I po makale. W Bundeslidze nie ma nawet iluzji walki o mistrzostwo

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Bundesliga
Alexandre Simoes/Borussia Dortmund via Getty Images

Bayern już ma więcej punktów niż trzech jego najgroźniejszych konkurentów razem wziętych. I tym razem mniej świadczy to o nim, a bardziej o tzw. pretendentach, którzy sami wysyłają paterę do Monachium.

Cała nadzieja w Borussii. Tylko ona w ostatnich latach potrafi wytrzymać trudy bezpośredniej rywalizacji z Bayernem. Podczas ostatniej wizyty w Monachium wygrała. Podczas ostatniego meczu u siebie wbiła hegemonowi pięć goli. Przegrała z nim tylko jedno z poprzednich pięciu spotkań. Teraz też wystartowała dobrze. Nowemu trenerowi udało się szybko wrócić do stylu gry, który działał tam przed laty. Nowi zawodnicy dobrze się wkomponowali, starzy odzyskali dawną siłę. Zespół pokazał już odporność psychiczną, dwa razy skutecznie odrabiając straty. A w miniony weekend wreszcie nie stracił gola. Tak, sobotnia rywalizacja Bayernu z Borussią Moenchengladbach to prawdziwy hit Bundesligi. Być może ostatni tej jesieni. Zespół, który poprzedni sezon zakończył w dolnej połowie tabeli, wygląda dotąd najlepiej spośród wszystkich mających siedzibę poza Monachium.

Ale żarty na bok. Przez lata w Niemczech obowiązywała teoria, wedle której przerwanie dominacji Bayernu będzie możliwe, dopiero gdy z Bawarii wyjedzie Robert Lewandowski. Wiadomo było, że snajpera tej klasy mistrzowie Niemiec od razu nie dostaną. Że odejście kogoś, kto strzela przynajmniej trzydzieści goli w sezonie, będzie musiało zachwiać nawet taką maszyną. Przewidywania po części okazały się zresztą trafne. Bayernowi faktycznie nie udało się znaleźć na rynku transferowym snajpera tej klasy. Tyle że nie przeszkodziło mu to w strzeleniu dwudziestu goli w pierwszych czterech meczach sezonu, z których trzy odbyły się na wyjazdach. I to potencjalnie trudnych. Do niedawnego triumfatora Ligi Europy. Do świeżego zdobywcy Pucharu Niemiec, który w Lidze Europy dotarł do półfinału. I do rywala, który podczas ostatniej wizyty Bayernu wrzucił mu cztery gole. Tymczasem w najmniej udanym z tych meczów mistrzowie Niemiec zdobyli pięć bramek.

Jest za wcześnie, by rozstrzygać, czy Bayern bez Lewandowskiego faktycznie będzie silniejszy. Nie wiadomo jak długo Kingsley Coman, Jamal Musiala, Sadio Mane, Thomas Mueller, Serge Gnabry i Leroy Sane będą się cieszyć nowo zyskaną swobodą i wzajemnie prześcigać w rywalizacji o to, kto zachwyci bardziej. Pewnie nadejdą w tym sezonie kryzysy. Pewnie zdarzą się mecze, w których brak klasycznego środkowego napastnika będzie odczuwalny. Pewnie prawdziwa weryfikacja siły ekipy Juliana Nagelsmanna nastąpi w Lidze Mistrzów, a konkretnie dopiero w fazie pucharowej. Pewnie mistrzostwa świata, na które wyjedzie w środku sezonu niemal cała kadra Bayernu, mogą się okazać problemem. Pewnie nie zawsze też napędzeni nową konkurencją w kadrze monachijscy piłkarze będą w tak dobrej formie, jak obecnie. Ale dla losów rywalizacji w Bundeslidze pewnie nie będzie to miało znaczenia. I to akurat nie wina Bayernu. On faktycznie wszedł w sezon znakomicie, ale to jeszcze nie oznacza, że cała konkurencja miała mu podać tytuł na srebrnej paterze.

