Sir Lewis na bezrobociu. Co z kontraktem dla rekordzisty?

Zobacz również:CZWARTY SEKTOR: Hamilton po raz setny, kosztowny błąd Lando. Rosja była szalona!
Lewis Hamilton
Fot. Mark Thompson/Getty Images

Na dwa miesiące przed rozpoczęciem sezonu znamy niemal cały grid. Tak naprawdę w stawce zostało tylko jedno miejsce, przynajmniej teoretycznie. Fotel w Mercedesie obok Valtteriego Bottasa jest nadal pusty. Czy to tylko rodzaj gierki i twarde negocjacje między zespołem a Lewisem Hamiltonem? A może jednak coś jest na rzeczy?

Brytyjczyk znajduje się na szczycie sportowego świata. Rozprawił się praktycznie z każdy rekordem Michaela Schumachera. Zostały tylko tytuły, gdzie zrównał się z Niemcem w 2020 roku. Siedem mistrzostw, absolutna dominacja, a najsłabszy moment zeszłego sezonu to złapanie koronawirusa. Lewis stracił przez chorobę 6 kilogramów i według doniesień prasowych nie zniósł jej najlepiej. To też było widać po jego powrocie w Abu Zabi. Oczywiście, że ten najsłabszy moment to wypadek losowy. Mało który kierowca przestrzegał obostrzeń tak bardzo jak Hamilton, a COVID i tak go dopadł.

W teorii delikatnie mogło to zachwiać jego pozycją w zespole. Gdyby za niego w Grand Prix Sakhiru, które musiał opuścić z powodu choroby, wystąpił Stoffel Vandoorne, to prawdopodobnie nikt by o tym nie pamiętał. Z całym szacunkiem dla Belga, ale nie wydaje się, że byłby w stanie pokazać się tak dobrze, jak zrobił to George Russell. Toto Wolff sięgnął po swojego juniora i nie mógł żałować. Etatowy kierowca Williamsa uciszył wszystkich krytyków i niedowiarków. Jasne, że trudno jest czasami zrozumieć, dlaczego dany zawodnik jest tak wychwalany pod niebiosa, kiedy zajmuje ostatnie miejsca. George dostał jednak szansę od losu i wykorzystał ją w 100%. Gdyby nie kolejny fatalny pitstop Mercedesa i pech z przebitą oponą, nie ma wątpliwości, że wygrałby tamten wyścig w cuglach. Bottas był w proszku, a Hamilton zaczął nerwowo przełykać ślinę, bo to był pokaz siły, obok którego nikt nie przeszedł obojętnie.

F1 Grand Prix of Sakhir - George Russell
Fot. Mark Thompson/Getty Images

ARISE, SIR LEWIS

Do tego tematu wrócimy za chwilę, ale warto poruszyć wątek, który pojawił się na koniec roku. Lewis Hamilton został wyróżniony w New Years Honour List i jako dopiero czwarty kierowca Formuły 1 w historii otrzymał tytuł szlachecki. Przed nim tego zaszczytu dostąpili sir Sterling Moss, sir Jack Brabham oraz sir Jackie Stewart. Absolutnie elitarne grono, a wielu w Wielkiej Brytanii twierdziło, że Lewis powinien był otrzymać ten tytuł już kilka lat temu, kiedy zostawał najbardziej utytułowanym wyspiarskim kierowcą. Tak czy inaczej, za wybitne osiągnięcia sportowe i swoje działania poza torem Hamilton doczekał się najwyższego możliwego oznaczenia.

To oczywiście wywołało dyskusję wśród internetowych defetystów. „Ale za co?”, „Po co to w ogóle nadal się nadaje?” czy „Tytuł za jazdę w kółko” przewijały się nagminnie. Nie to właściwie nie dziwi. Nikt nie polaryzuje tak bardzo, jak Hamilton. Prawda jest jednak taka, że nie on pierwszy i nie ostatni ze świata brytyjskiego jest w ten sposób odznaczony. Piękna tradycja nadal jest pielęgnowana, a osoby tak utytułowane są poza wszelką dyskusją.

CZY JAK ZWYKLE CHODZI O PIENIĄDZE?

