Graham Potter w Chelsea, czyli życiowa szansa magistra nauk społecznych

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Graham Potter
Fot. Chloe Knott - Danehouse/Getty Images

Graham Potter nie jest zwyczajnym angielskim trenerem i jego droga na szczyt z pewnością też nie jest zwyczajna. Był przeciętnym piłkarzem, który po zakończeniu przygody z piłką postawił na karierę akademicką. Jeszcze w 2005 roku trenował dziewczynki w szkole podstawowej, potem przez chwilę pracował przy kobiecej reprezentacji Ghany, żeby później skończyć kolejne studia i wyjechać na daleką północ do Szwecji. Kto by się wtedy spodziewał, że pewnego dnia skończy jako menedżer Chelsea?

Kiedy 22 lutego 2018 roku słowacki sędzia Ivan Kruzliak zakończył mecz na Emirates, Graham Potter wiedział, że nadchodzi nowa era. Co prawda, jego Ostersunds w ogólnym rozrachunku nie dało rady wielkiemu Arsenalowi, ale wygrana 2:1 w Londynie nie mogła przejść niezauważona.

Co z tego, że ich piękna przygoda w europejskich pucharach właśnie się zakończyła? Co z tego, że to londyńczycy przeszli dalej? Piłkarze Ostersunds już na zawsze zostaną zapamiętani jako ci, którzy jako pierwsi pokonali Arsenal na ich nowym stadionie w Lidze Europy. A Potter po 7 latach od wyjazdu z ojczyzny dał się wreszcie poznać angielskiej publiczności. Dla niego to był przełom. Nie pierwszy i nie ostatni w karierze.

JAK PEP GUARDIOLA

Na zainteresowanie ze strony brytyjskich klubów nie musiał długo czekać. Cztery miesiące po spotkaniu na Emirates zadzwonił do niego właściciel Swansea i zaproponował pracę w roli pierwszego trenera. Dla klubu był to trudny moment. Dopiero co spadł z Premier League, nie miał jeszcze nowej strategii, a na dodatek musiał utrzymywać przeciętnych piłkarzy, którzy pobierali wysokie pensje. Dlatego ktoś musiał zrobić porządek. Do tego zadania wyznaczono właśnie Pottera.

Anglik nie czynił cudów, ale ustabilizował sytuację w drużynie. W pierwszym sezonie – jak się później okazało też ostatnim – osiągnął mały sukces, kończąc na 10. pozycji z zaledwie 9 punktami straty do miejsc promujących do gry play-offach. Na dodatek udało mu się wypromować kilku młodych zawodników: między innymi Daniela Jamesa, który aktualnie przebywa w Fulham, Ollie’ego McBurnie’ego, czyli ważnego zawodnika Sheffield United w czasach ich występów w Premier League, czy Connora Robertsa, który dziś ma za sobą prawie 40 spotkań w reprezentacji Walii.

“Potter is just like Pep” – głosił nagłówek w jednym brytyjskich dzienników, który cytował wypowiedź Bersanta Celine, ówczesnego skrzydłowego Swansea.

– Naprawdę tak powiedział? – dziwił się Potter. – Piłkarze mówią czasami dziwne rzeczy... – dorzucił.

– Chodzi o filozofię, podejście do piłki – podpowiedzieli mu dziennikarze.

– Kiedy spojrzysz na karierę Pepa, widzisz, że uczył się od Johana Cruyffa i grał w Barcelonie. Ja miałem Briana Hortona i Macclesfield. Jest w tym drobna różnica, nie urażając Briana oczywiście – odparł z uśmiechem na twarzy.

Kilka tygodni później Potter pracował już w Premier League, a Guardiola stał się jego regularnym rywalem.

NIE CHCIAŁ GRAĆ W PIŁKĘ, WIĘC POJECHAŁ DO AFRYKI

Na początku niewiele wskazywało na to, że Potter zrobi dużą karierę w futbolu. Zaliczył co prawda osiem występów w Premier League, raz powołano go nawet do młodzieżowej reprezentacji Anglii, ale na tym kończyły się jego piłkarskie osiągnięcia. – Jeśli mam być szczery, nigdy nie byłem wystarczająco dobry, żeby grać na najwyższym poziomie. Takie są realia. Z pewnością znajdziecie wielu kibiców, którzy przyznają, że, delikatnie mówiąc, nie byłem topowym zawodnikiem – opowiadał kiedyś.

Dlatego gdy jego przygoda w Macclesfield Town powoli się kończyła, poszedł na studia. W 2005 roku zdobył dyplom z Nauk Społecznych, a następnie zatrudnił się jako menedżer do spraw rozwoju piłki nożnej na Uniwersytecie w Hull, popołudniami trenując dziewczyny z Newland St John Primary School.

Dla porównania tylko kilka lat starszy Guardiola przygotowywał się wtedy do objęcia Barcelony. Jurgen Klopp prowadził Mainz, a Antonio Conte Bari. Droga Pottera od początku była jednak wyjątkowa, bo sam Anglik zawsze myślał inaczej niż jego koledzy z branży.

graham potter
fot. Andrew Powell/Liverpool FC via Getty Images

– Kiedy zwolniono mnie z Macclesfield, czułem, że to koniec. Straciłem radość i entuzjazm – mówił w rozmowie z “The Athletic”. – Mogłem pewnie znaleźć jakiś klub z niższych lig, ale stamtąd prędzej czy później też by mnie wyrzucili. Nie chciałem być zawodnikiem, który gra na siłę. Dużo osób mówi: “graj dopóki możesz”, ale ja miałem inne podejście. Chciałem znaleźć nowe zajęcie. Zrozumieć, co będę robił przez resztę życia – tłumaczył.

