To absurdalnie nielogiczny sezon, bo w ciągu kilku miesięcy Czesław Michniewicz przeżył awans do Ligi Europy, bolesne zwolnienie z Legii Warszawa, a także wprowadził reprezentację na mistrzostwa świata. Potwierdził, że jest specjalistą w przygotowywaniu drużyny na pojedyncze spotkania. Specyficzny plan na Szwecję pomógł w uratowaniu ostatniego wielkiego turnieju dla Kamila Glika oraz Grzegorza Krychowiaka, a zarazem tchnął w kadrę młodzieńczą energię Sebastiana Szymańskiego czy Krystiana Bielika. Baraż z naszym pogromcą z ostatniego Euro pokazał, że nie będziemy mieć tak szalonej twarzy jak za Paulo Sousy, ale znacznie lepiej możemy kalkulować sukces. Ten jeden mecz wiele powiedział o podejściu nowego selekcjonera do drużyny narodowej i jej personaliów.
Decydujący o wyjściu z grupy na Euro 2020 mecz ze Szwedami w Petersburgu przypominał w końcówce inne dyscypliny sportu. Dla widza bardziej tenis ziemny albo ping-pong, bo nerwowo wodziliśmy głowami od jednej do drugiej strony. Zwłaszcza w ostatnich minutach niewiele to miało wspólnego z dyscypliną taktyczną ani chłodną głową, o wszystkim decydowały serce i emocjonalne, nieprzemyślane zrywy. Tego w głównej mierze chciał się wyzbyć Czesław Michniewicz, dlatego nawet nie odwoływał się do czerwcowej rywalizacji, by nie rozdrapywać stosunkowo świeżych ran.