Wracamy jednak do głównego tematu, po tym małym off-topicu. Pomimo kolejnego sukcesu, bicia rekordów i spokoju graniczącego z pewnością, że w 2021 roku w Mercedesie nadal będzie można królować, doszliśmy do sytuacji nieco absurdalnej. Hamilton nadal nie podpisał kontraktu. Siedmiokrotny mistrz świata, człowiek związany z niemiecką marką od początku swojej kariery jest bezrobotny. Ostatni raz Brytyjczyk obchodził swoje urodziny, które wypadają 7 stycznia, nie mając kontraktu w F1 w 2006 roku. Mimo tego, że raczej się nie zdziwimy i powróci do Mercedesa, to szansa na roszady nadal jest, a po drodze było do tego kilka przesłanek.

Cały zespół nie wyglądał na specjalnie skupiony na podpisaniu kontraktu. Można było nawet odnieść wrażenie, że nikt w zespole z Brackley nie bierze pod uwagę, że tu coś może nie wypalić. Miała to być czysta formalność, bo w końcu jaką alternatywę Lewis miałby sobie znaleźć? Ferrari i walka o wejście do punktów? Red Bull, który w życiu nie wydałby tyle na kierowcę? Poza tym Toto Wolff zawsze świetnie dogadywał się z Hamiltonem i często chwalił się tym, że warunki kontraktu to oni ustalają ze sobą po prostu rozmawiając przy jedzeniu w restauracji. Kiedy przyszłość szefa Mercedesa została zapewniona na kolejne trzy lata, a sam Wolff zwiększył swoje udziały w ekipie, wszyscy czekaliśmy już tylko na dopełnienie formalności. To miał być ten finalny element układanki, bo wypowiedzi Lewisa dawały jasno do zrozumienia, że jego przyszłość w F1 jest uzależniona od pozostania w niej Wolffa. Jednak kontrakt miał być podpisany przed końcówką sezonu, potem przed Abu Zabi, a następnie do końca roku. Minęło jednak kilka tygodni, a w eterze nadal cisza.

F1 Grand Prix of Mexico
Fot. Dan Istitene/Getty Images

Jakiś czas temu w prasie pojawiła się opinia, że nowy szef koncernu Mercedsa Ola Kallenius ma być niezadowolony z wysokości zarobków Hamiltona. Spekuluje się, że ten zarabia około 40 milionów dolarów na sezon. Według Szweda takie zarobki w dobie kryzysu, kiedy cała marka zaciska pasa, to przesada i miał on wymagać od Lewisa zgody na obniżenie zarobków. Brytyjczyk miał nie być zadowolony z takiej propozycji, a wręcz odwrotnie - chciał podwyżki. To oczywiście tylko doniesienia medialne, które równie dobrze mogą być wyssane z palca. Natomiast mamy styczeń, a umowy nadal nie ma. Początkowo można było odnieść wrażenie, że to są tylko plotki, ale im dłużej ten proces zajmuje, tym badziej prawdopodobne wydaje się, że Kallenius może wywierać presję na Wolffie i Hamiltonie.

ZASTĘPCA TROJAŃSKI

Poza tym pamiętajmy o jeszcze jednej rzeczy. W teorii George Russell, jako junior Mercedesa, miał dostać szansę pojechania W11 w miejsce Lewisa, dla czystej rozrywki i jako swego rodzaju nagroda. Oczywiste jest, że Toto chciał go sprawdzić i zobaczyć, jak poradzi sobie w miejscu, do którego nadal aspiruje. Młody Brytyjczyk spełnił pokładane w nim nadzieje z nawiązką. Pokazał się ze świetnej strony i obecnie już praktycznie nikt nie ma wątpliwości, że z odpowiednimi narzędziami z marszu będzie liczył się w walce o tytuł.