STRĄCANIE WŁASNYCH POPRZECZEK

Borussia Dortmund, RB Lipsk oraz Bayer Leverkusen, trzy zespoły, które skończyły poprzedni sezon najbliżej Bayernu i także w tym miały być jego głównymi konkurentami, razem wzięte uzbierały w trzech pierwszych kolejkach mniej punktów niż Bayern. Patrząc realnie na możliwości finansowe tych klubów, nie można od nich oczekiwać zdetronizowania monachijczyków, bo przepaści są zbyt duże. Ale każdego trzeba mierzyć jego własną miarą. A Dortmund, Lipsk i Leverkusen nie przeskakują nawet poprzeczek zawieszonych na swoim poziomie.

WYNIKI LEPSZE OD GRY

Najbardziej spektakularnie rozsypała się Borussia, która przecież teoretycznie traci do Bayernu tylko trzy punkty i była o kilka minut od startu marzeń. Pierwsze dwa mecze wygrała, pokonując pucharowiczów z Leverkusen i Fryburga, a do 89. minuty starcia z beniaminkiem z Bremy miała nad nim dwa gole przewagi. Jednak dziewięć punktów po trzech kolejkach tylko zaciemniłoby obraz drużyny Edina Terzicia. Z Bayerem wygrała głównie dzięki znakomitej formie bramkarza Gregora Kobela, który w kilku wręcz beznadziejnych sytuacjach świetnie zatrzymał Patrika Schicka. Od SC Freiburg była słabsza i zasłużenie przegrywała, dopóki obrazu meczu kompletnie nie zmienił fatalny błąd Marka Flekkena, bramkarza gospodarzy, przy wyrównującym golu.

BENIAMINKOWIE ZA SILNI

Z Werderem też prowadziła szczęśliwie. Do przerwy jej wynik w golach oczekiwanych wynosił 0,04, schodziła do szatni przy korzystnym rezultacie tylko dlatego, że Julianowi Brandtowi wyszedł strzał z dystansu. Drugi gol też padł zresztą w ten sposób, przy wydatnej pomocy Jiriego Pavlenki stojącego między słupkami gości. Werder, co po gwizdku przyznał sam Terzić, był w tym meczu drużyną lepszą. W drugiej połowie miał 70% posiadania piłki, całkowicie wygrywając walkę o środek pola na stadionie Borussii. Dortmundczycy oddali beniaminkowi inicjatywę, nastawiając się na kontry, ale je także wyprowadzali źle. W Bremie są zachwyceni, że zostali pierwszym od piętnastu lat zespołem, który zdołał wygrać mecz w Bundeslidze, mimo że do 89. minuty przegrywał dwiema bramkami, lecz tak naprawdę mogą się złościć, że udokumentowali przewagę tak późno. W ostatnich dziesięciu latach Borussia dziesięć razy przegrała z beniaminkami. Wygrała z nimi tylko 27 na 45 starć. Oczekiwać od niej, że będzie się bić z Bayernem jak równy z równy, byłoby niesprawiedliwe. Ale oczekiwać, że nie będzie regularnie tracić punktów z zespołami dziesięciokrotnie biedniejszymi to już chyba nie tak wiele?

Borussia Terzicia jeszcze nie rozegrała w tym sezonie dobrego meczu ligowego. Można było się oszukiwać, że w poprzednich spotkaniach pokazywała mentalność i charakter, którego wcześniej jej brakowało, ale starcie z Werderem obnażyło jej czysto piłkarskie braki. Ponadto znów BVB prześladuje pech. Wicemistrzowie Niemiec byli powszechnie chwaleni za dobre okno transferowe, ale na razie niespecjalnie mogą korzystać z jego owoców. Sebastien Haller, szykowany na następcę Erlinga Haalanda w roli klasycznej dziewiątki, walczy z rakiem jąder. Karim Adeyemi, potencjalna gwiazda ofensywy, zszedł z boiska z kontuzją po 20 minutach ligowego debiutu. Niklas Suele, który miał być liderem defensywy, stracił ostatnie tygodnie z powodu urazu i dopiero w drugiej połowie z Werderem pokazał się na boisku, zresztą z nie najlepszej strony. Salih Oezcan, który miał dodać w środku pola trochę siły fizycznej, jeszcze nie zadebiutował, bo dochodzi do siebie po problemach zdrowotnych. W meczu z Werderem brakowało też Donyella Malena, a Mahmoud Dahoud zszedł po kilkunastu minutach. Nic dziwnego, że BVB była w środku pola otwarta, bo Jude Bellingham musiał pokrywać połacie przestrzeni zostawiane przez coraz słabszego Emrego Cana. Po bokach obrony biegali z kolei Marius Wolf i Raphael Guerreiro, którzy może nadawaliby się na wahadłowych, ale od dawna wiadomo, że zbyt słabo bronią, by grać w czteroosobowej linii defensywnej. Nie ma wątpliwości, że nawet ten skład, który był na boisku w sobotę, powinien sobie poradzić z utrzymaniem przez kilka minut dwubramkowego prowadzenia z Werderem, ale na pewno był to skład daleki od optymalnego.

