Jakub Kamiński: Śląsk zna trudne sytuacje, ale nikt nie zabierze nam serca i charakteru (WYWIAD)

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
jakubkaminski.jpg
Grafika: Michał Kołodziej

Podczas godzinnej rozmowy z Kubą Kamińskim trudno uwierzyć, że nadal jest nastolatkiem. Sprawia wrażenie, jakby naprzeciwko ciebie siedział doświadczony życiem trzydziestolatek. Spotykamy się w Hotelu Liberté 33 w Poznaniu, któremu skrzydłowy z Rudy Śląskiej chce dać mistrzostwo Polski na stulecie Lecha. Kamiński nigdy nie zapomina o tych, którzy mu pomogli i ukształtowali go. Dziękuje rodzicom, że na zajęciach z akrobatyki traktowali go jak jednego ucznia więcej, a nie synka; pozdrawia wuefistki Paprockie, które wierzyły w jego karierę; jeździ do prezesa Szombierek Bytom godoć po ślonsku i chce w przyszłości dać dzieciom na Śląsku szansę na lepszą przyszłość. Dziś ekstraklasa, jutro zagraniczny transfer. Poznajcie chłopaka o czornym sercu i śląskim charakterze, z którym wróciliśmy do jego korzeni.

DOMINIK PIECHOTA: Jesteś najstarszym 19-latkiem w ekstraklasie?

JAKUB KAMIŃSKI: Najstarszym może nie, chociaż trochę tych występów już mam na koncie. W Lechu ponad 80. Pod względem samego podejścia do życia czuję się bardziej na trzydziechę, niż nastolatka. Powiedzmy tak 28 lat. Jak stary wyjadacz ligowy.

Ale raczej nie jak solidny ligowiec.

Jeszcze nie. I na razie się nie zapowiada. Liczę na kolejne kroki w karierze.

Denerwuje cię, kiedy nadal traktują cię w kategorii młodzieżowca. Uważasz, że od dawna grasz za umiejętności, a nie z przymusu występu dla młodego. Otwarcie mówisz o wymaganiach wobec siebie jak wobec gwiazdy ligi, a nie perspektywicznego zawodnika.

Wszystko dlatego, że jestem tutaj już trzeci sezon. Miewałem naprawdę różne sezony. Ten poprzedni był absolutnie poniżej oczekiwań, a zwłaszcza dla takiej drużyny jak Lech Poznań. Pierwszy miałem wicemistrzowski, później przyszedł słaby, ale za to z Ligą Europy, czyli zebrałem bezcenne doświadczenia. A teraz liczę na sezon mistrzowski. Mówiłem to bez wahania w wywiadach przed sezonem. Wszedłem do zespołu w dobrym stylu jako wychowanek, w porządku, ale ja muszę to cały czas potwierdzać liczbami i kolejnymi zwycięstwami. W każdym meczu powinienem napędzać tę ekipę. Taka jest moja rola. W tym sezonie we większości spotkań dawałem radę, ale cały czas mam nadzieję, że moje liczby jeszcze się poprawią.

DSC08957.jpg
Fot. Max Ostry

Nastolatek, ale stajesz się powoli szefem. Jak na obrazkach po meczu: to ty pierwszy intonujesz przyśpiewki, a później wskazujesz na zagranicznych graczy, aby kontynuowali. Bierzesz odpowiedzialność za drużynę.

Pozycja w szatni jest mocna. Jestem w radzie drużyny w piątce wybranych razem z kapitanami. To z nimi trener ustala wszystkie kwestie jak wyjazdy, eventy, sprawy organizacyjne, czasem integracje. To mocno mnie podbudowało, że trener Skorża obdarzył mnie takim zaufaniem. Za przyśpiewki biorę się jako wychowanek, osoba która zna filozofię Lecha i przeszła przez każdy szczebel w akademii. To ważne, aby mieć głos w szatni. Jak wchodziłem, nie byłem taki, pracowałem sumiennie na swoją pozycję. Teraz jest mocniejsza, powiedziałbym wywalczona i zapracowana, więc mogę odzywać się więcej. Ale na pewno nie przesadzam, nie zgrywam jakiegoś guru ani ważniaka, bo to nie mój styl. To nie byłbym ja. Staram się być naturalnym, jestem prostym chłopakiem, ale dzięki temu wiem, kto czego potrzebuje. Skupiam się na młodych, bo wiem, jak inni pomagali mnie, ile dało wsparcie takiego Józia czy Gumy. Staram się tak samo przekazywać swoją wiedzę i mam nadzieję, że oni to dobrze odbierają i kiedyś też wspomną, że na początku pomogłem im w łatwiejszym wejściu.

Ulubiona przyśpiewka?

„Hej, Kolejorz!”. Ten kto zdobędzie bramkę, najczęściej zaczyna z „kto wygrał mecz…”. Zawsze staram się wrzucić trzy przyśpiewki, aby działo się w szatni. Widać, że obcokrajowcy dopiero się uczą. Ostatnio po meczu mieli trochę problemów z zaśpiewaniem, ale spokojnie, trzeba ich krok po kroku wdrażać i pokazywać. Będą się chłopaki rozwijać.

Po tym poprzednim sezonie powiedziałeś, że chyba nie do końca wszyscy zdawali sobie sprawę, co się odwaliło… Tylko w znacznie mocniejszych słowach. Ponoć mogłeś odchodzić już latem, ale głupio było ci zostawiać klub w takim miejscu. Podszedłeś do tego, jak do misji, która została do zrobienia.

