Imola 1994 – weekend, którego Formuła 1 nigdy nie zapomni

Zobacz również:Zapomniane tory F1. Gdzie ponownie chcielibyśmy zobaczyć najlepszych kierowców świata?
Ayrton Senna, Grand Prix Of San Marino
Fot. Paul-Henri Cahier/Getty Images)

Autodromo Enzo e Dino Ferrari, obiekt w małym włoskim miasteczku Imola, gościł najszybszych kierowców świata przez prawie trzydzieści lat, jednak na zawsze zostanie zapamiętany jako ten, który w 1994 roku był świadkiem najtragiczniejszego weekendu w historii Formuły 1. Większość kibiców kojarzy go głównie przez śmierć legendy motorsportu, Ayrtona Senny, ale to nie wszystko. Nad Imolą wisiało bowiem fatum.

Sporty motorowe są niezwykle niebezpieczną dziedziną życia – do tego stwierdzenia nie trzeba nikogo przekonywać. Każda seria wyścigowa obarczona jest dużym niebezpieczeństwem, a im dłuższą ma historię, tym większe prawdopodobieństwo, że niejedna czarna i tragiczna karta pojawia się w jej historii. Z Formułą 1 nie jest wcale inaczej, bowiem w ramach wyścigów i testów przez ponad 70 lat jej istnienia zginęło kilkudziesięciu kierowców.

ZŁUDNE BEZPIECZEŃSTWO

Początki, w szczególności lata 50., były niezwykle niebezpieczne. W wyścigach zaliczanych do mistrzostw świata Formuły 1 życie traciło nawet po kilku zawodników rocznie, często na przestrzeni kilku tygodni. W latach 1950-82 maksymalna przerwa pomiędzy kolejnymi tragicznymi wypadkami w samochodach F1 (w mistrzostwach, testach czy okazyjnych wyścigach specjalnych) wyniosła dwa lata, a łącznie zginęło aż 44 kierowców.

Zmiana nadeszła w latach 80. Nie można powiedzieć, że organizatorzy wcześniej nie dbali o bezpieczeństwo (chociaż kierowcy często się z tym nie zgadzali, spytajcie Nikiego Laudy), ale niewątpliwie w tym okresie „coś” się ruszyło. Wiele torów, uznanych za niebezpieczne, dostało w zasadzie ultimatum – albo będzie bezpieczniej, albo Formuły 1 nie będzie wcale. Tyczyło się to też takich klasycznych obiektów jak np. Nuerburgring, przez co jego stara wersja należy już w świecie F1 do torów niemalże zapomnianych. Pojawiło się wiele zmian i na torach, i w kalendarzu, jednak przełożyło się to też na bezpieczeństwo kierowców. Liczba tragicznych wypadków zmalała, a śmierć kierowcy w trakcie Grand Prix przestała być – jakkolwiek przerażająco to nie brzmi – czymś naturalnym. W zasadzie… na jakiś czas zniknęła całkowicie. Po 1982 roku do momentu niesławnego weekendu na Imoli, jedynym tego typu wypadkiem była śmierć Elio de Angelisa w trakcie testów na torze Paul Ricard w 1986. Weekendy wyścigowe zyskały poczucie złudnego bezpieczeństwa. Po ponad trzydziestu latach, w trakcie których niemalże co chwilę świat F1 miał powód do żałoby, nagle, przez prawie czternaście lat, nie wydarzyło się nic podobnego. Były oczywiście wypadki, z których kierowcy wychodzili w przeróżnym stanie, ale nic tak mocnego, jak nagłówki „Śmierć na torze!”, mogące odmienić całą Formułę 1.

SZEŚĆ MINUT

Grand Prix San Marino było trzecim weekendem wyścigowym sezonu 1994. Po pierwszych dwóch liderem klasyfikacji generalnej był – dość niespodziewanie – Michael Schumacher w swoim Bennetonie. Tymczasem ekipa Williamsa w czasie poprzedzającym wyścig testowała nowe rozwiązania, bo Ayrton Senna i Damon Hill byli wyraźnie niezadowoleni z tego, jak prezentuje się ich samochód. Senna dwukrotnie zdobywał pole position, ale już w samych wyścigach nie zdobył żadnego punktu, a samochód prowadził się beznadziejnie. Przed weekendem Brazylijczyk zapewniał, że dla niego mistrzostwa świata zaczynają się dopiero tutaj, na Imoli.

