Jak nie Marvel, to „Euforia”. Czy Zendaya wreszcie skończy liceum?

2024 Green Carpet Fashion Awards
Zendaya podczas gali w West Hollywood, Fot. Axelle/Bauer-Griffin/FilmMagic

Historia zna parę przypadków oporu wobec wizerunku wiecznego podlotka, ale akurat Zendaya zdaje się dorastać przy aplauzie zadowolonej widowni.

Britney Spears, żeby obwieścić światu, że jest dorosła, niezależna i nie chce już śpiewać błahych romansideł, wyszła swego czasu na scenę MTV Video Music Awards w asyście żywego węża i zaśpiewała I’m a Slave 4 U – duszny, erotyczny numer, efekt złotego dotyku The Neptunes. Miley Cyrus, żeby pokazać, że ma dość bycia Hanną Montaną, trzęsła tyłkiem w psychotycznym twerku, a w teledysku do Wrecking Ball wlazła na golasa na buldożer. Po Zendayi nikt nie spodziewa się tak dramatycznych gestów, ale faktem jest, że po latach odgrywania licealistek przyszła wreszcie pora na poważniejsze bohaterki. Nie mogę do końca życia grać nastolatek – mówiła w niedawnym wywiadzie dla amerykańskiego Elle. Jest w zasadzie ostatnią osobą z głównej obsady Euforii, która wciąż nie wyrwała się z błędnego koła kina młodzieżowego. Jacob Elordi zagrał Elvisa, Sydney Sweeney dowiodła wielkiego talentu w politycznej psychodramie Reality, a Hunter Schafer ma pojawić się w nowym, nakręconym już filmie Yorgosa Lanthimosa. A Zendaya? Czy liczyć jej Diunę jako symboliczną inicjację w dorosłość? Sama gwiazda w takich kategoriach opowiada o roli w nadchodzącym filmie Luki Guadagnino, The Challengers. Bo tu są podobno ten mrok i seks, które zawstydziłyby nawet wychowane na porno i nadużywające substancji dzieciaki z Euforii.

Femme fatale u reżysera, który lubi subtelności

Trudno w to uwierzyć, ale to jej pierwsza główna rola w pełnym znaczeniu tego określenia. W Spider-Manie zagrała dziewczynę tytułowego bohatera, w Diunie też towarzyszy, a w Euforii bohater jest zbiorowy, nawet jeśli potężna część serialu rozgrywa się wokół Rue i jej nierównej walki z uzależnieniem. To dobry krok w kierunku dorosłych ról, początek nowego etapu – opowiadała o The Challengers w wywiadzie dla Elle. Nawet trochę bałam się ją wziąć, ale strach to zawsze dobra reakcja. Możesz uciec od tego uczucia gdzieś, gdzie jest ci bezpiecznie i wygodnie. Albo możesz to chrzanić.

Przypomnę, że to u Guadagnino zaczęła się wielka kariera Timothée Chalameta, gdy ten zagrał w Tamtych dniach, tamtych nocach, i to Guadagnino odkrył Taylor Russell, nastoletnią kanibalkę z Do ostatniej kości. Zendayi w 2024 roku nikt odkrywać nie musi, choć dziewczyna zdecydowanie potrzebuje tego rodzaju namaszczenia – roli, która będzie rzetelnym sprawdzianem aktorskich umiejętności, bo nic tu nie odwraca uwagi, ani spektakularne popisy chłopaka-pająka, ani mocarny pustynny krajobraz. I gdy spojrzeć na The Challengers z tej perspektywy, Zendaya ma sporo do wygrania. A propos wygrywania, Guadagnino obsadził ją w roli wschodzącej gwiazdy tenisa, która musi pogodzić się z przedwczesną emeryturą, bo kontuzja nie pozwala jej dłużej startować w zawodach. Tashi jest więc trenerką. Lubi też inny sport. Uwodzenie.