Było mi bardzo wstyd za to jedenaste miejsce. Strata punktowa nie była tak duża, bo pewnie jeden-dwa wygrane mecze więcej zaprowadziłyby nas na 4-5 miejsce, ale każdy widział, że taki rezultat nie przystoi takiemu klubowi. Bardzo się wstydziłem. Trudno było dojść, czy bardziej doprowadziła do tego Liga Europy, czy kadra jaką mieliśmy. Brakowało również mnóstwo szczęścia, aby nadrabiać punkty. Nie ukrywam, że teraz wziąłem dużą odpowiedzialność na siebie. Pod koniec poprzedniego sezonu też mówiłem, że gramy o mistrzostwo i puchar. W takim klubie jak Lech one muszą być celem co sezon, bez wyjątków, a nie tylko na stulecie, bo można przejść do historii klubu i to wyjątkowa okazja. Rzeczywiście byłem mocno zawiedziony tamtym sezonem i mam poczucie, że mam tu jeszcze coś do zrobienia. Na razie do końca rundy chcemy zająć pierwsze miejsce, kolejnym etapem będzie dobry okres przygotowawczy i na wiosnę walka o utrzymanie lidera.

DSC08906.jpg
Fot. Max Ostry

Sam przedstawiłeś się na wejściu jako prosty chłopak ze Śląska. Skąd to się bierze, że masz 19 lat, a jest w tobie taka dojrzałość? Przede wszystkim ty lubisz pracę. Taką kindersztubę wynosi się z domu?

Chłopaki ze Śląska szczególnie są bardzo charakternymi postaciami, które wiedzą, czym jest wartość pracy. To jest uzależnione od tego, że mamy w okolicy wiele kopalni i praktycznie u każdego w rodzinie ktoś zjeżdżał do kopalni i wie, jaki to jest rodzaj pracy. Mój dziadek też zjeżdżał na dół i pracował jako górnik. Nie wiem, czy to zależy tylko od tego, ale u wszystkich czuć ten mocny charakter. Często to nie są łatwe sytuacje w domu. Czasem zostajesz wychowany na zbója, czasem na prostego chłopaka, ale nigdy tego serca i pracowitości ci nie odbiorą. Jak masz wykonać swoją pracę, to zawsze robimy to najlepiej jak potrafimy. Tak było w moim przypadku. Uważam, że przychodziłem do Lecha do najmocniejszego rocznika 2002. Do Wronek sprowadzili wszystkich najlepszych. Sam zdecydowałem się na ten ruch, chociaż była też okazja, aby wybrać mojego Górnika Zabrze czy sprawdzić się w Legii. Dobrze zrobiłem, że postawiłem na Lecha. Ale nie było tak, że przyszedłem i w akademii widzieli mnie w pierwszym zespole. Mocno na to zapracowałem. Byli ode mnie lepsi zawodnicy, nie ma co tego ukrywać, może zabrakło im charakteru, może zdrowia, może szczęścia. Te wszystkie składowe wpłynęły na to, że to ja jestem w tym miejscu. Kocham piłkę, naprawdę kocham to, co robię i uważam, że wykonuję najlepszą pracę na świecie, dlatego jestem za to bardzo wdzięczny.

Powiedziałeś kiedyś, że ty akurat niespecjalnie miałeś talent. Że zawsze musiałeś się przebijać z ostatniego rzędu, aby coś dostać. Jako nastolatek chciałeś nawet kończyć z piłką w pewnym momencie.

Trochę się to zmienia, ale zawsze o wszystkim decydowało moje zawzięcie. Kiedy poszedłem z bratem grać w Szombierkach Bytom, to rywalizowałem z dwa lata starszymi chłopakami. Brat jeździł na turnieje, a ja nie byłem nawet powoływany, więc miałem sobie odpuścić. Myślałem wtedy: może już skończę? Może pójdę w coś innego? Byłem oczywiście młody, ale miewałem takie myśli. Do dzisiaj pamiętam przełomowy mecz dla całej mojej piłkarskiej drogi z Andaluzją Piekary Śląskie. Zagrałem połówkę, czyli jakieś 40 minut. Wtedy jeszcze grało się na małe bramki. Wyszedł mi bardzo dobry mecz, jakoś sam w siebie uwierzyłem, później na grillu dostałem od rodziców tytuł odkrycia roku. Mocno mnie to podbudowało. Trener Adam Filipiak postawił na mnie i nagle wszystko się zmieniło. To był przełomowy moment, bo pokazałem wszystkim, że szczupły, młody chłopaczek, ale za to bardzo charakterny, też potrafi zrobić coś konkretnego z piłką. Zawziąć się i zapierniczać, bo miałem mały motorek z tyłu. Gdyby nie to zawzięcie, nie wiem, gdzie bym był. Każdy to widział, również w innych sportach, bo grałem we wszystko. Pamiętam inną sytuacją z badmintonem. Wszyscy wiedzieli, że jestem wysportowany, ale akurat nigdy w niego nie grałem. W pierwszym roku nie wzięli mnie na zawody, więc zawziąłem się. Chodziłem codziennie na SKS-y przed szkołą, o 6 rano, bo za wszelką cenę chciałem się nauczyć. Rok później zająłem 6. miejsce na zawodach wojewódzkich, a niektórzy trenowali od lat w klubach. To mnie zawsze wyróżniało. Pokazanie ludziom, że wszystko idzie wytrenować, osiągnąć coś samą pracą. Chęć udowadniania, że można coś zrobić z niczego popchnęła mnie dalej.