Tymczasem Brazylijczycy zerkali w stronę drugiego ze swoich kierowców. Jadący w Jordanie Rubens Barrichello był drugi w klasyfikacji generalnej i w tamtym okresie uznawany za następcę Senny jako brazylijskiej nadziei sportów motorowych. Senna zresztą wziął go niejako pod swoje skrzydła, co uwidoczniło się bardzo szybko już na samym starcie weekendu.

Piątkowe kwalifikacje rozpoczęły się w świetnej atmosferze. Włoscy fani na Imoli (to miasto we Włoszech, mimo że było to Grand Prix San Marino) zawsze przybywali tłumnie i kierowcy chwalili sobie ich obecność i doping. Jednak już piętnaście minut po starcie sesji głośni zazwyczaj kibice zamarli. Bolid Rubensa Barrichello został podbity na zakręcie Variante Bassa i wystrzelił w powietrze wbijając się w opony. Mało brakowało, by je przeskoczył i uderzył w jedyne ogrodzenie między trybunami, a torem.

Mało kto wierzył, że Barrichello przeżył to, co zobaczyli na ekranie. Szczególnie, że stewardzi zachowali się bardzo nieodpowiedzialnie. Chwilę po wypadku samochód był odwrócony do góry nogami. Dziś każdy członek personelu szybkiego reagowania wie o tym, że postawienie samochodu do pionu musi być zgodne z procedurami. Nieostrożność może pogorszyć stan zdrowia siedzącego w środku kierowcy. W teorii organizatorzy Grand Prix San Marino 1994 też powinni to wiedzieć. Na testach przed sezonem kontuzji kręgosłupa doznał chociażby Jean Alesi. W praktyce było inaczej. Film z wypadku pokazuje jak Jordan Brazylijczyka zostaje gwałtownie odwrócony na koła. Na to, z jaką siłą odskakuje po tym głowa nieprzytomnego Rubensa, trudno w ogóle patrzeć. Kiedy lekarz F1 Sid Watkins dotarł na miejsce, Barrichello był nieprzytomny i połknął swój język. Według Watkinsa nie żył już przez sześć minut. Sześć długich minut, po których udało się go uratować. Kiedy odzyskał przytomność, miał tylko i aż złamany nos, jednak wypadek i akcja ratunkowa przeraziły wszystkich.

- Pierwszą twarzą, jaką zobaczyłem w sali medycznej, był Ayrton. Miał łzy w oczach. Nigdy wcześniej go takiego nie widziałem. Miałem wrażenie, że potraktował ten wypadek jak swój własny – wspominał potem Barrichello.

Senna nie pierwszy raz pojawiał się na miejscu wypadku i u kierowcy po nim. Wielokrotnie sam chciał sprawdzić co się stało z bolidem i co nie zadziałało, kiedy samochód bez kontaktu z innym wypadał poza tor. To, co zobaczył z udziałem swojego rodaka, uderzyło go podwójnie. Obaj spotkali się jeszcze przed wylotem Rubensa, który zakończył rozmowę słowami: „Do zobaczenia w Monako”.

ZŁAMANE SKRZYDŁO I SERCA KIBICÓW

W sobotę rano atmosfera w padoku nie była najlepsza. Mimo tego że świat Formuły 1 z wielką ulgą przyjął informacje o stanie zdrowia Barrichello, to kolejne ostrzeżenie dla kierowców i organizatorów nie mogło przejść niezauważone. Szczególnie że cała akcja działa się na Imoli, obiekcie mającym kilka nieciekawych punktów, jak np. zakręt Tamburello, wielokrotnie krytykowany ze względu na zbyt bliską odległość między torem a betonową ścianą.

