Lider złotego pokolenia czy drugi Giggs? Reprezentacyjne widoki Erlinga Haalanda

Zobacz również:RANKING SIŁ PREMIER LEAGUE: Arsenal na miarę oczekiwań, dalszy spadek Świętych i Spurs
Reprezentacja Norwegii
Fran Santiago/Getty Images

W futbolu klubowym napastnik Borussii Dortmund to jedno z najgorętszych nazwisk na rynku. Wróży mu się gigantyczną przyszłość. Jednak trudno o wielkie sukcesy indywidualne, gdy każdy turniej międzypaństwowy ogląda się tylko w telewizji. Są jednak perspektywy, że szara rzeczywistość norweskiej kadry niebawem się zmieni. Nawet jeśli nie wyrośnie z tego generacja na miarę Belgii z ostatniej dekady.

Norwegia to piłkarska potęga. Trener jednego z największych klubów świata jest Norwegiem. Najbardziej rozchwytywany napastnik świata to Norweg. Tournee po najlepszych klubach świata urządzał sobie kilka lat temu nastoletni Norweg. Wybrał Real Madryt. W zeszłym sezonie był czołową postacią La Liga, dziś stawia obiecujące pierwsze kroki w Arsenalu. Gdy Rasenballsport Lipsk stracił Timo Wernera, kupił w jego miejsce Norwega. A Milan, w poszukiwaniu młodych talentów z całej Europy, wpadł w Norwegii na perłę, na którą zwracała już wcześniej uwagę międzynarodowa społeczność analityków. Norwegia miała drużynę w 1/8 finału Ligi Europy. Gdy spojrzy się na mecz dowolnej czołowej ligi europejskiej, zawsze trafi się na jakiegoś Norwega. Ale pierwsze zdanie tego tekstu to bzdura. Norwegia to nie piłkarska potęga. Norwegia to jeden z nielicznych krajów Europy, który w XXI wieku nie grał na żadnym turnieju.

STABILNA CZOŁÓWKA

Jeśli spojrzy się na międzynarodowy futbol, ścisła czołówka od dekad jest bardzo stabilna. Po mistrzostwa świata sięga tylko kilka największych nacji. Wszystkie mundialowe zwycięstwa w ostatnich 90 latach rozdzieliły między siebie Brazylia, Argentyna, Urugwaj, Niemcy, Włochy, Francja, Anglia i Hiszpania. W mistrzostwach Europy zdarzały się odstępstwa w postaci Grecji, Czechosłowacji, Holandii, czy Portugalii. Ale grono tradycyjnie wielkich i tu jest wąskie. Zdarzają się jednak także zjawiska sezonowe. Trwające góra dekadę. Jedno piłkarskie pokolenie, które zachwyci świat. Takie jak Rumunia Gheorghe Hagiego czy Bułgaria Christo Stoiczkowa. Takie jak Dania braci Laudrupów. Takie jak Chorwacja Davora Sukera, a potem Luki Modricia. Takie jak Norwegia Tore Andre Flo i Ole Gunnara Solskjaera.

POGROMCY CANARINHOS

Kto zaczął się interesować futbolem w latach 90., ten nigdy nie pomyśli o Norwegii jako o peryferiach futbolu. Tam grali obrońcy najlepszych klubów świata jak Ronny Johnsen czy Henning Berg. Stamtąd był Rosenborg Trondheim, czyli przez lata jeden z etatowych uczestników fazy grupowej Ligi Mistrzów. Tamta drużyna regularnie kwalifikowała się na turnieje. W 1998 roku ograła Brazylię i w ogóle jest jedyną nacją na świecie, która grała z Canarinhos i nigdy z nimi nie przegrała. Wyszła z grupy mundialu. Ograła Hiszpanię na Euro 2000. Gdy kadra Jerzego Engela po 16 latach przerwy wprowadzała Polskę na mundial, to Norwegia była w grupie eliminacyjnej losowana z pierwszego koszyka. I to od tamtych przegranych eliminacji zaczęła się, trwająca do dziś zapaść. Nadchodzące mistrzostwa Europy będą dziesiątym turniejem z rzędu bez Norwegów. Że za rok pojadą do Kataru, też się nie zanosi.