Słyszałeś kiedyś, że czegoś się nie da i rzeczywiście się nie dało?

Wiele razy, ale akurat w sporcie nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko jest kwestią pracy, treningu, sumienności i staranności. Mam przed sobą cele, jakie chcę zrealizować. Na razie wszystko wychodzi bardzo dobrze. Wiadomo, jak to jest w życiu: kiedy jest dobrze, to tym bardziej trzeba się pilnować, żeby tego nie zepsuć.

DSC09055 (1).jpg
Fot. Max Ostry

Masz etos pracy, ale nie zdarzają się gorsze dni? Takie, że po prostu się nie chce. Wydaje mi się, że najtrudniejsze jest właśnie utrzymanie regularności.

I to tak generalnie w życiu, nie tylko w piłce. Sumienność jest trudna, bo trzeba mieć wyrzeczenia. Niektórzy różnie na nas patrzą: ech, piłkarze, oni nie mają wyrzeczeń, tylko muszą wyjść na boisko, pokopią piłkę 90 minut i później wolne, oni to mają życie. To nie zawsze jest takie proste, również dla mnie. Podczas treningu dajesz maksa i musi przyświecać ci myśl, że chcesz się rozwijać. Zostać dłużej po treningu dla siebie, zostać z trenerami, którzy są chętni do pracy. Trzeba mieć zawzięcie. Ja jestem na właściwej drodze, ale czasami u każdego są momenty zwątpienia. Na szczęście mam wokół takich ludzi, którzy od razu wybijają mi to z głowy i przemawiają do rozsądku, że wykonuję najlepszą pracę. Każdy trzyma mnie, aby nie odlatywał z myślami.

Były w szkole jakiekolwiek zawody, na jakie nie jeździłeś?

Trochę się tego uzbierało. Piłka ręczna, koszykówka, ping-pong, badminton, siatkówka, siatkówka plażowa, lekkoatletyka… Tylko jeździłem na zawody. Później już ten tryb człowieka denerwował, bo jechałem na lekkoatletyką, biegałem kilka kilometrów najlepiej jak potrafiłem, dawałem z siebie wszystko, a kilka godzin później trenerzy wypominali, że nie mam siły biegać na meczu po południu. Po czasie trudno to było łączyć, ale zawsze lubiłem tę różnorodność. Urozmaicałem sobie życie. We Wronkach była już tylko piłka, czasami zawody w ping-ponga w internacie. Początkowo brakowało mi tej różnorodności. Ale każdy zawsze wiedział, że pójdę w futbol. Inni mnie przekonywali, pytali czy może lekkoatletyka, ale wuefistki zawsze powtarzały, że Kuba będzie grał w piłkę. Z tego miejsca chcę pozdrowić panie Paprockie, bo na obecną chwilę mają rację. Jestem na najwyższym poziomie w Polsce, jest poziom reprezentacji.

Uważam, że to dało ci bardzo dużą przewagę na tle innych piłkarzy. Nie oszukujmy się: jeśli ktoś gra wyłącznie w piłkę, wcale nie jest nie wiadomo jak wytrenowany. Pracują ciągle te same mięśnie. Niektórzy nie myślą w ogóle o innych zajęciach.

Myślę, że każdy ma własną drogą: fitness, pilates, yoga. Każdy musi znaleźć swój złoty środek. Jeden w ogóle nie potrzebuje dodatkowych zajęć i jest kozakiem, drugi porozciąga się po treningu, bo wie, co mu służy, trzeciemu wystarczy odnowa i kubeł zimnej wody. Każdy ma swoje podejście, też nie ma co wrzucać wszystkich do jednego worka. Nie lubię tego. Jeden woli wyspać się dłużej, drugi woli więcej zjeść. Taki sam rygor nie ma większego sensu. OK, w akademii jak najbardziej, aby nauczyć cię właściwych zachowań, ale w seniorskiej piłce każdy zna swoje ciało. Jak ktoś potrzebuje dodatkowe zajęcia, to z nich korzysta. Najważniejsze, aby to wpływało na formę na boisku.

U mnie wiele rzeczy jest naturalnych, bo od najmłodszych lat trenowałem akrobatykę. Od dziecka przesiadywałem na sali gimnastycznej. Jako brzdąc biegałem po sali, a później zaczęły się konkrety. Nieuniknione było, że brałem udział w zawodach, bo rodzice też trenowali i jeździli na konkursy. Z tyłu głowy cały czas miałem piłkę, bo wracałem ze szkoły i grałem na podwórku z kolegami. To była największa frajda. Ale godziny na sali to chwile, które po czasie bardziej doceniam, niż kiedy trenowałem. Rodzice byli trenerami, więc mówiłem sobie: tu odpuszczę, tu coś ominę, ale nie dało się. Nie było przebacz, masz być i trenować jak wszyscy. Słyszałem: ja jestem twoim trenerem, a nie rodzicem. Miałem duży rygor, wtedy byłem zdenerwowany, ale po czasie wiem, że to bezcenne doświadczenie. Nie byłbym w tym miejscu, gdyby nie ich podejście. W akademii nie łapały mnie kontuzje, nie byłem podatny na urazy, a akrobatyka jest z tym ściśle powiązana. Wzmacniałem wszystkie mięśnie głębokie za dzieciaka, stały się tak silne i tak dobrze obudowane, że omijały mnie urazy. Wiedziałem, jak upaść, jak wyskoczyć do głowy i wylądować, wszystkie mięśnie wiedziały, jak się zachowywać. Tylko mogę dziękować rodzicom.

