Małżeństwo, które nie miało prawa się rozpaść. Sean Dyche zwolniony z Burnley po dziesięciu latach

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
sean dyche.jpg
fot. Visionhaus/Getty Images

Uwierzyliśmy w to, że są dla siebie stworzeni. Jednak związek Seana Dyche’a z Burnley – choć wyglądający z boku na szczęśliwy – miał coraz więcej skaz. Czarę goryczy przelała porażka z Norwich w poprzedni weekend. Dyche był najdłużej pracującym w Premier League menedżerem. Za niewielkie pieniądze stworzył solidny zespół, który jednak coraz mocniej odstawał jakością gry od reszty stawki. Tym razem, jak miało to miejsce w 2015 roku, nie pozwolono „rudobrodemu Mourinho” spaść z ligi i spróbować to naprawić szybkim awansem powrotnym.

Dekada na stanowisku – brzmi to w dzisiejszych warunkach Premier League jak kosmos. Dyche opierał się nie tylko trendom rynku, na którym menedżerowie po kilku słabszych meczach tracą posadę, ale również nowinkom taktycznym. Gdy cała liga maszerowała w kierunku ofensywnego futbolu, on podwijał rękawy i krzyczał: „laga!”.

Sam wiele razy w przeszłości gasił pożary. Jego przełożeni przywykli do tego, że Burnley jest jak stary samochód, którego kierowca ma przy okazji papiery mechanika i nie pęka na robocie, a gdy coś złego się dzieje, zjeżdża na pobocze i naprawia co trzeba – od opon po silnik. Ale tym razem zabrakło paliwa.

BRAK OFENSYWY

W tym sezonie The Clarets szybko wpadli w tarapaty. Od września spędzili poza strefa spadkową 24 godziny. Wieczorem 30 października byli na 17. miejscu w Premier League. Już wtedy zanosiło się na nerwową kampanię. Sensacyjna wygrana będącego w dołku (i, tak się wydawało, w zasięgu Burnley) Evertonu nad Manchesterem United sprawiła, że na Turf Moor zarząd wpadł w panikę. Ostatni raz tak mało punktów na tym etapie rozgrywek drużyna miała w 2010 roku. Wtedy zakończyło się to degradacją.

Już miniony sezon był ostrzeżeniem. Piłkarze Dyche’a kusili los. Jednak aż dziewięć punktów więcej na tym samym etapie dało im ostatecznie utrzymanie w elicie z bezpieczną przewagą nad strefą spadkową. Doświadczony, 50-letni angielski menedżer, nie umiał obudzić zawodników. Wydawało się, że być może zwycięstwo nad Evertonem, które zrodziło się w bólach, stanie się kluczowym momentem. Nic z tego. W czterech zawodowych ligach w Anglii tak mało zwycięstw ma tylko Scunthorpe, ostatnia drużyna w tabeli League Two (czwarta liga).

Jego przełożeni przywykli do tego, że Burnley jest jak stary samochód, którego kierowca ma przy okazji papiery mechanika i nie pęka na robocie, a gdy coś złego się dzieje, zjeżdża na pobocze i naprawia co trzeba – od opon po silnik.

Na problem złożyło się kilka czynników, ale w największej mierze fatalna ofensywa. Piłkarze Burnley strzelili zaledwie 25 goli. Dalekie podania w kierunku Chrisa Wooda po przenosinach tego napastnika do Newcastle United w zimowym oknie transferowym zamieniły się w identyczne zagrania do Wouta Weghorsta. Nowy nabytek The Clarets miał dobre wejście do nowego zespołu, zewsząd zbierał pochwały, ale z każdym kolejnym spotkaniem zaczął gasnąć.

