Jordan Peele: człowiek, który opowiada o wszystkich strachach współczesnych Afroamerykanów

Zobacz również:„Jackass” powraca! Pierwszy trailer nowego filmu to czyste szaleństwo
Peele cover-kopia.jpeg

W końcu! Do sieci trafił zwiastun długo wyczekiwanego Nope, trzeciej pełnometrażowej fabuły Jordana Peele'a. Widzowie są zachwyceni, bo tak powinny wyglądać wszystkie trailery; niby coś ujawniono, ale tak naprawdę to dalej niczego nie wiemy.

Pozostaje tylko czekać. Nope wchodzi do kin 22 lipca i w ciemno można obstawiać ogromny komercyjny sukces. Jordan Peele w zaledwie kilka lat stał się jednym z najbardziej elektryzujących reżyserów Hollywood. A bardzo liczba frakcja widzów afroamerykańskich w końcu ma w mainstreamie kogoś, kto otwarcie mówi o ich problemach.

Samotność manhattańczyka

Podobno mieszkać na Upper West Side to jak wygrać życie. Ale Jordan Peele wie, jak ciężko jest dorastać czarnemu dzieciakowi w tej jednej z najbardziej prestiżowych części Manhattanu.

Małoletni Peele chodził po tych samych ulicach, na których Meg Ryan rozkochiwała w sobie Billy'ego Crystala (Kiedy Harry poznał Sally) i Toma Hanksa (Masz wiadomość), gdzie ekipa Ghostbusters łapała duchy, a bohaterowie West Side Story wyznawali sobie miłość przy wtórze tanecznych pląsów. Jeśli widzieliście te filmy, a pewnie większość z was je oglądała, to w ramach zagadki postarajcie sobie przypomnieć... ilu afroamerykańskich aktorów znalazło się w ich obsadach.

No właśnie. Choć Nowy Jork jest etnicznym tyglem, to dolny i środkowy Manhattan są zamieszkane w przeważającej części przez białych – w odróżnieniu od znajdującego się na północy Harlemu. Dlatego Peele'owi, dziecku białej matki i czarnego ojca, przyglądano się na Upper West Side podejrzliwie. Czuł się jak intruz, niechciany gość na przyjęciu. To uczucie zostało w nim na tak długo, że wiele lat później nakręcił o nim film. Nazywał się Uciekaj!. A magazyn Vulture nazwał go pierwszym naprawdę ważnym obrazem ery Donalda Trumpa.

90th Annual Academy Awards - Press Room
fot. Jeff Kravitz/FilmMagic

Jak rozbawić Baracka Obamę

Wychowała go samotna matka. Podobnie jak inne słynne dziecko Manhattanu – czyli Woody Allen – od małego kochał komedie. Jako nastolatek Peele wymarzył sobie, że zostanie komikiem, a pierwszym etapem do wprowadzenia tego planu w życie było dostanie się na studia lalkarskie na prestiżowej uczelni Sarah Lawrence College. Ku przerażeniu matki porzucił je po drugim roku, kiedy zrozumiał, że nie potrzebuje pomocy lalek, żeby rozbawiać widownię. A następnie założył wraz z koleżanką komediowy duet Dwóch białych facetów. Nie, nie pomyliliśmy się – z koleżanką. Na scenach Nowego Jorku i – zwłaszcza – Chicago zdobyli na tyle duży rozgłos, że o Peele'a upomniała się telewizja; trafił pod skrzydła Foksa, gdzie w programie satyrycznym Madtv współpracował z innym afroamerykańskim komikiem, Keeganem-Michaelem Keyem. A kiedy kontrakt z Foxem wygasł, obu panów przygarnęła Comedy Central.

Tam przebojem okazał się ich show Key & Peele, szydzący ze stereotypowych tożsamości czarnego społeczeństwa. Robili to tak dobrze i z takim wyczuciem, że audytorium znaleźli wśród każdej grupy odbiorców, niezależnie od wieku i rasy. Ich fanem był nawet Barack Obama, z którego duet regularnie sobie żartował; podczas rozmowy z Keyem Obama miał udawać niezadowolonego z tego, że komik używa wyższego głosu, niż ten, jakim dysponuje były prezydent. Ale Jordan Peele nie chciał tylko zabawiać ludzi, miał aspiracje bycia reżyserem i scenarzystą. Marzył o stworzeniu filmu i opowiadaniu takim językiem, jakiego dotąd nie używał nikt.

Scenariusz do Uciekaj! pisał przez wiele lat. Podobno jedną z inspiracji było spotkanie z rodzicami jego byłej dziewczyny – co ważne: białej dziewczyny. Pamiętam, że zapytałem: czy twoi rodzice wiedzą, że jestem czarny? Powiedziała, że nie, a ja byłem przestraszony. Spotkanie było całkiem w porządku, ale zrozumiałem, że nigdy nie chcę zobaczyć miny na twarzy innych ludzi, kiedy okaże się, że jestem kim innym niż ten, kogo sobie wyobrażali – opowiadał w rozmowie z Vulture. Dokładnie tak wygląda punkt wyjścia Uciekaj! – Afroamerykanin Chris przyjeżdża do podmiejskiej posiadłości rodziców jego białej partnerki, Rose. Szybko wyczuwa dziwną atmosferę: starsi państwo są mili, ale na siłę – najpierw przekonują, że tak, oczywiście, że są nowocześni i głosowali na Obamę, lecz później ostro besztają czarną służącą, zupełnie jak niegdyś właściciele plantacji swoich niewolników. A jeszcze później konwencja filmowego dramatu rodzinnego zmienia się w miks horroru z science fiction. Wszyscy zaskoczeni.