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Lech Poznan - Slask Wroclaw. 02.10.2021
FOT. MACIEJ FIGIELEK/ 400mm.pl

Jesteś bardziej wychowankiem Lecha czy Szombierek Bytom?

Serce zawsze będzie czorne. I tak, i tak. W Lechu jestem od pierwszej gimnazjum, a od 7. roku życia byłem w Szombierkach. Śledzę wyniki drużyny, mam kontakt z prezesem, utożsamiłem się z tym klubem. Gdyby nie on, trenerzy, którzy wkładali serce w pracę czy koledzy z zespołu, nie byłoby mnie tutaj. Nie byłoby Kuby Kamińskiego w tym wydaniu. Zdaje sobie z tego sprawę i nigdy o tym nie zapomnę. Tak samo jak z Górnikiem Zabrze. Dziadek był kibicem Górnika, mama to samo, ja jeździłem podawać piłki na stadion w trakcie meczów. Nie kryję się z tym, że jestem ich fanem. W przyszłości na pewno będę chciał wrócić na Śląsk i zagrać w barwach Górnika. Udało się to za dziecka, ale nieoficjalnie, bo jeździłem z nimi na turnieje, ale tak formalnie nie byłem ich zawodnikiem. Może w przyszłości to się uda i jest to jedno z moich marzeń.

Masz naście lat, ale już obiło mi się o uszy, że chcesz kiedyś zainwestować w Szombierki. Wesprzeć klub, któremu tyle zawdzięczasz.

Zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie. Na pewno jak dojdzie do transferu, to dostaną jakiś ekwiwalent. To mnie bardzo cieszy i mam nadzieję, że zostanie to dobrze wykorzystane. Do dzisiaj jestem w kontakcie z prezesem i kto wie, co będzie… może za parę lat uda się pomagać. Ja chcę pomagać, bo wiem, jakie talenty są na Śląsku, ale też wiem, że bywają sytuacje patologiczne w domach. Nie ma co ukrywać, że niektóre dzieciaki giną z talentem i idą w inne rzeczy. Liczę mocno, że uda się zrealizować program dla młodych dzieci, aby miały treningi za darmo. Aby mogły przyjść na zajęcia i tutaj się wyżyć, pobiegać, zmęczyć, popracować. W przyszłości chcę coś takiego zrealizować.

Za dzieciaka podziwiałeś jakieś śląskie legendy?

Często z tatą oglądałem TVP Sport i podziwiałem tych starszych piłkarzy jak Włodzimierz Lubański czy Ernest Pohl. Zresztą sam dziadek chodził do klasy z Ernestem Pohlem. Kojarzyłem ich, ale to jasne, że bardziej wzorowałem się na nowoczesnych graczach jak Ronaldinho. On był dla mnie wzorem, prawdziwy magik na boisku. Dzięki niemu pokochałem piłkę. To co wyprawiał z piłką, nie było normalne, nikt wtedy tak nie grał. Wiem, że takim piłkarzem nie będę, bo gram bardziej prostą i skuteczną piłkę. Robię to, co mam robić. On był zupełnie inny. Imponowało mi, że wszystko u niego wyglądało na proste i na podwórku wzorowałem się na tym.

DSC09118.jpg
Fot. Max Ostry

Nadal puszczasz filmiki z inspiracjami przed meczem czy to z wiekiem przechodzi?

Przechodzi. Już nie oglądam piłkarzy, teraz raczej muzyka, wyciszenie, skupienie na robocie. Prędzej playlista Puszki… nastawienie jak Kante i jedziemy z tym.

A ty słyszałeś od trenerów, żeby grać prostą piłkę czy sam tak chciałeś?

To był mój styl, dzięki czemu później miałem naturalne i łatwiejsze wejście do seniorskiej piłki. Kiedy miałem wejść w pojedynkę, bez problemu, przeważnie go wygrywałem. A kiedy miałem grać najprościej – podaj, wyjdź, podaj, wyjdź – też to robiłem. I świetnie wychodziło. Sam miałem w nogach prostą piłkę. Nie kombinowałem. Jak udało się zrobić coś ekstra, to super, ale wiem, że wejście w mecz musi być dobre. Nabierasz pewności i wtedy możesz się nakręcać z minuty na minutę. Jak zaczniesz od 3-4 nieudanych dryblingów, to chłopaki też będą sfrustrowani, bo muszą za ciebie biegać. To zwłaszcza razi starszych i dają o tym znać. U młodego to na pewno zabija kreatywność. W innych rozgrywkach dążą do takiej pewności siebie, że jak przegrają, to jadą od razu do tyłu i wracają do końca za rywalem. W polskich zespołach widać, że niektórzy frustrują się na młodych, ale to się z upływem lat już zmienia.

Czy my jako kraj mamy problem ze skrzydłowymi i kreatywnymi piłkarzami? Spójrz na sam poziom reprezentacji: na wielu pozycjach jest konkurencja, a jednak na bokach pomocy pustki. Nie ma wielu młodych kandydatów do gry, więc jednak są tam jakieś braki.