Do drugich kwalifikacji przystąpiło 27 kierowców, w tym Roland Ratzenberger, młody zawodnik w nie najlepszym samochodzie zespołu Simtek. W pewnym momencie Austriak lekko uszkodził swoje przednie skrzydło, jednak postanowił jechać dalej, chcąc uzyskać jak najlepszy czas. Na kolejnym szybkim okrążeniu ze sporą prędkością wszedł w Tamburello, gdzie docisk ostatecznie uszkodził skrzydło, powodując utratę kontroli nad bolidem. Ratzenberger z prędkością około 315 kilometrów na godzinę przeciął zakręt Gillesa Villeneuve’a (bardzo mroczna ironia losu, to Villeneuve był jednym z ostatnich śmiertelnych wypadków w F1 przed weekendem na Imoli) i wjechał wprost w betonową ścianę.

Na zakręcie Villeneuve’a nie było kamery mogącej pokazać całe zdarzenie, jednak na powtórkach telewizyjnych widać, że chwilę przed uderzeniem z samochodu Ratzenbergera odpada jedna z części uszkodzona przy wyjściu z Tamburello. Telewizja pokazała jak samochód zatrzymuje się dopiero na następnym zakręcie, a głowa Austriaka bezwładnie opada na kierownicę. W dłuższej wersji nagrania, którą można znaleźć w Internecie, helikopter telewizyjny pokazuje reanimację kierowcy, której sama telewizja przez moment zdaje się nie zauważać.

W udokumentowanych i ujawnionych później nagraniach z padoku widać Ayrtona Sennę z krótkim „Oh shit” w momencie, kiedy zobaczył wypadek oraz łzami w oczach i całkowitym załamaniem, kiedy na ekranie pojawiła się reanimacja. Próba „odzyskania” Ratzenbergera się powiodła, jednak obrażenia były na tyle mocne, że zmarł w szpitalu. Była to pierwsza śmierć spowodowana wypadkiem w trakcie weekendu wyścigowego od 1982 roku.

SENNA

O ile wypadek Barrichello był ostrzeżeniem, o tyle śmierć Ratzenbergera jasno pokazała, że złudna bańka bezpieczeństwa Formuły 1 właśnie pękła z ogromnym hukiem. Mimo to weekend kontynuowano i to już po około 50 minutach od zdarzenia, co dziś zdaje się być niemal niemożliwe. Kilka zespołów, w tym Williams i Benneton, nie wróciło już na tor w sobotę.

W niedzielę cały padok był w żałobie. Ayrton Senna zdawał się w ogóle sobie z tym nie radzić. Sid Watkins opowiadał później, że Brazylijczyk płakał mu na ramieniu po wypadku Ratzenbergera i lekarz F1 zasugerował mu nawet rezygnację z wyścigu. Senna stwierdził jednak, że nie ma innego wyjścia i wystartuje. Mimo to był w bardzo złym stanie psychicznym, a jedna z historii mówi nawet o tym, że w trakcie weekendu został znaleziony na podłodze pokoju hotelowego w pełnej rozpaczy. Był też na miejscu wypadku Ratzenbergera, by zobaczyć na własne oczy, co się tam wydarzyło.

Poranek spędził na dogadywaniu zmian w związku kierowców, wraz z Schumacherem i Gerhardem Bergerem. W trakcie okrążenia rozgrzewkowego, nagrywanego dla jednej z francuskich stacji, Senna bardzo ciepło pozdrawiał siedzącego w studiu Alaina Prosta, z którym przecież przez długi czas pozostawał w bardzo chłodnych relacjach po ich rywalizacji na torze. Brazylijczyk tego poranka był jednak całkowicie innym człowiekiem.

Im bliżej wyścigu, tym większa ekscytacja pojawiała się na torze. Nad tym weekendem ciążyło jednak fatum. Jadący Bennetonem JJ Lehto nie zdołał ruszyć swojego samochodu z pola startu, a jadący z końca stawki Pedro Lamy wjechał w niego, widząc jego bolid dopiero w ostatniej chwili.