Wbrew pozorom to osłabiło nieco pozycję Hamiltona. Jasne, jest siedmiokrotnym mistrzem świata i facetem, który jest brany pod uwagę przy każdej dyskusji o najlepszym w historii. Natomiast skoro Russell jest piekielnie utalentowany i wchodząc z marszu do auta jest w stanie robić takie rzeczy, to może nie ma sensu przepłacać? Mercedes dostał bardzo mocną kartę przetargową. Nie chce się wierzyć, że Wolff chciałby zrezygnować z usług Hamiltona. Mają zbyt dobre stosunki, plus zdaje on sobie doskonale sprawę, że prędkość to nie wszystko, a jego dotychczasowy lider zapewnia mu pełen spokój, niezależnie od sytuacji. Nie można jednak wykluczyć, że Kallenius mógł zwietrzyć szansę na poczynienie pewnych oszczędności. Mercedes przy obecnej tranzycji na samochody elektryczne z chęcią przyjmie każdego dolara, jakiego tylko będzie mógł. To także tylko spekulacje, ale ma to dość dużo sensu.

PANIE LEWIS, CZY PAN JESZCZE MOŻE...

Ostatnia opcja to teoretyczna niechęć Hamiltona do dalszego ścigania. W końcu spędził już na gridzie 14 sezonów, a w połowie z nich triumfował. Ciężko w takiej sytuacji nie zacząć tracić motywacji. Lewis nawet w trakcie sezonu powiedział, że opóźnienie wymuszone przez koronawirusa dało mu chwilę odpoczynku, przed którą mocno zastanawiał się nad zakończeniem kariery albo roczną przerwą od ścigania. Kalendarze F1 napuchły do granic możliwości. Liberty Media obecnie zmierza do zrealizowania swojego planu 25 wyścigów w roku. To w końcu blisko połowa roku - 25 z 52 tygodni. Już teraz doszliśmy do pułapu 23, a Hamilton kilka razy wyrażał swoje niezadowolenie z tego faktu, nawet mówiąc, że jeżeli właściciele F1 zrealizują swój plan, to jego już tu nie będzie.

F1 Grand Prix of Bahrain Lewis Hamilton
Fot. Clive Mason / Formula 1 via Getty Images

W teorii teraz ta motywacja powinna być jeszcze większa. Ósmy tytuł na ten moment wygląda jak formalność. Hamilton kolejny raz złamał Bottasa, który szanse na tytuł ma jedynie iluzoryczne. Niewiele brakuje mu do złamania bariery 100 wygranych wyścigów i zdobytych pole position. Może tak poprawić te rekordy i podnosić poprzeczkę tak wysoko, że znów przez jakiś czas będziemy uważać, że nie da się ich zwyczajnie pobić. Trudno jednak ferować wyroki. Lewis jest mocno zaangażowany społecznie. Black Lives Matter na jego kasku czy jego wegańska restauracja w Londynie to pokazują. Robi to także regularnie na Instagramie, a Formuła 1 często jest mu wytykana pod postami o ochronie przyrody jako hipokryzja. Może też Hamilton ma już zwyczajnie dość i jednak chciałby trochę odpocząć?

...NO PEWNO!

Finalnie trudno sobie jednak wyobrazić, że to nie skończy się parafowaniem umowy. Co jak co, ale Hamilton ma jeszcze coś do udowodnienia. Poza tym nawet jeżeli rozchodzi się o pieniądze, to nie jest żadna argumentacja. W tym roku wchodzą limity budżetowe i śmiało można przypuszczać, że to moment, w którym Mercedes zacznie zarabiać na posiadaniu zespołu w F1. Kontrakt Hamiltona bez problemu spłaci się zyskami z umów sponsorskich czy zwyczajnie z samego ścigania.

Inną kwestią jeszcze długość kontraktu. Czy Lewis, podobnie jak Toto, podpisze go na okres trzyletni, czy może zdecyduje się tylko na rok? Pobije wszystkie rekordy i stwierdzi, że już wystarczy? Jak widać, opcji jest dużo. Jednak koniec końców całe środowisko F1 byłoby w szoku, jeżeli nie zobaczylibyśmy Hamiltona w Mercedesie z numerem 44 na starcie sezonu. Niezależnie od tego, gdzie się on odbędzie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Fanatyk Formuły 1, ale praktycznie obok żadnego sportu nie przechodzę obojętnie. Współtwórca największego podcastu o królowej sportów motorowych w Polsce - Budnik i Pokrzywiński o F1. W newonce.radio współprowadził PIT STOP.