Na pewno. W kadrze nie gramy klasycznymi skrzydłowymi jak za trenera Adama Nawałki i poprzedników. Ale na pewno istnieje jakiś deficyt, bo nie ma tylu zawodników robiących różnicę, grających 1 na 1, wygrywających w pojedynkę mecze po fantastycznych akcjach. Takich piłkarzy trzeba mocno szukać. Wiele akademii jednak szybko się rozwija: Zagłębie, Lech, Legia, Cracovia ma nowy ośrodek. Szkolenie idzie do góry. Widzę to po samej jakości. Czasem idę pooglądać młodych chłopaków na Lechu i zwyczajnie widzę, że ja w ich wieku nie grałem tak w piłkę. Patrzę ze zdumieniem, jak oni grają i ile potrafią. Sam jestem ciekaw, jak dobrze będą wyglądać za kilkanaście lat. Mówię im to cały czas: musicie ciężko pracować i udowadniać umiejętności, bo za chwilę wy będziecie się pokazywać na Bułgarskiej i podnosić puchary. Młodzież idzie cały czas do przodu. Nie mam wątpliwości, że za kilka lat zobaczymy chłopców o wielkich umiejętnościach.

DSC09133.jpg
Fot. Max Ostry

Koniec szóstej klasy podstawówki, wyjeżdżasz do bursy we Wronkach, gdzie – jak mawia Rafał Ulatowski – trening jest największą atrakcją w mieście. Ale to też lata dojrzewania i pojawiają się różne pokusy. W akademii wspominali, że już jako 13-latek miałeś dobrze umeblowaną głowę.

Jak dzwonili do rodziców, to od razu mieli w głowie: co on mógł nawywijać? Ale jak dzwonili, to tylko z dobrymi wiadomościami. Wiele osób to potwierdzi, że trzymałem porządek, zawsze miałem poukładane w szafie, pościelone łóżko w pokoju. Kontrolowali u nas czystość, a wydaje mi się, że to wynika ze zwykłej kultury osobistej. Skoro do mnie zaglądali, to przecież nie zostawię im bałaganu. Lepiej, jak zajrzą i powiedzą: fajnie, pościelone, czysto, wszystko na swoim miejscu. Zawsze wykonuję swoje zadania, ale ja tego nawet nie traktowałem jako obowiązki. Dla mnie to po prostu normalność. Wychodzę, to zostawiam po sobie porządek.

Ale widzisz, skoro ktoś podaje to jako przykład, to jednak większość tak nie robiła. I jednak innych trzeba było porządkować. Wchodziłeś do kolejnych pokojów, a tam chaos.

Oczywiście, że tak. Każdy ma swój charakter i styl. Byliśmy młodzi. Ja ich rozumiem: przecież młody chłopak nie liczy się z tym, czy będzie miał pościelone łóżko. I tak się tam położy, i tak się tam położy. Będzie musiał ściągać wszystko na nowo, nie? Tak na chłopski rozum. Ale dla mnie to było zupełnie naturalne, bo tak zostałem wychowany. Nie miałem się, czego wstydzić, a wręcz przeciwnie – niektórzy może nawet ode mnie czerpali.

A to prawda, że byłeś trochę wpatrzony w Kamila Jóźwiaka? Cztery lata starszy od ciebie, ale imponowało ci, że on też miał poukładane w głowie.

Na pewno. Nie zapomnę sytuacji, gdy nawet nie miałem butów do grania. Przychodząc do Lecha, nie miałem nawet pojęcia, że jest jakiś podział na korki – że istnieją profesjonalne, półprofesjonalne, po prostu brałem jakie mi się podobały i grałem. Miałem swoją parę, ale po pół roku się zepsuły. Była zima, więc zacząłem chodzić po pokojach w bursie i pytać, czy ktoś nie ma butów rozmiar 42, żeby mi sprzedać. Chłopaki mieli kontrakty, więc dostawali korki. Wchodzę do pokoju do Józia, a on mówi: przyjdź po obiedzie, to dostaniesz buty. Wyciągnął nowiutkie buty i dał mi je, bo miał więcej par od adidas. Co najlepsze, on tego nie pamięta. Już kilka razy mu o tym przypominałem, bo ta sytuacja zapadła mi w pamięć jako coś bezcennego. Parę lat później graliśmy razem w pierwszym zespole. Niesamowicie się te losy układają.

>> Najnowsze buty X Speedflow, w których występuje Kuba Kamiński, znajdziesz tutaj <<

DSC09104.jpg
Fot. Max Ostry

Jeśli ktoś naznaczył się w twoim życiu, zostaje w nim do samego końca. Takie zdanie usłyszałem. Czasem ludzie z dzieciństwa i ze starych czasów bywają zaskoczeni, że ty zawsze wyślesz SMS-a na urodziny, życzenia na święta i absolutnie pamiętasz o tych, którzy kiedykolwiek ci pomogli.

Kurczę, to kolejna taka bardzo naturalna rzecz.

Jasne, to powinno być absolutną normą. Nie chcę wyjść na osobę, która takie rzeczy uważa za coś dziwnego, natomiast sam wiesz, że jak w świecie piłki zaczyna się wokół ciebie kręcić coraz więcej osób, to też zdarza się uciąć niektóre kontakty.