ZLEPEK KLASOWYCH PIŁKARZY

Takie problemy, jak Borussia chcieliby mieć w Lipsku, bo RB nie wygrał jeszcze żadnego z czterech oficjalnych meczów rozegranych w tym sezonie. W miniony weekend gracze Domenico Tedesco byli kompletnie bezradni wobec środka pola zamkniętego przez Union Berlin i kontrataków wyprowadzanych oraz bezlitośnie wykańczanych przez graczy Ursa Fischera. Jeśli w Lipsku są problemy, to teoretycznie tylko bogactwa. Wracający do miasta Timo Werner musi sobie ustawić relacje w ataku z nowym królem, czyli Christopherem Nkunku. Chemię z dwójką atakujących próbuje złapać dochodzący do siebie po poprzednim sezonie Dani Olmo. Xaver Schlager, kupiony z Wolfsburga za 20 milionów, by być sercem drużyny, stara się zrozumieć, dlaczego na razie nie podnosi się z ławki. Konrad Laimer usiłuje znaleźć motywację do kolejnego roku gry w Lipsku, choć jest już ponoć dogadany w sprawie przeprowadzki do Monachium przyszłego lata. Josko Gvardiol, kuszony przez wielkie europejskie firmy, na razie musi dojść do zdrowia. A David Raum, który daje gotową opcję do dostarczania w pole karne piłek Andre Silvie, musi się w tym wszystkim odnaleźć, bo w systemie Lipska na razie nie ma ani Silvy, ani nikogo innego, kto czekałby na jego dośrodkowania.

ZATRACONE ZABEZPIECZENIA

Pod coraz większą presją znajduje się trener Tedesco, który w grudniu zeszłego roku przyszedł ratować sezon po Jessem Marschu i poradził sobie znakomicie, zdobywając pierwsze trofeum w historii klubu i doganiając strefę Ligi Mistrzów. Pierwszy pełny sezon pod jego wodzą miał pokazać prawdziwą siłę drużyny, ale na razie “Czerwone Byki” wyglądają jak zlepek wielu utalentowanych piłkarzy, którzy jednak nie wiedzą do końca, jak mają ze sobą grać. A co najgorsze, gdzieś zatracili umiejętność zabezpieczenia się przed kontratakami rywali i zatarasowania im drogi do własnej bramki. To, że Bayern wrzucił im pięć goli, jeszcze można od biedy zrozumieć. Jednak to, że po dwa razy przeciwko Lipskowi trafiały także Kolonia i Union to już sygnał alarmowy. Coraz wyraźniej da się słyszeć przypominanie, że w Schalke Tedesco po bardzo dobrym wejściu też miał w drugim sezonie olbrzymie problemy i ostatecznie został zwolniony. W Saksonii do tego na razie droga daleka, ale zamiast walczyć z rywalami, na razie tamtejsza drużyna walczy sama ze sobą.

ZACHOWANA KADRA

Jeszcze głośniej niż o przyszłości Tedesco dyskutuje się o tym, co będzie z Gerardo Seoane, trenerem Bayeru Leverkusen, który teoretycznie też miał wszystko, by odegrać w tym sezonie niepoślednią rolę. Z pełnej talentu kadry sprzed roku, która pozwoliła mu finiszować na podium, nie stracił nikogo. Brakuje oczywiście leczącego zerwane więzadła krzyżowe genialnego Floriana Wirtza, ale i bez niego drużyna potrafiła w zeszłym sezonie dobrze sobie radzić. A poza tym udało się zatrzymać Patrika Schicka, po odejściu Lewandowskiego i Haalanda głównego kandydata do tytułu króla strzelców, Moussę Diaby’ego, który walczy o wyjazd na mundial z reprezentacją Francji, czy dołożyć do drużyny Adama Hlożka, uznawanego za jeden z największych talentów na kontynencie. Na razie jednak bardzo mocno daje o sobie znać typowy dla Bayeru gen samozniszczenia, który sprawia, że drużyna z Ligi Mistrzów leży na przedostatnim miejscu w tabeli, nie mając nawet punktu.