Za Uciekaj!, swój reżyserski debiut, Jordan Peele zgarnął Oscara w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny. Z premierą trafił w idealnym momencie – druga połowa minionej dekady stała pod znakiem masowej rehabilitacji czarnoskórych filmowców, bezwstydnie pomijanych przez całe dekady przy rozdawaniu branżowych nagród – z Oscarami włącznie. Tymczasem Moonlight, BlackKklansman i Uciekaj! były tymi tytułami, które odwróciły tę tendencję. Oraz, oczywiście, coraz donośniejsze głosy grup lekceważonych dotąd przez branżę filmową; nie bez znaczenia był tu ruch #metoo, zwracający uwagę na autentyczną krzywdę, jaka działa się kobietom w Fabryce Snów. Wróćmy jednak do Peele'a, który poszedł za ciosem i dwa lata później wpuścił do kin swoj drugi film, To my. Tu zabawił się konwencją przyjętą przez wielu innych twórców kina grozy i sci-fi; oto zwykła amerykańska rodzina staje w oko w oko z przerażającymi doppelgangerami, nie mając pojęcia, czego od nich chcą. Ambicje Peele'a były duże, opinie widzów różne, choć przeważały głosy na tak. Ale jeśli wskazać grupę społeczną, która najbardziej pokochała zdolnego newcomera, to byli nią księgowi i księgowe Universal Pictures, dystrybuujących oba filmy Peele'a. Zarówno Uciekaj!, jak i To my zarobiły w kinach po ćwierć miliarda dolarów. Ale ten pierwszy kosztował 4 miliony dolarów, drugi – pięć razy więcej.

Za Uciekaj!, swój reżyserski debiut, Jordan Peele zgarnął Oscara w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny. Z premierą trafił w idealnym momencie – druga połowa minionej dekady stała pod znakiem masowej rehabilitacji czarnoskórych filmowców, bezwstydnie pomijanych przez całe dekady przy rozdawaniu branżowych nagród – z Oscarami włącznie.

Jordan Peele okazał się żyłą złota. Czarna widownia pokochała go za to, że opowiada o swoich pobratymcach z wyczuciem, pokazując dokładnie to, z czym zmagają się na co dzień. Reszta – za świetne horrory. Uciekaj! było tak popularne, że poszczególne sceny stały się wręcz memiczne. Na przykład to doskonale znane wam ujęcie.

Uciekaj.jpg

Suma wszystkich strachów

W historii kina mniej zapisze się jednak to, ile zarobił na swoich filmach, a bardziej – co nimi zmienił. Tak jak sobie zakładał, faktycznie stworzył nowy język narracji. Używając formuły kina gatunkowego Jordan Peele opowiada o kwestiach stricte społecznych, znajdując przy tym miejsce na efektowne poszerzenie danego gatunku. Uciekaj! jest o tych wszystkich drobnych niuansach, które mają stopniowo sprawiać, żeby odbiorca coraz mocniej czuł, że nie jest akceptowany w otoczeniu ze względu na swoją rasę. To już nie są czasu Ku Klux Klanu, ale przecież rasizm można objawić w bardziej zawoalowany sposób - nieszczerze gloryfikując dokonania innych ras, robiąc jednocześnie wszystko, by to nasza pozostała tą dominującą. Czyli możecie mieć sobie Obamę, wspaniały człowiek, ale generalnie to fajnie, gdybyście – dopóki jesteście u nas w domu – za bardzo się nie wychylali i poprzestali na sprzątaniu.

Z kolei w To my przywołuje temat ekonomicznej bariery, dzielącej Stany Zjednoczone na pół. I opowiada o nim, biorąc na swój remiksowy warsztat szereg tropów z kultury popularnej: od klasycznej Nocy żywych trupów George'a Romero (to jeden z pierwszych horrorów, w których główny bohater jest Afroamerykaninem) do dyskusyjnej akcji Hands Across America z 1986 roku (przez całe Stany miał przebiec łańcuch trzymających się za ręce ludzi, którzy za samą obecność w akcji musieli wpłacić kilkanaście dolarów na rzecz zwalczania głodu i bezdomności w USA i Afryce; okazało się, że ponad połowa zebranych funduszy musiała pokryć koszta produkcji i promocji, a całe przedsięwzięcie miało mocno PR-owy wydźwięk). Sobowtóry symbolizują to, jak blisko jest przeciętnemu, uprzywilejowanemu Amerykaninowi do ofiary systemowej nierówności. Metafora aktualna od wielu lat; badacze rynku finansowego alarmują – wielu mieszkańców USA nie zdaje sobie sprawy z tego, że od bezdomności i bankructwa dzieli ich tylko kilka niewypłaconych pensji.

A przecież Peele lubi przełamywać swoje horrory wątkami komediowymi, sci-fi albo czytelnym komentarzem społecznym. Wykorzystuje je po to, by rozładować napięcie i wyróżnić się na tle powtarzalnych twórców kina grozy. U niego też straszy, ale nie bez powodu. Więcej, powód jest na tyle wielopłaszczyznowy, że jego produkcje analizuje się tak szczegółowo, jak kiedyś filmy Bergmana czy Felliniego. Różnica między nimi jest taka, że Jordan Peele robi rzeczy stricte masowe, pozostające w obrębie kina grozy, gatunku odwiecznie traktowanego przez krytykę po macoszemu. Wystarczy przypomnieć, ile horrorów zostało dotąd uhonorowanych Oscarem za najlepszy film roku. Podpowiemy – żaden. Wydaje się, że Peele jest na ten moment jedynym twórcą, który ma szansę to zmienić.

Kto wie, czy Jordan Peele pociągnie za sobą całe pokolenie naśladowców, jak kiedyś zrobili to Wes Craven, John Carpenter czy wspomniany George Romero. Pokolenie JP? Brzmi nieźle.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.