JAK BIELSA

Dla Burnley to szósty z rzędu sezon w Premier League. W najwyższej klasie rozgrywkowej tak długo byli po raz ostatni w latach 1947-71, wówczas spędzili w niej 24 kolejne sezony. Kibice mają świeżo w pamięci poprzedni spadek do Championship, gdy pod wodzą Dyche’a drużyna nie poradziła sobie w sezonie 2014-15, kończąc na 19. miejscu. Wtedy jednak problem był inny – po awansie wydano za dużo pieniędzy na zawodników zbyt niskiej jakości. Dyche przegadał to z właścicielami, poprosił o zmianę polityki transferowej, a następnie wprowadził klub z powrotem do elity w świetnym stylu, wygrywając 23 mecze i zbierając 93 punkty.

Burnley FC v AFC Bournemouth  - Premier League
Fot. Jan Kruger/Getty Images

Burnley stało się synonimem zdrowego rozsądku. Trzymanie się tego samego menedżera, dobry bilans finansowy – przez tych dziesięć lat kadencji zdymisjonowanego właśnie menedżera sprzedano piłkarzy za 125 mln funtów, a kupiono za 200 mln. Na warunki Premier League to śmieszne pieniądze.

Dyche wielokrotnie upominał się o fundusze na transfery. Nie należy on do rozrzutnych menedżerów, widział jednak doskonale, jak wzmacnia się konkurencja, miał świadomość, że to, co wystarczało kilka sezonów wcześniej, dziś nie daje gwarancji na nic.

Jego przypadek jest nieco podobny do tego Marcelo Bielsy. Argentyńczyka zwolniono z Leeds United i zastąpiono Jessem Marschem, by ratować sezon na Elland Road. Zrobiono to jednak wcześniej i ta zmiana okazała się korzystna. I tu, i tam kibice darzyli trenera wielkim szacunkiem i sympatią za to, co zrobił dla klubu w przeszłości, o ile jednak Marsch dał Leeds powiew świeżości, to główny kandydat do przejęcia Burnley, Sam Allardyce, ma być tylko kołem ratunkowym i nie gwarantuje żadnego rozwoju. Zresztą, wielu kibiców z Turf Moor już grozi bojkotem i nie chce widzieć tej zgranej trenerskiej karty. Allardyce stał się bowiem w ostatnich latach symbolem starej szkoły, regresu, a zarazem bezradności właścicieli.

KLOPP NOWYM LIDEREM

Dyche podpisał we wrześniu ubiegłego roku nowy, czteroletni kontrakt, co jest dowodem na to, że umowy niczego nie gwarantują. Moment na dymisję jest dziwny, mało kto wierzył w taki scenariusz. Szczególnie, że był on trzecim najdłużej pracującym menedżerem w zawodowym futbolu w Anglii i zdecydowanym liderem tej klasyfikacji w Premier League.

Burnley stało się synonimem zdrowego rozsądku. Trzymanie się tego samego menedżera, dobry bilans finansowy – przez tych dziesięć lat kadencji zdymisjonowanego właśnie menedżera sprzedano piłkarzy za 125 mln funtów, a kupiono za 200 mln.

To drugi przypadek w karierze trenerskiej Dyche’a, gdy ktoś wyrzuca go z pracy. Ten pierwszy nie powinien dziwić. Niewiele osób już o tym pamięta, ale to rodzina Pozzo pogoniła Dyche’a z Watfordu. Wtedy, w 2012 roku, zastąpił go Gianfranco Zola. O ile na Vicarage Road w kolejnych latach trwało szaleństwo, leciały głowy, a posada menedżera stała się tam najgorętszym krzesłem w lidze, w Burnley Dyche znalazł swoje miejsce na ziemi, enklawę, gdzie wydawał się być nietykalny. Szczególnie po tym, jak przed czterema laty poprowadził zespół do gry w europejskich pucharach, zajmując siódme miejsce w lidze. Ale od tamtej pory niewiele zrobiono, by pomóc menedżerowi, a i on sam stał się zbyt wierny swoim ideałom. Dymisja Dyche’a sprawia, że teraz najdłużej pracującym w lidze menedżerem jest Juergen Klopp. Niemiec prowadzi Liverpool 6,5 roku.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.