Oczywiście tak jest. Z wiekiem wszystko się zmienia. Nowe znajomości, nowa drużyna, nowe otoczenie. Zawsze tych ludzi przybywa. Dla mnie to nie jest trudne wziąć telefon, zadzwonić, napisać życzenia, bo tej osobie zrobi się miło, że cały czas pamiętam. A dla mnie to nie jest nic wielkiego. Jak ktoś mi kiedyś pomógł, to nigdy o tym nie zapomnę. Miałem chwilę, kiedy bywało ciężko, ludzie mi pomagali, chcę się za to odwdzięczyć. Może małą przysługą, drobnymi życzeniami, miłym słowem, ale pokazując, że bardzo to doceniam. Staram się być dostępny dla ludzi. Oddzwonić, odpisać, pielęgnować te stare znajomości. Każdy z bliskich wie, że może na mnie liczyć.

A jak u ciebie ze złością? Wrogów ponoć nie masz, ale jak zdarzy się przegrać na treningu, to już zaczyna być nieprzyjemnie. Nienawidzisz przegrywać.

Mocno to przeżywam. Szczególnie jak mamy małe gierki i przegrywam, to frustracja jest wtedy bardzo duża. Ale co… wtedy jest okazja, aby popisać się łaciną. Ale taką w wydaniu podwórkowym.

Nie lubisz przewózki, zbędnych popisów. Wolisz spokojne, domowe życie. Spodobało mi się, jak powiedziałeś, że ty to jak stary człowiek wolisz wstać wcześniej, odpalić wiadomości i zobaczyć, co się dzieje na świecie.

Niedawno dopiero maturkę napisałem. Jak chodziłem do szkoły w Poznaniu i miałem indywidualny tok nauczania, to często o 7 musiałem pojawić się w szkole na półtorej godziny, bo później o 10 mieliśmy zbiórkę w klubie. Wstawałem sobie wcześniej, zjadłem śniadanie, wypiłem kawę, włączyłem wiadomości, sprawdziłem pogodę, posłuchałem, co się dzieje na świecie, czy może coś przyjemnego nas czeka tego dnia. Taki mój rytuał. Zawsze wiedziałem, czego się spodziewać i miałem czas na rozpęd.

Kilka osób też chwaliło cię jako dobrego kucharza. Samowystarczalny. Rolada, kluski i modro kapusta przed tobą?

Jeszcze się za to wezmę, mówię ci! Bardzo lubię jeść i chyba to szczególnie na mnie wpłynęło. Parę ciekawszych rzeczy będę chciał się nauczyć. Jeszcze nie zawsze mam do tego głowę, nie zawsze wyjdzie, ale jest duża satysfakcja. Jak sobie ugotuję, to wiem, że dobrze zjem. Rolada to jeszcze za wysokie progi, chociaż kiedyś próbowałem z babcią. W przyszłości zrobimy coś ciekawego z tego. U mnie też bez specjalnych popisów. Zupkę czy jajecznicę zrobi każdy, ale przecież wszędzie znajdziesz przepisy. Krok po kroku, to z niczym nie będzie problemu myślę. Wystarczy ochota i czas.

Kiedyś chłopaki z Lecha byli zaskoczeni, bo zaprosiłeś ich na ciasto, które sam zrobiłeś.

Przyjaciel ze Śląska wysłał mi przepis. Oni byli zdziwieni, że sam to zrobiłem i jakie dobre wyszło. Trochę bomba kaloryczna, ale wyszło smacznie. W domu w ogóle miałem ksywę „Gruby”, bo rodzice się śmiali, że jak rano zacznę jeść, to wieczorem dopiero kończę. Jeden posiłek dziennie. To w takim razie rzeczywiście jestem „Gruby”.

Chciałem jeszcze porozmawiać o wychowaniu piłkarzy, bo są różne szkoły. Jedni mówią, że nic nie da ci tyle co akademia, ale też potrafi ona zagłaskać młodych zawodników. Drudzy – i tu jest Zbigniew Boniek – że najbardziej szkoli ulica i uprawianie sportu od rana do wieczora. Zastanawiam się, co tobie dało więcej.

Myślę, że te dwie sprawy muszą się łączyć. To na podwórkowym życiu uczyłem się wszystkiego. Na wszystko mogłem sobie pozwolić. Nikt mi niczego nie zabraniał, więc uczyłem się więcej. To była nieograniczona wolność i lekcje życia. Grało się ekipa na ekipę czy bawiło w różne zabawy, co podpowiedziała wyobraźnia. Przychodząc do akademii, pojawiła się dyscyplina i odpowiedzialność. Nie miałem takiej wolności, tylko bardziej wykonywałem zadania z dużą starannością. Chyba idealnie trafiłem z wiekiem przeskoku, że jako 13-latek, gdy poszedłem do gimnazjum, zmieniłem podejście. Oni zaczęli mnie profilować, widzieli we mnie skrzydłowego, więc też w mojej głowie kształtowało się inne podejście, aby iść tym wyznaczonym torem. Kładli mi do głowy najważniejsze rzeczy. Aby rozwijać się w tym i tym aspekcie. Aby skupiać się na szkole, bo też jest ważna, i dążyć do zdania matury. Człowiek układał to sobie krok po kroku. Tej gry podwórkowej nigdy nie zapomnisz i starasz się ją przekładać na boisko, ale wiem, że w seniorskiej piłce jednak dominuje odpowiedzialność. Nie ma tak, że stracę piłkę i nie muszę się wracać. Dzisiaj wiem, że strata jest moją winą, więc biegnę do tyłu i ponoszę odpowiedzialność. Jak stracimy bramkę po moim zagraniu albo nie pokryję rywala, to biorę winę na siebie. Nie migam się od odpowiedzialności, to dla mnie kluczowy aspekt. Nie wykonałem zadania, nie podołałem z czymś, za co byłem odpowiedzialny. Nigdy nie bałem się brać rzeczy na klatę, które zrobiłem źle.