WIELCY TYLKO W KLUBACH

Historia futbolu zna wiele znakomitych postaci na niwie klubowej, które nigdy nie zdołały niczego z reprezentacją osiągnąć. Wciąż należy do nich niestety choćby Robert Lewandowski. On jednak i tak nie może narzekać. Nawet jeśli na turniejach nie sięga po medale, nie ogląda ich w telewizji. Odkąd wyjechał do Borussii Dortmund, nie było go tylko na mundialu w 2014 roku. Wielkich, którzy nigdy nie zasmakowali gry na wielkim turnieju, było znacznie mniej. Zwłaszcza że grono uczestników systematycznie się powiększało i coraz trudniej było nie awansować. Szczególnie jeśli miało się w składzie kogoś naprawdę wybitnego. W przeszłości zdarzało się to częściej, o czym świadczą przykłady George’a Besta, George’a Weaha, Jariego Litmanena czy Ryana Giggsa. Dziś nawet Goran Pandev w końcu doczeka się smaku wielkiej imprezy.

POKOLENIA JEDNEJ GWIAZDY

Odkąd przed rokiem świat zaczął śledzić każdy krok Erlinga Haalanda, pojawiły się w światowych mediach dziesiątki artykułów o nadchodzącej złotej generacji norweskiej piłki. Przykłady Bułgarii, Danii, czy Szwecji z lat 90., pokazują, że złote pokolenie w przypadku takich krajów wcale nie musi oznaczać wychowania jedenastu gwiazd futbolu. Wystarczy dziesięciu graczy na solidnym europejskim poziomie, wspieranych przez jedną-dwie wielkie gwiazdy. Norwegowie, wraz z pojawieniem się Haalanda i zeszłoroczną eksplozją formy Martina Odegaarda, zaczęli te warunki spełniać. Bo o ile na samym Mortenie Thorsbym (Sampdoria), Jensie Petterze Haugem (Milan), czy Alexandrze Sorlocie (Lipsk) trudno by było budować silną drużynę, to dołączając tych graczy do Odegaarda czy Haalanda, można już myśleć o dobrych wynikach. Co bardziej rozpędzeni komentatorzy używali nawet sformułowań, że Norwegia będzie Belgią trzeciej dekady XXI wieku.

TRUDNE POCZĄTKI

Przypadek belgijski był w pewnym sensie podobny. Regularny uczestnik mistrzostw świata i Europy od 2002 roku obsunął się w rankingu i nie był w stanie zakwalifikować się na żaden turniej. Jednak po latach zapaści przyszedł piękny rozkwit, a pokolenie Romelu Lukaku, Edena Hazarda czy Kevina De Bruynego przed trzema laty sięgnęło w Rosji po brązowy medal mundialu. Dziś jest liderem rankingu FIFA i jednym z głównych kandydatów do wygrania Euro. Porównanie musi więc działać na wyobraźnię. Zwłaszcza gdy widzi się tydzień w tydzień, jaką bestią jest Haaland. Jak na drugą Belgię, Norwegowie radzą sobie jednak na razie bardzo słabo. W listopadzie przegrali baraże o Euro 2020 z Serbią, która potem nie dała rady Szkocji. Dziś już na starcie eliminacji mundialu są w bardzo trudnej sytuacji. Po dotkliwej porażce z Turcją (0:3), która wcześniej ograła Holandię, Norwegowie już dzisiaj są pod ścianą. Jeśli nie wygrają z Czarnogórą, która zaczęła grupę od dwóch zwycięstw, strata do Turcji może już w marcu wynosić 5-6 punktów. A przecież najgroźniejszym rywalem i tak miała być Holandia. Nawet o baraże będzie w takim towarzystwie trudno.