ROSNĄCA NIEPEWNOŚĆ

Wszystko zaczęło się od kompromitującej porażki z Elversbergiem, beniaminkiem III ligi, w Pucharze Niemiec. To sprawiło, że już od pierwszej kolejki gracze Bayeru byli pod presją. Z Borussią zagrali dobrze, jednak nie potrafili wykorzystać żadnej z licznych szans i nieznacznie przegrali. Przeciwko Augsburgowi trafili na fantastyczny dzień Rafała Gikiewicza i sensacyjnie znów zeszli z boiska bez punktu. Z Hoffenheim po raz kolejni byli nieskuteczni, a do tego mieli pecha pod własną bramką. Christopher Baumgartner zaskoczył ich sytuacyjnym strzałem piętą, a przy drugim golu rywalom wydatnie pomógł rykoszet. Spirala niepowodzeń nakręca coraz większą nerwowość, która paraliżuje zawodników także pod bramką przeciwników, gdzie dochodzi już do absurdalnych sytuacji jak w ostatnim meczu, gdy po strzale Schicka piłkę zmierzającą do bramki wybił z linii... Sardar Azmoun, jego kolega z drużyny. Z meczu na mecz, wraz z kolejnymi porażkami, piłkarzom wychodzi coraz mniej i zdecydowanie można już mówić o kryzysie.

Pustki w czołówce nie potrafią załatać inne kluby z dużymi możliwościami finansowymi. Bez wygranej w tym sezonie wciąż jest Eintracht Frankfurt, który tak świetnie pokazał się w Europie i tej jesieni będzie grał w Lidze Mistrzów. Odejście Filipa Kosticia wymusza na ekipie Olivera Glasnera nauczenie się zupełnie innego stylu niż w ostatnich latach i na razie przychodzi jej to opornie. Wolfsburg z Niko Kovacem jako trenerem i sporym nagromadzeniem talentu w kadrze też nie ma na koncie ani jednego zwycięstwa, a jedyne, czym może się pochwalić, to honorowa porażka z Bayernem. Na tle tych wszystkich hokejowo-tenisowych wyników monachijczyków 2:0 z Wolfsburgiem wygląda całkiem dumnie. Ale raczej nie po to Volkswagen pompuje w klub pieniądze. Choć efekty tamtejszych inwestycji i tak są lepsze niż w Berlinie, gdzie Hertha z nowym trenerem zaczęła sezon tak, jak skończyła poprzedni - od miejsca w strefie barażowej.

GLADBACH NADZIEJĄ NA ZMIANĘ

Od pierwszej kolejki liderem jest więc Bayern, który jako jedyny po trzech weekendach ma komplet punktów. Na tym etapie nie powinno to jeszcze być wielkim wyczynem, ale okazuje się ponad siły pozostałych niemieckich klubów. Jakiś kontakt z potentatem utrzymują Union Berlin i FSV Mainz, które wykonują świetną pracę, ale pod względem możliwości finansowych są klubami ze środka tabeli i sam awans do strefy pucharowej byłby dla nich sukcesem. Z dużych klubów, będących w stanie wydać na zawodników kilkanaście milionów euro i mających ambicje sięgające najlepszej czwórki, radzi sobie więc tylko Borussia Moenchengladbach. Wprawdzie po dwóch sezonach bez pucharów i pandemii “Źrebaki” myślą skromniej niż jeszcze kilka lat temu, ale ich rzadka w Niemczech umiejętność gry z Bayernem jeszcze daje jakąś nadzieję na zmianę na szczycie. Oczywiście tylko po czwartej kolejce. Bo jak będzie po trzydziestej czwartej, nikt nawet nie pozwala się łudzić.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0