DSC08886.jpg
Fot. Max Ostry

Często powtarza się, że twoim kolejnym krokiem ma być Bundesliga. W dzieciństwie byłeś nią zajarany? Jednak Śląsk to region, którzy darzy szczególną sympatią ligę niemiecką.

Głównie to jestem koneserem ekstraklasy i oglądam naszą ligę. Za dzieciaka każde rozgrywki starałem się oglądać. Jakie mieliśmy programy, jaki mecz leciał w domu, taki oglądałem. Bez przebierania. Z każdego czerpałem jak najwięcej i na nic nie byłem zamknięty. Wiadomo, że tu na Śląsku wszystko wcześniej było niemieckie, dużo pozostałości zostało, więc Ślązacy rzeczywiście interesują się Bundesligą.

Jacy nastoletni zawodnicy imponują ci w światowej piłce?

Jude Bellingham w Borussii Dortmund to świetny przykład. 18 lat. Ryan Gravenberch w Ajaksie tak samo, mój rocznik 2002. To zawodnicy, którzy mają minuty w nogach, są znaczącymi postaciami dużych klubów, występują co mecz i to wcale nie za to, że są młodymi talentami, tylko że mają jakość i długo nad nią pracowali. Z niektórymi z nich grałem w młodzieżówkach. W ekstraklasie to ja jestem taką postacią. Może gramy na różnych poziomach, ale dążę do tego, na jakim oni występują. Wszystko przede mną. Wszyscy wcześnie zaczęliśmy. Oni postawili mocne kroki, dobrze wyglądają. Liczę, że uda mi się dokonać transferu do mocnej ligi i tam udowadaniać to samo, co robię w ekstraklasie.

Co ci najbardziej uzmysłowiło, jaka jest różnica między ekstraklasą a rozgrywkami top5?

Wszyscy powtarzają, że intensywność treningu jest większa i to znacznie szybsze granie. Nie ma tam bylejakości. Jak już wychodzisz na trening, to musisz być rozgrzany i gotowy do gry. Jak nie będziesz, to już jest tylko twoja wina. Jak doznasz kontuzji, to staje się twoim problemem. Sam się o to martwisz, bo na twoje miejsce czeka kilkunastu. Nikt nie będzie się patrzył, czy ty się chcesz rozgrzać, czy nie, czy podchodzisz poważnie, czy nie. Nikt nie patrzy, do jakiej roli zostałeś sprowadzony, tylko każdy trzyma pewne standardy i patrzy na własny nos. Chłopaki mówią, że piłkarsko nie ma przepaści, ale zachowania taktyczne i sama szybkość gry robią największą różnicę.

DSC09074.jpg
Fot. Max Ostry

Bardziej męczące są spotkania na boku obrony czy na skrzydle?

Przy stylu, którym gramy, to na boku obrony jest zdecydowanie większa odpowiedzialność. Trzeba więcej widzieć na boisku. Idziesz do przodu, już musisz myśleć o tym, co z tyłu. Cały czas musisz pilnować ustawienia partnerów. Nie możesz złamać linii spalonego. Musisz kontrolować rywala bez przerwy. Kiedy masz piłkę na skrzydle, musisz zrobić coś ekstra: wygrać pojedynek, wrzucić piłkę, oddać strzał, czyli bardziej przyjemne rzeczy. Lepiej czuję się bliżej bramki przeciwnika, co myślę pokazuję. Ale na prawej obronie wchodziłem do ekstraklasy. Ta gra była dla mnie nowa, ale zarazem przyjemna przy naszym ofensywnym stylu. Powiedziałbym, że defensywa wymaga znacznie większej odpowiedzialności.

Pukasz do pierwszej reprezentacji, zadebiutowałeś, ale jesteś też kapitanem młodzieżówki. Nieprzypadkowo. Nie uwierzę natomiast, jak powiesz, że nie byłeś zaskoczony po ograniu 4:0 Niemców.

Mecz ułożył się idealnie dla nas. Szybkie dwie bramki, czerwona kartka, kolejny gol i 3:0 w 15. minucie. Oni przy tym grają w dziesiątkę. Nie sądziłem, że ten wynik tak się ułoży, bo wiedzieliśmy, jakim zespołem są Niemcy. Przecież to w tej kategorii mistrzowie Europy. Wiadomo, że mówimy o nieco innej drużynie, ale nadal to kraj o świetnym szkoleniu. Bronią tytułu, a my jedziemy do nich i wygrywamy 4:0 w bardzo dobrym stylu. Nie pamiętam, żeby młodzieżówka wygrała w takim stylu z tak renomowanym przeciwnikiem. Na swój sposób przeszliśmy do historii. Długa droga jednak przed nami, bo wszystko rozstrzygnie się na wiosnę. Trener Maciej Stolarczyk zaufał mi z opaską, a ekipa za którą czuję się odpowiedzialny jest naprawdę niesamowita. Możemy z nią wiele osiągnąć. Wierzę, że na wiosnę wygramy z Węgrami i Izraelem, a z Niemcami zagramy o pierwsze miejsce w grupie. W U-21 możliwość wyjścia z pierwszego miejsca była rzadkością, więc mocno na to liczę. Dobrze wiem, że ta grupka ludzka jest zdolna do wielkich rzeczy.