NADCHODZĄCE ROCZNIKI

Paweł Tanona to Polak, który w wieku 16 lat wyjechał do Trondheim, gdzie mieszkał przez pięć lat. Został w tym czasie pasjonatem tamtejszej piłki. - Regularnie chodziłem na mecze Rosenborga, później zacząłem interesować się całą ligą. Po powrocie do Polski mi to zostało — tłumaczy. Dziś pisze dla Futbolu Po Skandynawsku. Głosy o złotym pokoleniu rozumie, choć niekoniecznie uznaje za zgodne z prawdą. - Norweska piłka jest na fali wznoszącej, ale nie wiem, czy zdołają powtórzyć wynik z mundialu w 1998 roku, gdy wyszli z grupy. Pojawia się coraz więcej ciekawych nazwisk. W głównym nurcie są oczywiście Haaland, Odegaard, Sander Berge (Sheffield United), czy Kristoffer Ajer (Celtic), ale w rocznikach 2002-2004 też widać kilku chłopaków, którzy mogą zaistnieć w europejskiej piłce. Nie mówię, że na poziomie Haalanda, bo to fenomen, ale mogą jeszcze trochę podciągnąć kadrę — twierdzi.

ZŁOTE, ALE NIE TAK ZŁOTE

Podobnie sądzi Ben Wells, analityk Football Radar, zajmujący się norweską piłką. - To w przyszłości będzie dobry zespół. Norwegowie produkują regularnie zawodników na znacznie wyższym poziomie niż wcześniej. Większość najciekawszych dzisiejszych postaci dopiero zaczyna karierę. Mają po 20-22-23 lata. Jeszcze nie grają tak dobrze, jak mogą w szczycie formy. Ale trzeba znać proporcje. Belgia jako złote pokolenie była znacznie silniejsza. Norwegom brakuje obrońców. Mają Ajera z Celticu, który jest potencjalnie dobry, ale niestabilny. Na kilku pozycjach może im zabraknąć piłkarzy na solidnym poziomie. Myślę, że dobrym osiągnięciem byłoby dla nich dojście do ćwierćfinału jakiegoś turnieju, podczas gdy Belgowie to już poziom półfinałów-finałów. Są według rankingu pierwszą drużyną świata. Pokolenie Norwegii jest więc złote, ale nie tak złote — mówi.

KATAR NA STRATY

Biorąc pod uwagę możliwości samej obecnej kadry, wydaje się, że Norwegowie powinni celować w awanse na turnieje kontynentalne, gdzie Europa ma 24 miejsca, niż globalne, gdzie jest ich tylko 12-13. Pod względem minut liczby zawodników z danego kraju w ligach czołowej piątki Norwegia zajmuje w tym sezonie piętnaste miejsce w Europie. Pod względem minut spędzonych na boisku 21. Jeśli chodzi o wartości rynkowe piłkarzy wg transfermarkt.de, jest siedemnasta w Europie. Według rankingu FIFA to 25. Kadra Europy, a według opartego na trochę innych kryteriach rankingu Elo 21 siła kontynentu. To wszystko pokazuje, że brak awansu na mundial jeszcze nie będzie dla tego kraju kompromitacją. Co innego z Euro. - Wyjazd do Kataru byłby sporym osiągnięciem, ale Euro 2024 będzie już obowiązkiem. Za kilka lat kadra może już być silna. Nie sądzę, że staną się drugą Belgią, lecz mogą być solidną europejską reprezentacją — mówi Tanona.

ROSNĄCY NASTĘPCY

Gdy rozpoczynała się dekada sukcesów norweskiej piłki, połowa zawodników grających w kadrze występowała na co dzień w ligach top 5. W szczytowym okresie, gdy Norwegia była nawet druga w rankingu FIFA, było ich 64%. Dziś to tylko około 1/3 piłkarzy. To też powinno się jednak zmieniać. - Ajer wkrótce odejdzie pewnie z Celticu do Premier League. Do gry w Anglii przymierza się też Matiasa Normanna, który bardzo dobrze gra w Rosji. Kristian Thorstvedt miał w Genku trochę problemów, ale też może być ważnym zawodnikiem reprezentacji. Głośniej zaczyna się robić o Andreasie Schjelderupie z rocznika 2004, który ostatnio strzelił dwa gole dla duńskiego Nordsjaelland – wylicza polski ekspert. W rocznikach, które dopiero wchodzą do seniorskiej piłki, talentów może być jeszcze więcej niż w poprzednich.