Kierowcom nic się nie stało, ale od impetu uderzenia części z ich samochodów wzniosły się wysoko w powietrze i przeleciały przez ogrodzenie, raniąc policjanta i ośmioro kibiców. Na torze od razu pojawił się safety car, który jednak zdawał się jechać na tyle wolno, że kierowcy mieli bardzo duży problem z dogrzaniem opon. Senna, jadący jako pierwszy, podjechał w pewnym momencie do samochodu bezpieczeństwa, dając sygnał, że pasowałoby przyspieszyć tempo. Był to zresztą temat dyskusji w padoku w trakcie tego weekendu, bowiem zawodnicy uważali, że samochód prowadzący należy przyspieszyć bądź usunąć ze względów bezpieczeństwa.

Po restarcie Senna prowadził przed Schumacherem, który coraz bardziej się do niego zbliżał. Kiedy wydawało się, że wszystko wraca do normalnego ścigania, Senna wypadł z Tamburello i bardzo mocno uderzył w tę samą betonową ścianę, na której bliskość tak często narzekano.

W pierwszej chwili sytuacja nie wyglądała aż tak poważnie, jak się potem okazało. Uderzenie było mocne, jednak był to wypadek, który i w tamtych czasach nie musiał być aż tak tragiczny w skutkach. Wypadki Barrichello czy nawet Lehto i Lamy’ego zdawały się wydawać nawet gorsze, a w tym drugim przypadku obaj kierowcy od razu wyszli ze swoich bolidów. Komentatorzy nie skupiali się z początku na zdrowiu Senny, a na tym, że po raz trzeci w tym sezonie nie ukończy wyścigu. W padoku nie wszyscy nawet patrzyli na akcję ratunkową. Zespół Larrousse pracował nad samochodem Erika Comasa i wypuścił go z powrotem na tor. Comas, nieświadomy niczego, o mało nie wjechał w stewardów i ratowników. Ostatecznie zatrzymał się i wysiadł, próbując jakkolwiek pomóc. Senna zrobił dokładnie to samo po jego wypadku na torze Spa dwa lata wcześniej.

Na miejscu był też Angelo Orsi, fotograf i przyjaciel Senny, który jako jedyny robił zdjęcia chwilę po uderzeniu. Według opowieści osób będących na miejscu, u Orsiego zadziałał instynkt. Robił zdjęcia nie widząc dokładnie, co się dzieje. Dopiero potem zauważył, że jest w posiadaniu jedynych na świecie zdjęć umierającego Senny. Nie tylko samochodu, ale i nieprzytomnego kierowcy bez kasku, co było ponoć obrazem co najmniej drastycznym. Przez lata Orsiemu oferowano setki tysięcy dolarów za udostępnienie zdjęć, jednak do dzisiejszego dnia widział je tylko Orsi i rodzina Senny, która poprosiła, by nigdy nigdzie ich nie upubliczniać. Te najbardziej drastyczne miały nawet zostać zniszczone.

Helikopter zabrał Brazylijczyka do szpitala, a wyścig… trwał dalej. W tym momencie mało kto wiedział, co się wydarzyło. Jedne plotki mówiły o natychmiastowej śmierci, inne o zaledwie złamanym palcu. Oficjalna wersja była taka, że Senna jest nieprzytomny, ale nic więcej, dlatego wyścig zrestartowano, choć bez Comasa, który będąc blisko wypadku całkowicie się załamał.

Zawody straciły jakiekolwiek emocje. Komentatorzy zdawali się być kompletnie niezainteresowani wydarzeniami na torze, bo uwaga wszystkich była gdzie indziej. Gerhard Berger, który prowadził, był wręcz zadowolony, że przez problemy z zawieszeniem musiał zakończyć wyścig przed czasem. A na 48. okrążeniu doszło do wypadku przy pitstopie Michele Alboreto. Opona odpadła od jego samochodu i raniła dwóch mechaników Lotusa i dwóch z Ferrari.

