiców, którzy w rasistowski sposób obrażali czarnoskórych zawodników z jego drużyny, gdy schodzili z boiska. Część kibiców gospodarzy, która zrozumiała, o co chodzi, biła trenerowi rywali brawo. Ale zgodnie z kodeksami krajowego związku, trener wyrzucony na trybuny miał z automatu płacić finansową karę. Sprawa otarła się o politykę, bo w Austrii trwała wówczas kampania wyborcza. Uderzano w tony mówiące, że to kraj, w którym za odwagę cywilną trzeba płacić. Ostatecznie związek odstąpił od wymierzenia kary, a SV Horn zamieściło na stronie oświadczenie, w którym pochwaliło zachowanie trenera.

SUKCESY W WOLFSBURGU

Gdy przejęty w 2. lidze klub udało mu się doprowadzić do drugiego miejsca w Austrii, ojczyzna zrobiła się dla niego zbyt ciasna. Połowa Bundesligi marzyła wtedy o prowadzącym mistrzowski Salzburg Marco Rosem, ale gdy ten wybrał Moenchengladbach, skąd przeprowadził się potem do Dortmundu, Wolfsburg sięgnął za półtora miliona euro po “Rosego drugiego wyboru”, czyli Glasnera. Anonimowy w Niemczech trener wchodził do zespołu w niełatwych okolicznościach, bo zastępując Bruno Labbadię, który wyprowadził Wolfsburg z baraży o utrzymanie do europejskich pucharów, a potem niespodziewanie nie przedłużono jego kontraktu. Austriakowi udało się jednak uniknąć wieszczonego przez niektórych kryzysu i powtórzył awans do Europy. Rok później po raz trzeci w historii wprowadził Wolfsburg do Ligi Mistrzów. A później zrezygnował z pracy, znów wykazując się wyczuciem, choć działał w sposób nieoczywisty.

TRUDNY START

Glasner nie zdecydował się na przedłużenie kontraktu, bo nie układała mu się współpraca z dyrektorem sportowym Joergiem Schmadtkem w sprawach transferowych. Wymieniano go jako możliwego trenera Salzburga, ale on zdecydował się na ofertę Eintrachtu Frankfurt. Zeszłego lata wyglądało, że na roszadach trenerskich wyszedł najgorzej. Zamiast rywalizacji w Lidze Mistrzów, do której wprowadził przecież zespół, miał zajmować się przebudową Eintrachtu, z którego w ciągu kilku tygodni odeszli trener Adi Huetter, dyrektor sportowy Fredi Bobić i jego prawa ręka Bruno Huebner, a także najlepszy strzelec Andre Silva. W powszechnym przeświadczeniu frankfurtczyków czekał trudny sezon przejściowy, a finansowo klub nie może się przecież równać z napędzanym pieniędzmi Volkswagena VfL.

PUCHAROWA BESTIA

Austriak zamienił jednak zimny Wolfsburg na gorący Frankfurt. Rozchwianie emocjonalne tego klubu wydawało się zresztą do niego nie pasować, bo w Eintrachcie raczej lepiej odnajdują się typowi samce Alfa, a nie mili i przyjemni goście. Początek zdawał się to potwierdzać. Nowy trener nie wygrał żadnego z pierwszych sześciu meczów ligowych i tylko jeden z pierwszych dziesięciu. Z Pucharu Niemiec odpadł z III-ligowym Waldhofem Mannheim, a jedenaste miejsce, jakie zajął w lidze, jest najniższym od pięciu lat. W pewnym sensie nie ma to jednak żadnego znaczenia. Bo wszystko przykryła historia sukcesu w Lidze Europy. W czwartkowe wieczory Eintracht, wraz z Glasnerem, zamieniał się w bestię. Z dwunastu meczów w pucharach, nie przegrał ani jednego. Pokonywał kolejno Antwerpię, Olympiakos, Betis, Barcelonę i West Ham, prowadząc frankfurtczyków do pierwszego od ponad czterdziestu lat europejskiego finału.

Kibice
Nurphoto/Gettyimages

NOWY NA SZCZYTACH

Glasner został dopiero piątym Austriakiem w finale, który to osiągnął. Jeśli pokona Rangersów, będzie pierwszym trenerem z tego kraju od czasów Ernsta Happela (1982 rok) z europejskim pucharem w garści. W ojczyźnie już jest bardzo rozpoznawalną postacią, więc gdy federacja szukała niedawno nowego selekcjonera, wykonała telefon także do niego. Odmówił, bo ma poczucie, że we Frankfurcie jeszcze coś zostało mu do zrobienia. A jednak zarówno w Niemczech, jak i w Europie jest jeszcze postacią nieznaną albo niedocenianą. Jeśli spojrzeć na nazwiska finalistów tegorocznych pucharów, znajdą się tam m.in. Carlo Ancelotti, Juergen Klopp, Jose Mourinho czy Giovanni Van Bronckhorst, który jako trener jeszcze nie jest tak znany, jak jako piłkarz, ale już ma w dorobku mistrzostwo i dwa Puchary Holandii z Feyenoordem oraz przetarcie w Lidze Mistrzów. Nazwisko Glasnera, którego jedynym trofeum jest to wręczane za wygranie drugiej ligi austriackiej, trochę do tego grona nie pasuje. Ale skoro ledwie pięć lat po zdobyciu go ma szansę wznieść europejski puchar, przy okazji wprowadzając drugi raz z rzędu zupełnie nieoczywisty klub do Ligi Mistrzów, najwyższy czas mieć go na radarze. Już teraz wiadomo, że wypełnił przyrzeczenie złożone tamtej staruszce na frankfurckiej ulicy: naprawdę uważał na jej Eintracht.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.