Zendaya gra u Guadagnino bezwzględną femme fatale, żerującą na uczuciach i pożądaniu dwóch mężczyzn, byłego chłopaka i obecnego męża, a opowieść o toksycznym trójkącie ma być metaforą destrukcyjnego głodu zwycięstwa. Tu chodzi o wszystko, czego nie ma. O to, co pomiędzy wierszami. O napięcie. O to, czego nie potrafisz wypowiedzieć, ale możesz poczuć – tak w tej samej rozmowie z Elle zgrabnie objaśniała esencję kina Guadagnino, który z niemal perwersyjną satysfakcją rozgrywa swoje opowieści w subtelnościach i niedopowiedzeniach, częściej sugeruje, niż wykłada wprost. Trzeba wyjątkowego wyczucia, by dźwignąć role składające się w dużej mierze z ledwie widocznych mikrogestów. A jej bohaterka z The Challengers ma być kwintesencją dwuznaczności. Wywoływać współczucie i oburzać, zjednywać sympatię i trzymać na dystans. Tashi jest ambitna, wyrachowana, wyniosła, emanuje seksualną pewnością siebie. I nie przeprasza za to, kim jest – kontynuowała Zendaya w Elle. Aktorki, które wyglądają jak ja, rzadko dostają do zagrania tak skomplikowane bohaterki – targane wewnętrznym konfliktem, nadużywające swojej władzy nad innymi.

Zagubiona licealistka u reżysera, który lubi prowokować

Wygląda na miłą, więc nie uniesie roli okrutnej uwodzicielki? Już raz dostała angaż na przekór, w przewrotnym akcie niezgody na tendencyjne obsadzanie po warunkach, spójnych osobowościach czy zgodnych życiorysach. I wybrnęła tak widowiskowo, że jest najmłodszą kobietą w historii nagrodzą Emmy dla pierwszoplanowej aktorki w serialu dramatycznym. Zendaya lubi opowiadać w wywiadach, że Rue z Euforii to jej kompletne przeciwieństwo. Bo prywatnie jest wzorem życia w abstynencji, a gra uzależnioną nastolatkę, która miota się między kolejnymi odwykami. Bo zachwycają się, że na czerwonym dywanie bije z niej urok dawnego Hollywood, a w serialu nijak nie przypomina siebie z oficjalnych gal – Rue nosi się uniseksowo, chowa w obszernych T-shirtach i bluzach, nie maluje się. Bo przyjaciele i współpracownicy opowiadają, że Zendaya jest szokująco pragmatyczna, opanowana, spokojna, imponuje emocjonalną dojrzałością – w kontrze do permanentnie rozdygotanej, pogrążonej w lęku i chaosie nastolatki z Euforii. Serial Sama Levinsona okazał się takim przełomem w karierze aktorki właśnie dlatego, że wkładał niewinną gwiazdkę Disneya (Zendaya zaczynała od seriali Shake It Up! i KC Undercover) w zupełnie nowy kontekst, daleki od dziewiczego wdzięku księżniczek z bajek o złych smokach i walecznych rycerzach. Euforia to narkotyki, seks, przemoc, Instagram. Walt przewraca się w komorze do hibernacji.

Rue rani siebie i innych. Upada raz za razem, i tak w kółko, aż wreszcie sięga dna. Mam jednak nadzieję, że widownia wciąż widzi w niej osobę wartą miłości i czasu. Że jest tam szansa na odkupienie win, bo Rue ma w sobie dobro, nawet jeśli sama go nie dostrzega – mówiła o swojej postaci na łamach magazynu Grazia na chwilę przed premierą drugiego sezonu serialu. Jeśli potrafisz życzyć jej dobrze, obserwujesz jej drogę ku zdrowieniu, a w opowieści o trzeźwości i uzależnieniu dostrzegasz człowieczeństwo – być może takimi samymi uczuciami obdarzysz kogoś z twojego otoczenia. Jeśli kochasz Rue, możesz też pokochać kogoś, kto przechodzi przez to samo co ona i lepiej zrozumieć ból, z którym się mierzy.

Osoba towarzysząca u reżysera, który lubi rozmach

Zendaya z dużym oddaniem opowiada o rolach, które gra, choć aktorką jest nierówną. Dopiero szlifuje warsztat, rozwija umiejętności, nabiera emocjonalnej głębi. Świetnie poradziła sobie chociażby w intymnym studium konfliktu w związku, którym był film Malcolm & Marie w reżyserii Sama Levinsona. Ale już w drugiej Diunie nie porywa. Choć może to wina reżysera. Denis Villeneuve realizuje wielkie, epickie kino, ale ze średnim powodzeniem prowadzi młodą obsadę, ewidentnie zagubioną w psychologicznych niuansach prozy Franka Herberta, a Chani to typowy przykład manic pixie dream girl – atrakcyjnej outsiderki, której życiową misją jest wspierać głównego bohatera w procesie transformacji. Pozbawiona tożsamości, celu, czegokolwiek, co budowałoby jej odrębność, może co najwyżej strzelić focha, gdy bohater po przemianie okaże się żądnym władzy dupkiem. I nawet ten foch wychodzi Zendayi przesadnie teatralnie.

