Liverpool trzyma ciśnienie w wyścigu o tytuł. West Ham wypisuje się z walki o Ligę Mistrzów (KOMENTARZ)

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
liverpool west ham.jpg
fot. Andrew Powell/Liverpool FC via Getty Images

Napięcie rośnie stopniowo, a kulminacją tej kolejki będzie mecz na Etihad Stadium, czyli derby Manchesteru. Piłkarze Pepa Guardioli przystąpią do niego ze świadomością, że Liverpool jest bardzo blisko. The Reds pokonali na Anfield West Ham United i wzięli rewanż za porażkę w Londynie, ale goście zmarnowali genialne sytuacje. Drużynie Juergena Kloppa sprzyja szczęście, a to bardzo ważny czynnik w grze o najważniejsze trofea.

Po meczu, który miałem okazję komentować z trybun London Stadium, apetyt na drugą potyczkę The Reds z The Hammers miał prawo być duży. Pięć goli, jakie obejrzeliśmy w stolicy Anglii to nie był przypadek. West Ham gra w tym sezonie widowiskowy futbol i jeśli ktoś mógłby zechcieć przykleić piłkarzom Davida Moyesa łatkę dobrych wykonawców stałych fragmentów, zrobiłby im dużą krzywdę.

W Liverpoolu bramka padła tylko jedna, ale mogliśmy ich oglądać więcej niż podczas pierwszego meczu. Zabrakło zimnej krwi Mohameda Salaha na początku (duży spokój Łukasza Fabiańskiego), większej koncentracji i kreatywności w kilku innych sytuacjach, ale przede wszystkim skuteczności Pablo Fornalsa i Mauela Lanziniego – obaj mieli doskonałe okazje do strzelenia goli dla Młotów.

WSKAZALI DROGĘ

Co wiemy po tym meczu? Że The Reds są mocni psychicznie, seria dwunastu wygranych z rzędu spotkań buduje ich od strony mentalnej, dzięki czemu łatwiej wywierać presję na City. Że Luis Diaz znakomicie wprowadził się do drużyny, momentami wyglądał na Anfield tak, jakby grał w tej ekipie od kilku lat. Pewny siebie, efektowny – to zawodnik, którego szybko pokochają w czerwonej części Merseyside. Że Klopp zawsze może na kogoś liczyć w ofensywie – jeśli bramki nie zdobędzie akurat Salah, zrobi to Mane. Jak nie Senegalczyk, to Jota. Albo Fabinho po stałym fragmencie.

Żeby jednak fani Liverpoolu nie popadli w nastrój wielkiego optymizmu, trzeba podkreślić, że West Ham pokazał innym drogę, którą warto iść. Z Liverpoolem można spróbować grać na swoich warunkach. Ten zespół popełnia błędy i dopuszcza do sytuacji podbramkowych. Tym razem skorzystał z nieporadności gości, ale przy dobrym dniu przeciwnika może polec.

PRESJA NA GUARDIOLI

Pogoń bywa wyczerpująca, a od połowy stycznia zawodnicy Kloppa myślą tylko o jednym – jak dopaść Man City. Dzięki ich determinacji możemy być świadkami niesamowitej końcówki sezonu, teraz każde zwycięstwo 1:0 będzie świętem. W ostatnich dwunastu meczach Liverpool przegrywał łącznie przez kwadrans – przeciwko Norwich City. Myślę, że Guardiola czuje przed derbami sporą presję.

Luis Diaz znakomicie wprowadził się do drużyny, momentami wyglądał na Anfield tak, jakby grał w tej ekipie od kilku lat.

Szkoda, że na Anfield nie mogliśmy obejrzeć w akcji Declana Rice’a. Kapitan West Hamu, przymierzany do najlepszych klubów Premier League, mógłby zrobić różnicę w tym starciu. Jakby mało było złych wieści, kontuzji doznał Jarrod Bowen. Na jego dobry występ liczyli kibice z Londynu, ale Anglik nie pokazał pełni swoich możliwości. W meczu, w którym padło łącznie 35 strzałów, mogliśmy oczekiwać jego występu w jednej z głównych ról.

Sytuacja WHU najlepiej wygląda wtedy, gdy rzucamy okiem na tabelę. Piąte miejsce po 28. rozegranych spotkaniach – to brzmi super. Gorzej, gdy zerkniemy za ich plecy. Tottenham i Arsenal mają po kilka zaległości, nad nimi Manchester United, który za kadencji Ralfa Rangnicka właściwie nie przegrywa. Pokuszę się zatem o tezę, że mecz na Anfield ostatecznie rozwiał wątpliwości i Młoty wypisały się z walki o Champions League. Tego samego popołudnia zrobili to zawodnicy Wolverhampton – przegrywając trzeci mecz z rzędu, co nie przytrafiło im się od startu obecnego sezonu.

ZAPRZEPASZCZONA SZANSA

West Ham dostarcza rozrywki na wysokim poziomie. Mecze Młotów warto oglądać, bo są w nich gole i emocje, ale Liga Mistrzów byłaby czymś ponad stan. Właściciele klubu przespali znakomity moment na to, by wzmocnić drużynę zimą i spróbować zaatakować marzenia. Moyes nie wymyślił kolejnego Jessego Lingarda, jak przed rokiem, zawodnika mogącego stać się kimś, kto zmienia zasady gry. Według mnie to pozorna oszczędność, szybkie inwestycje mogły przynieść zwroty w niedalekiej przyszłości, umiejscowić West Ham na zupełnie innym miejscu mapy piłkarskiej Europy.

W niedzielę fani Młotów będą trzymać kciuki za Manchester City, kibice Liverpoolu – co nie jest dla nich łatwe – za Manchester United. Sympatycy Tottenhamu wesprą dobrymi myślami Watford, a ci Arsenalu liczą na dobrą postawę Evertonu w poniedziałek. Prawie wszyscy razem wspierają oczywiście Ukrainę, przed każdym ze spotkań były poruszające chwile – minuta braw, na Anfield dodatkowo odśpiewane po raz drugi „You Will Never Walk Alone”. Pisze prawie, bo na Turf Moor grupa kibiców Chelsea postanowiła, że podczas tej podniosłej chwili będzie skandować nazwisko Romana Abramowicza. Wybaczcie im, okażcie im litość. Głupi nie wie, że jest głupi. Inteligencja emocjonalna i wrażliwość na poziomie ameby to zjawiska, które dość często goszczą na trybunach, dlatego – co w sumie mnie smuci – nie jestem już zaskoczony. Natomiast wszystkim tym, którzy myślą ciepło o Ukraińcach, na których kraj napadły przed kilkoma dniami wojska Władimira Putina, polecam wywiad Gary’ego Linekera z Ołeksandrem Zinczenką dla BBC. Nie tylko wzrusza, ale też pokazuje, że większość ludzi, na całe szczęście, nie jest idiotami.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.