BRAK WOJOWNIKÓW

Warto zauważyć, że norweskie talenty mają dziś inny profil niż dwadzieścia lat temu. Historia rodziny Haalandów stała się niejako symbolem różnicy między oboma pokoleniami. Alf-Inge Haaland, ojciec gwiazdy Borussii Dortmund, był solidnym i twardym defensywnym pomocnikiem. Jego syn jest wybitny w ofensywie. To częsta cecha piłkarzy norweskich piłkarzy z obecnego pokolenia. - W latach 90. Ta reprezentacja słynęła z bardzo fizycznego futbolu, grania długich piłek. Norweska federacja się od tego jednak zdystansowała. Większość trenerów zatrudnianych od tego czasu myślała bardziej progresywnie. Chciała atakować. Duży wpływ miało to, że pokolenie wychowane w latach 80 i 90. uczyło się grać na naturalnej trawie. A ze względu na pogodę, jej jakość w Norwegii przez większość roku nie była zbyt dobra, co sprzyjało bezpośredniej grze długimi podaniami. Pokolenie Haugego i reszty 90% czasu spędzało na sztucznych nawierzchniach. Nauczyli się tam dobrej kontroli nad piłką, szybkiej pracy stóp. Nie widać już w tym pokoleniu wojowniczych wikingów w stylu Bredego Hangelanda. Nawet obrońcy są bardziej techniczni, starannie wyprowadzający piłkę — podkreśla Wells.

ZADBANY DÓŁ PIRAMIDY

Te zmiany wynikają z mozolnej pracy u podstaw. - Piłka nie jest w Norwegii sportem numer jeden, bo królują biegi narciarskie, ale jest bardzo popularna. Dostęp do infrastruktury jest szeroki, jest sporo boisk pod balonami, więc zima nie przeszkadza w trenowaniu. W praktycznie każdej wiosce funkcjonuje jakiś klub, więc ludzie grają w piłkę — zaznacza Tanona. Norwegia nie przeżyła wielkiej reformy szkolenia w stylu belgijskim czy niemieckim, ale dokładnie zadbała o dół piramidy. - Zdano sobie sprawę, że amatorska piłka to fundament, który trzyma zawodowy futbol. Żadna z norweskich gwiazd nie zaczynała kariery w Molde czy Rosenborgu. Oni rekrutują dopiero starszych zawodników. Norwegowie zdali sobie sprawę, że muszą poprawić poziom mniejszych klubów. Starsi zawodnicy trafiają do większych ośrodków. Są też obejmowani programem podobnym do Akademii Młodych Orłów, gdzie zbiera się ich w jednym miejscu i w wielu aspektach przygotowuje do kariery – zaznacza Polak.

TECHNICZNY SELEKCJONER

By te zmiany odbiły się też na poziomie reprezentacji, Norwegowie zatrudnili jako selekcjonera Larsa Lagerbaecka, który wcześniej z powodzeniem pracował w Szwecji czy na Islandii. W Norwegii nie osiągnął spektakularnych sukcesów, poza awansem do drugiej dywizji Ligi Narodów, jednak można uznać, że położył pod nie podwaliny. - Wyciągnął Norwegię z głębokiego dołka. Gdy zaczynał, była w okolicach 70. Miejsca w rankingu, a pod koniec bił się o Euro. Został zwolniony, bo styl w końcówce był już męczący. Wystawiał zawodników, którzy mieli doświadczenie, ale nie grali w klubach. Mógłby jeszcze prowadzić drużynę w eliminacjach do mundialu, jednak niezależnie od wyników w 2022 roku zamierza pójść na emeryturę. A federacja chce patrzeć długoterminowo, w perspektywie następnego Euro. Aktualne eliminacje mają być przed nim rozgrzewką. Już po dwóch meczach widać, że Stale Solbakken chce grać bardziej techniczną piłkę i odważniej sięgnąć po młode pokolenie — mówi Tanona.

