Liverpool dopadł City. Wszystkie silniki na Anfield uruchomione w szalonym pościgu (KOMENTARZ)

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Mohamed Salah
fot. Shaun Botterill/Getty Images

Czerwony punkt w lusterku wstecznym Pepa Guardioli zniknął. Teraz sunie obok i szykuje się do manewru wyprzedzania. W tym szalonym wyścigu, w którym nie dawano mu już szans, po kilku odważnych manewrach, trudnych wirażach i praktycznie bezustannym trzymaniu nogi na gazie, dopadł rywala i najprawdopodobniej już się od niego nie odklei. Liverpool zmiażdżył w środowy wieczór Leeds United w typowym dla Juergena Kloppa stylu. Czy ta demonstracja siły jest w stanie przestraszyć City? Czy 9 kwietnia kwietnia na Etihad Stadium rozstrzygnie się mistrzostwo Anglii?

Po koszmarze domowych wpadek The Reds nie ma już śladu. Wszystko wróciło do normy i przyjazd na terytorium Liverpoolu znów kojarzy się z bólem. Niewykluczone, że gdyby Mohamed Salah i spółka potrzebowali zwycięstwa 10:0 nad Leeds, to również by je uzyskali. W tej chwili są niepokonani na Anfield od dwudziestu sześciu spotkań ligowych i pucharowych. Aż trudno uwierzyć, że rok temu drużyna niemieckiego menedżera potrafiła przegrać w swojej świątyni sześć kolejnych meczów.

GŁODNI MANE I SALAH

Tak blisko Manchesteru City nie byli od świąt Bożego Narodzenia. To tylko trzy punkty i nie jest nadużyciem stwierdzenie, że dopadli głównego przeciwnika. Teraz możemy śmiało powiedzieć, że wrócili. Nie tylko do gry o tytuł, ale przede wszystkim do swojej normalnej dyspozycji. A za taką kibice z Anfield uważają tę z mistrzowskiego sezonu. Postęp w samej tabeli, gdy porównamy ich grę do poprzednich rozgrywek, jest aż nadto widoczny. Liverpool nie jest ekipą, która drży o miejsce w Top 4. Ma kilkanaście punktów więcej i na oku głównego rywala. City. Do tego wygrali pierwszy mecz z Interem i są w dobrej sytuacji przed rewanżem, który ma przypieczętować awans do kolejnej fazy Ligi Mistrzów. A Sadio Mane i Mohamed Salah po powrocie z Pucharu Narodów Afryki nie wyglądają na przemęczonych – przeciwnie, są głodni punktów, uskrzydleni.

Klopp widzi dobrze, że jego drużyna weszła na wysoką falę. Energia panująca w tym zespole jest dzisiaj niesamowita. Każdy gol sprawia im olbrzymią radość, bo przybliża do celu.

Jeśli mamy szukać tego, co może przesądzić o końcowym triumfie The Reds, to z pewnością musi być ofensywa. Sześć bramek zdobytych w starciu z Leeds United potwierdziło tylko wcześniejsze dokonania. Liverpool został już wcześniej drużyną, której należał się szacunek za ofensywne popisy, najszybciej w Premier League dopił do granicy 100 bramek łącznie zdobytych na wszystkich frontach, ale w samej lidze także umie strzelać gole. I jeśli ktoś dziwił się, dlaczego tak okrutnie dojeżdżał Leeds w środę wieczorem, to musi pamiętać, że te trafienia mogą mieć kolosalne znaczenie w ostatecznym rozrachunku.

van dijk.jpg
fot. Andrew Powell/Liverpool FC via Getty Images

70 bramek zdobytych przez The Reds w samych rozgrywkach Premier League to o siedem więcej od man City. To również najwięcej w historii klubu na tym etapie rozgrywek. Liverpool atakuje szerokim wachlarzem – tak samo dobry jest w kontrach, ataku pozycyjnym, jak i stałych fragmentach. Ale przede wszystkim LFC to specjaliści od wysokich zwycięstw. Szóstka z Leeds to było już dziesiąta wygrana z co najmniej trzema strzelonymi golami.

ŁOWCY GOLI

W kilku kluczowych statystykach Liverpool bije na głowę resztę stawki ligowej, ale w paru elementach wciąż ustępuje City. Choćby w liczbie czystych kont, czy posiadaniu piłki średnio w meczu. Oba te parametry nie muszą mieć aż tak kolosalnego znaczenia na koniec sezonu. Ale w takim momencie rywalizacji jedni i drudzy będą szukać najmniejszych choćby atutów.

– Nie gonimy City, próbujemy po prostu wygrać każdy mecz – mówi Klopp i widać, jaką obrał drogę w mind games.

Klopp widzi dobrze, że jego drużyna weszła na wysoką falę. Energia panująca w tym zespole jest dzisiaj niesamowita. Każdy gol sprawia im olbrzymią radość, bo przybliża do celu. Niemiec dysponuje zespołem, który jest niezwykle wszechstronny – żadna inna ekipa w Premier League nie ma w kadrze tylu zawodników z golami.

Wygrana z Leeds była szóstą z rzędu. W tej niezłej serii Liverpool wpakował rywalom 18 goli. Mogło się wydawać, że złapali lekką zadyszkę, gdy wcześniej nie potrafili wygrać żadnego z trzech spotkań ligowych, ale obudzili się w idealnym momencie. Umiejętnie omijają miny. Tak było w starciu na Turf Moor przeciwko Burnley, gdzie zremisował manchester United, a w środę przegrał przecież Tottenham, ten sam, który przywrócił The Reds nadzieję na walkę o tytuł po pokonaniu Manchesteru City. Dlatego Klopp wszędzie chce widzieć piękno, nawet w trafieniach z rzutów karnych, czy po dośrodkowaniach z rzutów rożnych. Wie po prostu, że każda z tych bramek może być na wagę złota.

WRZÓD NA TYŁKU

Niektórzy zastanawiają się pewnie, na czym zależy Niemcowi bardziej – odzyskaniu mistrzostwa Anglii czy zaatakowaniem Ligi Mistrzów, ale coraz więcej wskazuje na to, że przy takiej dyspozycji The Reds są w stanie powalczyć o oba te trofea.

W niedzielę Liverpool zmierzy się z Chelsea o Puchar Ligi, kilka dni po finale zagra w Pucharze Anglii, a potem rewanż z Interem. To taki moment sezonu, w którym piłkarze muszą podchodzić do kalendarza zadaniowo. A menedżerowie boją się, żeby nie wypadli im kluczowi gracze. Klopp nie będzie chciał odpuścić żadnego potencjalnego trofeum, to pewne. Ale z całą pewnością 9 kwietnia to data, która w jego kalendarzu jest najważniejsza.

juergen klopp.jpg
fot. Andrew Powell/Liverpool FC via Getty Images

Na Etihad wcale nie musi się rozstrzygnąć sprawa mistrzostwa, jednak wynik tego spotkania ma kolosalne znaczenie dla psychologicznej strony tej batalii. To niesamowite – w połowie stycznia MC miał aż 14 punktów przewagi nad Liverpoolem i nawet dwa mecze rozegrane przez The Reds mniej nie dodawały im otuchy.

– Nie gonimy City, próbujemy po prostu wygrać każdy mecz – mówi Klopp i widać, jaką obrał drogę w mind games.

Guardiola określił – oczywiście mocno żartobliwie – swoich rywali jako „wrzód na tyłku”. Klopp się nie obraża, podoba mu się nawet takie porównanie. Jest w stanie wcielić się w cokolwiek, czego trudno się pozbyć.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.
Komentarze 0