Jan Kocian: Słowacja to już nie tylko kraj hokeja. Mamy dobre pokolenie (WYWIAD)

Zobacz również:Piękne kulisy kadry Manciniego. 12 rzeczy, których dowiedzieliśmy się po serialu „Sogno Azzurro”
GJ221016059-e1605214849917.jpg
JAKUB GRUCA / 400mm.pl

Polacy wreszcie poznali pierwszego rywala na Euro. Jan Kocian, były selekcjoner reprezentacji Słowacji, pracujący w przeszłości w kilku polskich klubach, opowiada o problemach i nadziejach futbolu sąsiadów z południa.

Trzeci raz w ciągu dekady Słowacja zakwalifikowała się na wielki turniej. Złota epoka?

Jan KOCIAN: - Aż tak to nie. Ale cała słowacka piłka potrzebowała tego awansu, bo w grę wchodziły naprawdę duże pieniądze. Wszystko wskazuje na to, że w Lidze Narodów lada moment spadniemy do trzeciej dywizji i w następnych latach będziemy grać mecze z mało atrakcyjnymi przeciwnikami, bez nazwisk, które przyciągałyby ludzi na trybuny. Dzięki temu awansowi znów będziemy mogli mieć kontakt z elitą europejską, a z UEFA popłyną bonusy finansowe, z których skorzysta cała piłka na Słowacji. Mieliśmy dużo szczęścia, że w ogóle awansowaliśmy do tego finału baraży, bo Irlandię przeszliśmy po karnych, nie będąc lepszym zespołem. Wychodzi na to, że mieliśmy przy sobie szczęście dwa razy.

Jak to w ogóle możliwe, że mecz w Irlandii Północnej, decydujący o awansie na turniej, był jednocześnie debiutem selekcjonera? Zmiana selekcjonera w takim momencie to naprawdę najlepszy pomysł?

- W pierwszych minutach po tym, jak miesiąc temu usłyszałem, że federacja zwolniła Pavla Hapala, zastanawiałem się dlaczego. Przecież awansował do finału play-offów i był jeden mecz od awansu na turniej. Jednak gdy człowiek trochę uważniej zacznie analizować, co się działo przy kadrze, jest w stanie zrozumieć, dlaczego doszło do tej zmiany. Ani gra nie była dobra, ani wyniki. W końcu władze słowackiej piłki uznały, że ta zmiana jest potrzebna. Z jednej strony mówiło się, że Hapal będzie miał zaufanie aż do końca eliminacji, ale w październiku Irlandię przeszliśmy w słabym stylu, a kolejne dwa spotkania ze Szkocją i z Izraelem u siebie, przegraliśmy. Działacze uznali, że to ostatni moment, by zareagować. Gdyby tego nie zrobili, a Hapal nie awansowałby na Euro, mówilibyśmy, że trzeba było reagować, gdy był jeszcze na to czas.

Stefan Tarković to już rozwiązanie docelowe?

- Tego nie wie nikt. Został wybrany, bo był potrzebny ktoś, kto był blisko kadry i dobrze ją znał. Tarković był dyrektorem sportowym słowackiego związku, a wcześniej był asystentem selekcjonera Jana Kozaka i jako duet mieli niezłe wyniki. Myślę, że to była dobra decyzja. Postawiono na selekcjonera, który zna piłkarzy. Na razie to rozwiązanie na trzy mecze o życie – finał baraży o Euro i dwa spotkania, w których powalczy o uniknięcie spadku z drugiej dywizji. Na razie nikt się nie zastanawiał, co będzie dalej. Wygrał play-off, a jeśli dobrze zagra też w Lidze Narodów, pewnie zostanie na dłużej. Ta decyzja jednak jeszcze nie zapadła.

Dotąd Słowacja, gdy jeździła na turnieje, zupełnie inaczej niż Polska, w obu przypadkach dochodziła do fazy pucharowej. W kraju już trwało analizowanie szans, czy w grupie z Hiszpanią, Szwecją i Polską jest szansa powtórzyć ten wynik, czy dopiero teraz się zaczyna?

- Do meczu w Belfaście kompletnie nie mówiło się o Euro. Wiemy oczywiście, do jakiej grupy trafiamy i że zagramy z bardzo mocnymi przeciwnikami. Zwłaszcza Hiszpanie i Polacy mają bardzo silne kadry. Chodziło jednak tylko o to, byśmy awansowali. Nie rozmawiano o drugim kroku, bo za bardzo obawiano się, czy ta drużyna zdoła wykonać pierwszy. Trudno się rozmawia o szansach, gdyż ten zespół może się do turnieju mocno zmienić. Nie wiadomo, kto będzie trenerem, ani jacy zawodnicy będą do jego dyspozycji. Wszystko dzieje się na razie bardzo szybko.

Jeśli spojrzy się jednak na kadrę na papierze, wydaje się, że macie złote pokolenie. Naprawdę wielu Słowaków jest w kadrach klubów z lig czołowej piątki.