LIGA JAKO TRAMPOLINA

Wpływ na poprawę poziomu reprezentacji ma też krajowa liga, która idzie w górę. Molde doszło do 1/8 finału Ligi Europy, eliminując po drodze Hoffenheim, czy Rapid Wiedeń. Bodo/Glimt, zespół zza koła podbiegunowego, zdobył tytuł, grając efektowny futbol. - Poziom się podnosi, choć występuje większy rozstrzał niż w Polsce. Ostatnia drużyna ligi norweskiej w ekstraklasie też raczej walczyłaby o utrzymanie, ale czubek ma całkiem dobry poziom. Bodo/Glimt zdobyło mistrzostwo, wymieniając kilkaset podań na mecz. Rosenborg wychodzi z dołka pod wodzą Age Hareide, jest Molde, doszlusowała do nich Valarenga. Nie ma przepisu o młodzieżowcu, ale gdy ktoś jest dobry, otrzymuje szansę. Czasem kariera może ruszyć bardzo szybko. Hauge jest dobrym przykładem. Kilka tygodni przed rozpoczęciem poprzedniego sezonu miał przejść do Cercle Brugge za milion euro. Nie mógł jednak polecieć na testy medyczne ze względu na pandemię. Drużyna dobrze zaczęła sezon, więc zrezygnował z transferu. Trzy miesiące później trafił do Milanu. To pokazuje z jednej strony, jaka była jego pozycja na rynku chwilę przed transferem do Serie A, ale też jaką trampoliną może być Norwegia — podkreśla Tanona.

Fot. Getty Images

CEL: EURO

W europejskiej konfederacji jest dwadzieścia krajów, które w XXI wieku nie awansowały na żaden turniej, jednak dziewiętnaście z nich to piłkarskie karły, niemające w całym dorobku ani jednego udziału w żadnych mistrzostwach. Jedynym z tego grona, który ma co wspominać, jest Norwegia. W tej grupie to czwarty wśród najludniejszych krajów za Kazachstanem, Izraelem i Białorusią. Mimo to, eksperci nie widzą raczej większego ryzyka, że Erling Haaland okaże się drugim Giggsem i każde lato będzie spędzał przed telewizorem. - To raczej kwestia czasu, gdy zagra na dużym turnieju. Jeśli nie uda się im wejść na Euro 2024, to będzie katastrofa. To pewnie nie będzie reprezentacja walcząca o medale, ale taka, dla której awans na Euro powinien być obowiązkiem. A skoro na turniej jedzie pół Europy, przykłady Polski czy Islandii pokazały, że nie trzeba aż tak wiele, by dojść np. do ćwierćfinału — mówi Tanona. Podobnie twierdzi Wells. - Na nadchodzący mundial pewnie nie wejdą, ale myślę, że w najbliższych 10-15 latach kilka razy będziemy ich widzieć na turniejach. Za siedem-osiem lat większość z obecnych zawodników powinna osiągnąć szczyty karier. A Oedegaard czy Haaland to takie postaci, że raczej nagle nie znikną — podkreśla.

BELGIJSKIE DOŚWIADCZENIA

Być może patrząc na Norwegów, trzeba sobie przypomnieć Belgię sprzed dziesięciu lat. O niej też już wtedy mówiło się, że nadchodzi złote pokolenie. W kadrze grali już Axel Witsel, Vincent Kombany, Jan Vertonghen, Thomas Vermaelen, Thibout Courtois, Eden Hazard, Dries Mertens, czy Romelu Lukaku. Ta ekipa nie zdołała jednak zakwalifikować się na Euro 2012, bo drogę do baraży zamknęła jej wtedy... Turcja. Złote pokolenie jednak podrosło, w 2014 roku przerwało dwunastoletnią posuchę, dwa lata później doszło do ćwierćfinału, a cztery lata później sięgnęło po medal. O ile to też tylko pierwsza faza cyklu rozwojowego Norwegów, turnieje bez Erlinga Haalanda nie powinny więc w następnych latach być normą. Nawet jeśli pierwsze zdanie tego tekstu nigdy nie stanie się prawdą.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.