Ale po ostatnim gwizdku była euforia na zasadzie „jesteśmy mistrzami” czy zdziwienie, co tam się w ogóle wydarzyło?

Na pewno to zaskoczyło wszystkich. Jak ktoś spojrzał na 4:0 z Niemcami, to zastanawiał się, co oni tam zrobili? Na pewno zagrali niesamowity mecz. Wyznaję taką zasadę, aby cieszyć się 24 godziny po meczu i smutek wyrażać również do 24 godzin po meczu, a później wrócić do własnej roboty. Najbardziej bałem się tego, że zdarzy się jakiś odlot. Skoro rozwaliliśmy Niemców, to wyjdziemy na Łotwę i tam mecz sam się wygra. Tego się najbardziej bałem. Porządkowałem chłopaków, ale to taka fajna drużyna, że każdy o tym myślał samodzielnie. Rozmawialiśmy w kuluarach, trener też to komunikował: co nam da tamta wygrana, jak nie pokonamy Łotwy? Szczerze? Bardziej cieszyłem się po tym drugim meczu, niż po Niemcach, bo wynik i historia to jedno, ale potwierdź to w trudnym meczu, gdy możesz tyle stracić. Gdzie zawodnicy Łotwy grali nisko, musisz pierwszy strzelić gola, napędzać zespół. Każdy piłkarz o tym wie. Z Niemcami mecz był otwarty, my mieliśmy przestrzeń do atakowania, mamy bardzo szybkich graczy, którym to służyło. Mecz ułożył się pod nasz styl. Łotwa w głębi duszy ucieszyła mnie bardziej niż Niemcy, bo coś potwierdziliśmy jako całość naszej pracy.

Wpadło mi ostatnio takie zdanie Kobego Bryanta, że jako 13-latek ćwiczył bardzo mocno swoje najgorsze elementy. Wszyscy skupiali się na swoich atutach, a on ćwiczył lewą rękę, grę tyłem do kosza, czyli największe wady. Za kilka lat on był kompletny, a inni łatwi do przeczytania. Jak to u ciebie wyglądało?

Ja też sobie wyznaczam takie rzeczy. Każdy teraz mówi: Kamiński schodzi tylko do prawej nogi i szuka strzału, więc ćwiczę lewą nogę. Pracuję nad tym cały czas i to jest element powtarzalności. Jak będę uniwersalny, to ciężko będzie rywalowi wybrać, czy pójdę na lewą, czy prawą nogę. Kiedyś lewą wsiadałem tylko do autobusu, ale teraz już mocno ją pielęgnuję, aby była na podobnym poziomie. O ten sam będzie ciężko, bo za młodu aż tyle nią nie grałem. Trenerzy zawsze mówili: idź do lewej. Ale ciągnęło do prawej, bo jak wychodzi, to dlaczego masz z tego rezygnować? Jak dostawałem filmiki Robbena czy Messiego, to zawsze szli do lewej, tylko do tej lewej, a i tak kończyli golem albo asystą. To mnie przekonywało, że jak właściwie to wypracujesz, i tak zobaczysz efekty. Miałem takie przeświadczenie, że prawa noga zawsze da mi efekt końcowy. Wiadomo, że dużo przede mną. Deficytów jest sporo. Taktycznie czy w samych umiejętnościach. Ale mam 19 lat i wierzę, że wszystko jeszcze można poprawić.

DSC09125.jpg
Fot. Max Ostry

Sporo szumu też zrobiło się wokół zmiany agencji menedżerskiej przez ciebie. To ci jakoś ciążyło?

Niepotrzebny szum. Zmieniłem agencję, taka była moja decyzja. Moim agentem jest Bartłomiej Bolek z BMG-Sport. Wydałem oświadczenie w mediach społecznościowych i dla mnie sprawa jest zamknięta. Nie muszę się nikomu z tego tłumaczyć, bo to ja wybieram agencję.

W szkole nie za bardzo chciałeś się uczyć niemieckiego, ale teraz rozumiem, że słowniki są otwarte?

Tak, zdecydowanie. Język angielski mam komunikatywny, nie boję się posługiwać nim w szatni, rozumiem chłopaków i potrafię wyrazić swoje zdanie, ale kolejny język też jest ważny. Przynajmniej moim zdaniem niemiecki jest zdecydowanie trudniejszy, bo angielski był mi bliższy od dziecka, ale mam nadzieję, że będą tego owoce w przyszłości. Po ślonsku lepiej godom. Jak przyjeżdżam do babci czy odwiedzam prezesa Szombierek, to w sekundę się przestawiam i godomy. Nie zapominam o tym, bo to dla mnie ważna część życia.

Twój idealny świat teraz to gra o mistrzostwo z Lechem, a później wyjazd na podbój świata?

Dokładnie tak, jak mówisz. Ale ekstraklasę cały czas będę oglądał jako koneser. Lubię ją podpatrywać, ma swój urok. Ciekawią mnie wyniki, jak grają drużyny, to też bardzo pomaga na boisku. Swoje zawsze ogląda się najlepiej.

Jak tyle było o kreatywności, to na koniec: jaki jest najlepszy drybler ekstraklasy? Poza Lechem Poznań.

Yaw Yeboah z Wisły. Jest kozak. Ma pokrętło, ale akurat z nami nic nie pokazał, dostał piątkę i temat załatwiony. Ale wyróżnia się w całej ekstraklasie. Bardzo dobry zawodnik jeden na jeden, takich trzeba szukać.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.