Choć reżyserzy, z którymi pracowała do tej pory, nie szczędzą jej komplementów. Wszyscy wiemy, że Zendaya jest genialną aktorką, ale ja szczególnie doceniam jej precyzję, inteligencję, klasę i szczodrość. To jedna z najbardziej profesjonalnych artystek, z jakimi kiedykolwiek współpracowałem – mówił Villeneuve na łamach brytyjskiej edycji Vogue. Dla Levinsona nieustająco jest muzą i w trzecim sezonie Euforii – o ile plotki o przedwczesnym końcu serialu okażą się tylko plotkami – wybrzmi to jeszcze dosadniej, bo reżyser zdradził, że planuje tę serię utrzymać w estetyce kina noir, a fundamentem dla opowieści uczynić konflikt pomiędzy naiwną idealistką (Rue) i skorumpowanym światem. Luca Guadagnino z kolei zachwyca się kunsztem i elegancją jej gry aktorskiej. Ona sama tymczasem zdradza w wywiadach, że gdy trafia na plan wypełniony gwiazdami, dręczy ją syndrom oszustki. Poczucie, że nie jest wystarczająco dobra, by grać u boku najbardziej uznanych.

Zdystansowana gwiazda w mediach, które lubią gwiazdy z dystansem

To, co opowiada w wywiadach, pokazuje na Instagramie i jak zachowuje się w miejscach publicznych przekłada się na generalnie pozytywny odbiór Zendayi pewnie nawet bardziej niż jej role. Raz ktoś ją nagra, jak podśpiewuje pod nosem I Wanna Dance With Somebody, siedząc na trybunach kortu ze swoim chłopakiem Tomem Hollandem, o którym zresztą regularnie wspomina w wywiadach. Innym razem sama wrzuci na stories, że obcas zaplątał się jej w spódnicę. W międzyczasie Polska trzy dni żyje tym, że Zendaya zrobiła sobie zdjęcie z Igą Świątek. W rozmowach z mediami sprawia wrażenie skromnej, ułożonej, rozsądnie zdystansowanej wobec siebie i sławy, bo ani nie płacze, że popularność to ciężar, ani nie nadużywa wynikających z niej przywilejów (chyba że chce fotę Igą Świątek).

Jestem pogodzona z tym, że niektóre kawałki mojego życia będą publiczne. Nie mogę ot tak żyć swoim życiem z osobą, którą kocham – to też fragment obszernego wywiadu dla Elle. Ale mogę wybrać, czym podzielę się ze światem. Z jednej strony chodzi o to, by dbać o swój spokój, mieć coś tylko dla siebie. Z drugiej – o to, by nie bać się żyć. Nie ma nic fajnego w ukrywaniu się. Zendaya zagra w kalambury w show Jimmy’ego Fallona, ale i nie będzie robiła uników, postawiona przed pytaniami cięższego kalibru niż te zadawane w rozrywkowej telewizji. Opowiada o rasizmie Hollywood i przyznaje, że ona jako dziewczyna o jaśniejszym odcieniu skóry jest w dużo lepszej pozycji niż inne czarnoskóre aktorki. Ochoczo włącza się do dyskusji normalizującej korzystanie z terapii. Zabiera głos, gdy trzeba protestować przeciwko nadużyciom siły, których dopuszczają się funkcjonariusze amerykańskiej policji. Bywa głosem świadomej, nastawionej aktywistycznie generacji. Na pewno jest jedną z największych gwiazd swojego pokolenia, która mając zaledwie 21 lat, zdobyła dwa imperia przemysłu rozrywkowego – Disneya i Marvela – a dwa lata później dołożyła kolejne, czyli telewizję premium. Dziś, niespełna 28-letnia Zendaya, wchodzi na nieznany sobie teren kina europejskiego. Czy i ten bastion zdobędzie, okaże się już 26 kwietnia, gdy w kinach pojawi się film The Challengers.

Sprawdź także:

„Diuna: Część druga” – blockbuster idealny (RECENZJA)

Koniec serialu „Euforia”? Trzeci sezon… ma w ogóle nie powstać

Bez tego filmu nie byłoby „Plotkary” i „Euforii”. „Wredne dziewczyny” wracają!

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarka. Kiedyś wyłącznie muzyczna, dziś już nie tylko. Na co dzień pracuje w magazynie „Glamour”, jako zastępczyni redaktorki naczelnej i szefowa działu popkultura. Jest autorką podcastu „Kobiety objaśniają świat”. Bywa didżejką.