Po wyścigu, wygranym przez Schumachera, Niemiec miał powiedzieć, że nigdy więcej nie pojedzie w żadnych zawodach. Tymczasem stewardzi wyciągnęli z rozbitego bolidu Senny austriacką flagę. Brazylijczyk chciał po zwycięstwie w wyścigu oddać hołd Ratzenbergerowi…

DZIEDZICTWO

Informacja o śmierci Senny zmieniła świat Formuły 1. Cały świat (nie tylko sportów motorowych, bowiem F1 zaczynało wtedy przebijać się do popkultury i szeroko pojętego „mainstreamu”) zastanawiał się jak to w ogóle możliwe, że tak wiele tragicznych i możliwie tragicznych wydarzeń wydarzyło się w trakcie jednego weekendu. Dlaczego wyścig nie został odwołany po śmierci Ratzenbergera, skoro włoskie prawo stanowi, że w przypadku śmierci na zawodach muszą one zostać odwołane. Austriak jednak oficjalnie nie zginął na torze, a dopiero w szpitalu w Bolonii. To niedoprecyzowanie kosztowało życie także Sennę.

Na pogrzebie Senny w jego ojczystej Brazylii pojawiło się trzy miliony ludzi. Wprowadzono żałobę narodową na trzy dni, a cały kraj opłakiwał swojego bohatera. Tymczasem opinia publiczna atakowała Międzynarodową Federację Samochodową (FIA). Mówiono o tym, że być może należy całkowicie zlikwidować Formułę 1. A jeśli nie, to wymóc na władzach stosowne kroki, by znacząco podnieść poziom bezpieczeństwa. Szczególnie że dosłownie kilka tygodni później w Monako miał miejsce kolejny poważny wypadek. Karl Wendlinger, który chwilę wcześniej był na pogrzebie Ratzenbergera, doznał poważnych obrażeń i zapadł w śpiączkę. Przeżył i wrócił do ścigania, ale nigdy na stałe do Formuły 1.

FIA nie miała wyboru. Po ignorowaniu sygnałów ostrzegawczych federacja dostała tragiczny cios, który zmienił jej podejście na lata do przodu. System HANS (Head and Neck Support), aktualnie obowiązkowy, został wprowadzony ze względu na wypadek Ratzenbergera i ma zapobiegać tym urazom, przez które Austriak stracił życie. Kaski zostały wzmocnione (ten Senny został przecięty w trakcie wypadku), co prawdopodobnie uratowało życie Felipe Massy w 2009 roku. Wypadek Alboreto sprawił, że wzmocniono opony, wprowadzono ograniczenie prędkości w alei serwisowej i obowiązkowe kaski dla mechaników. W końcu wzięto się za coś, co powinno zostać zrobione znacznie wcześniej. Od niesławnego weekendu na Imoli mieliśmy tylko i aż jeden śmiertelny wypadek w trakcie zawodów Formuły 1. W 2014 roku zginął Jules Bianchi, którego wielu kierowców będących w aktualnej stawce (np. jego przyjaciel Charles Leclerc) opłakuje do dziś.

Słowo „tylko” jest niewłaściwe i niesprawiedliwe, mówiąc w kontekście Bianchiego, jednak w kontekście całej Formuły 1 oznacza to „tylko” jeden śmiertelny wypadek przez 27 lat wyścigów po Imoli. Dokładając do tego 14 lat przed Grand Prix San Marino, otrzymujemy bardzo długi okres, w trakcie którego śmierć omijała królową sportu. Tym bardziej trudno uwierzyć w to, co wydarzyło się między 29 kwietnia a 1 maja 1994 roku. Jak gdyby wszystko, co złe, skumulowało się w tym jednym weekendzie. Niemalże fatum. Fatum, które zmieniło świat Formuły 1 już na zawsze.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uniwersalny jak scyzoryk. MMA, sporty amerykańskie, tenis, lekkoatletyka - to wszystko (i wiele więcej) nie sprawia mu kłopotów. Współtwórca audycji NFL PO GODZINACH.