- Problemem jest to, że oni faktycznie są w tych klubach, ale nie grają. Milan Skriniar jest w Interze Mediolan, ale nie gra. Stanislav Lobotka nie gra w Napoli. Dużo jest takich, którzy nie grają, a selekcjoner ma potem problem, co z nimi zrobić. Za Hapala było widać, że wielu nie jest przygotowanych fizycznie, miało krótki okres przygotowawczy, nie mogli grać, bo chorowali na koronawirusa albo byli w kwarantannie. Powoływał piłkarzy z dobrych zespołów, ale rzadko pojawiających się na boisku. Mówiło się często, że były selekcjoner miał problem ze zbudowaniem nici współpracy między starszymi i młodszymi piłkarzami. Hapal pracował przede wszystkim z młodymi, z którymi dobrze sobie poradził na Euro U-21 w Polsce, gdy prowadził jeszcze młodzieżówkę. Lobotka, Skriniar, Robert Mazan czy Jaroslav Mihalik to praktycznie jego wychowankowie z młodszej kadry. Chciał na nich zbudować nowy zespół w seniorskiej piłce, ale komunikacja między tym pokoleniem, a bardziej doświadczonymi piłkarzami ponoć szwankowała. Trener Tarković od razu otworzył się na starszą gwardię. Chciał namówić do powrotu do kadry Martina Skrtela, który gra w Turcji, czy Tomasa Hubocana z Omonii Nikozja. Pod tym kątem też jeszcze się rozstrzygnie, kto będzie do dyspozycji przed Euro.

lobotkaglowne180531CHW091.jpg
Stanislav Lobotka - MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl

Jednak sam fakt, że tylu młodych Słowaków trafia do czołowych lig europejskich, świadczy, że szkolenie musi chyba wyglądać całkiem nieźle? To już wszystko gracze, którzy nie pamiętają czasów Czechosłowacji.

- To prawda. Na Słowacji jest taki trend, że młodzi piłkarze bardzo szybko odchodzą do zagranicznych lig. Nie tak, jak w Polsce, gdzie narzekacie, że wcześnie wyjeżdżają z ekstraklasy. Tutaj bardzo często już piętnasto-szesnastolatkowie wyjeżdżają do Włoch, Anglii, Niemiec, czy Austrii, gdzie pracują w dobrych warunkach w tamtejszych akademiach. Na Słowacji praca z młodzieżą dobrze wygląda do tego etapu, ale później występuje dziura. W reprezentacji U-21 gra już sporo piłkarzy z zagranicy. Ale nie wszyscy po wyjeździe w tak młodym wieku potrafią się przebić. Jeśli coś nie pasuje w wieku 18-21 lat, proces dochodzenia do seniorskiej piłki trwa trochę dłużej. Z czasem powinniśmy być silniejsi, ale ostatnio selekcjonerzy kadry musieli odbudowywać zawodników, którzy mieli problemy w klubie, a w reprezentacji nie ma przecież na to czasu.

Kogo więc dzisiaj da się wskazać jako lidera tej kadry, kogoś absolutnie dla niej najważniejszego?

- Od lat się nic nie zmienia. Kadra definitywnie opiera się na Marku Hamsiku. To „mój” piłkarz. Prowadziłem go już w 2006 roku. U mnie debiutował w kadrze. Dałem mu szansę już jako 18-latkowi. Teraz ma około stu meczów w reprezentacji. To jest piłkarz, wokół którego w kadrze kręci się wszystko. Jeśli zdarza się, że w jakimś meczu go brakuje, zwykle nie da się patrzeć na grę. Tak było ostatnio w Lidze Narodów. Trochę innym typem lidera jest Skrtel, który najpierw mówił, że już nie chce grać w kadrze, ale teraz wysyła sygnały, że chętnie by wrócił. On jest liderem bardziej autorytatywnym, a Hamsik komunikatywnym. Do tego dochodzi Juraj Kucka, który też gra we Włoszech i jest czołową postacią reprezentacji.

A gdzie wskazałby pan główny problem tej drużyny?

- Na pewno na pozycji napastnika. Brakuje nam tam jasnego numeru jeden. Jest niby młody Robert Bożenik z Feyenoordu Rotterdam, ale on ma kontuzję. Selekcjoner wystawia w ataku Ondreja Dudę, którego znacie z Legii Warszawa i wiecie, że nie jest typową, klasyczną dziewiątką. W ostatnich meczach graliśmy praktycznie bez napastnika, tylko z fałszywą dziewiątką. Teoretycznie jest na tej pozycji kilku młodych piłkarzy, którzy mogą coś zrobić, ale mają niedużo doświadczenia.

Na koniec rozstrzygnijmy jedną kwestię, którą często się powtarza: futbol jest na Słowacji sportem numer dwa, czy powoli zaczyna wyprzedzać popularnością hokej na lodzie?

- Długo rzeczywiście było tak, że słowackim sportem narodowym był hokej. Byliśmy w nim bardzo mocni. O wiele mocniejsi niż w piłce nożnej. Ale sukcesy z 2010 i 2016 roku, gdy wyszliśmy z grupy mistrzostw świata i Europy, trochę to wyrównały. Dawniej było tak, że był hokej, później długo, długo nic i dopiero piłka. Teraz w hokeju poszliśmy trochę w dół i przepaści w poziomie oraz w popularności na pewno już nie ma. Kiedyś w NHL mieliśmy kilkunastu słowackich zawodników. Dziś mamy może dwóch, czy trzech, a z kolei w najsilniejszych ligach Europy mamy Skriniara, Lobotkę, Kuckę, Marka Rodaka, czy Martina Dubravkę, a przez lata Hamsika. To wszystko nazwiska, które robią wrażenie i sprawiają, że futbol idzie w górę. Na futbol ligowy na Słowacji chodzi bardzo mało kibiców. Nie ma porównania do Polski. Są trzy zespoły – Slovan Bratysława, Spartak Trnawa i DAC Dunajska Streda, na które chodzi więcej ludzi, ale na meczach większości drużyn w lidze pojawia się 1200-2000 kibiców. Na hokeju frekwencja może nie jest wiele lepsza, ale gdy na lodowisko, które może pomieścić trzy tysiące osób, przyjdzie półtora tysiąca i jeszcze coś krzykną w zamkniętym pomieszczeniu, robi to zupełnie inne wrażenie, niż 1500 osób na dziesięciotysięcznym stadionie.

Rozmawiał Michał Trela

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.