Szukanie odpowiedzi na to pytanie sprawiło, że dwa lata później Potter znalazł się w… Ghanie, gdzie zatrudniono go jako dyrektora technicznego w reprezentacji kobiet, która przygotowywała się do mistrzostw świata w Chinach. Ostatecznie Ghana przegrała wszystkie mecze i odpadła już w fazie grupowej, ale sam udział w turnieju uznano za spory sukces oraz ważny punkt w rozwoju żeńskiego futbolu w Afryce.

Po mundialu Potter wrócił do Anglii i na Uniwersytecie w Leeds ukończył studia magisterskie z Przywództwa i Inteligencji Emocjonalnej.

– Todda Boehly’ego fascynuje to, że Potter posiada tytuł magistra – zdradził klubowy insider w Chelsea, Matt Law. Dorzucając, że poza czynnikami piłkarskimi kluczowe w wyborze Anglika na menedżera The Blues było właśnie wykształcenie oraz fakt, że nie boi się wyzwań. O jego odwadze świadczy przede wszystkim decyzja, którą podjął w 2011 roku. Wtedy to postanowił porzucić ojczyznę i wyjechać na daleką północ do szwedzkiego Ostersunds.

MISJA NA DALEKIEJ PÓŁNOCY

Wyjazd do Szwecji przyszedł dosyć niespodziewanie. W tamtym okresie Potter pracował w Leeds, popołudniami prowadząc drużyny amatorskie. Jednak pewnego dnia dostał ofertę nie do odrzucenia. Miał zostać trenerem profesjonalnego klubu. Haczyk polegał na tym, że po pierwsze klub ten właśnie spadł do czwartej ligi, a po drugie – jego siedziba znajdowała się w odległym Ostersunds.

– Dostałem propozycję ze Szwecji, gdzie tak naprawdę nikt nie chciał pójść – wspominał później. – Ale dla mnie to była fantastyczna szansa i życiowe doświadczenie, które wyszło mi na dobre – przyznał.

Ostersunds położone jest w centralnej części Szwecji. Mieszka tam trochę ponad 50 tysięcy ludzi, a o jego istnieniu poza krajem wiedzą chyba tylko fani biathlonu, ponieważ miasto to słynie z corocznych zawodów odbywających się tam w ramach pucharu świata. To kraina śniegu i lodu, którą między listopadem a lutym ogarniają arktyczne mrozy, i gdzie średnia roczna temperatura nie przekracza 4 stopni celsjusza.

– Pierwsze sześć miesięcy były bardzo trudne, ponieważ musieliśmy przywyknąć do nowego miejsca i kultury – opowiadał Potter. – To był duży krok. Dopiero co na świat przyszło nasze pierwsze dziecko. Moja żona prowadziła biznes w Anglii, na który pracowała ponad 10 lat. Dlatego jeśli chodzi o aspekt ludzki, to była ogromna zmiana – tłumaczył.

Trudności nie sprawiało jednak tylko dostosowanie się do mroźnego klimatu, ale też samo poprowadzenie zespołu. Potter szybko przekonał się, że problemy Ostersunds wyrastają daleko poza futbol. Przede wszystkim pomiędzy klubem a lokalną społecznością nie powstała żadna więź. Większość mieszkańców nie zajmowała się w ogóle piłką nożną, skupiając się na bardziej naturalnych dla tego regionu sportach zimowych. Ostersunds nie miało też porządnej akademii, planu działania, ani argumentów, którymi mogłoby przekonać nowych zawodników.

– Przez pierwsze dwa lata mieliśmy problem ze sprowadzaniem piłkarzy z południa Szwecji. Dla nich geograficznie to było wyzwanie, a na południu mieli zbyt dużo opcji piłkarskich, żeby zwracać uwagę na północ. Dlatego zaczęliśmy myśleć: co możemy im zaproponować? Jaka jest nasza strategia? – zdradził Potter. – Zaczęliśmy pracować nad stworzeniem środowiska, w którym ludzie będą mogli w pełni skupić się na futbolu. Polegało to na tworzeniu tożsamości na boisku i poza nim. Wszystko, co mieliśmy, wyciskaliśmy do maksimum – wspominał.

To przyniosło efekty. Ostersunds wróciło do trzeciej ligi, a następnie wywalczyło awans do drugiej. Zespół szedł do przodu, a jego największą siłą było rozwijanie zawodników, którzy na pierwszy rzut oka nie wydawali się wartościowi.

– Z biegiem czasu zapracowaliśmy sobie na reputację drużyny elastycznej taktycznie, grającej ofensywnie i bazującej na posiadaniu piłki. Wykorzystywaliśmy zawodników, których szwedzki system nie docenił. Braliśmy ich do siebie, a potem rozwijaliśmy ich mocne strony. Na tym zaczęliśmy budować swoją tożsamość – mówił z dumą.

Tożsamość z boiska przeniosła się też na trybuny. Mieszkańcy Ostersunds wreszcie zaczęli traktować klub jak coś ważnego. Kiedy Potter rozpoczynał pracę w Szwecji, na mecze przychodziło kilkaset osób, z których – jak sam przyznał – większość złośliwie liczyła na ich porażkę. Pod koniec jego przygody stadion wypełniało nawet 8 tysięcy widzów.

Na wzrost frekwencji duży wpływ z pewnością miały poprawiające się wyniki. W 2015 roku Ostersunds zajęło drugie miejsce i po raz pierwszy w historii awansowało do pierwszej ligi. Natomiast dwa lata później sięgnęło po Puchar Szwecji, czyli trofeum, które zapewnia grę w eliminacjach do Ligi Europy. Tam Szwedzi przeszli przez wszystkie rundy, po drodze wyrzucając między innymi Galatasaray, i dostali się do fazy grupowej.

– Cały kraj zaczął nas szanować – mówił Potter. – Cieszyli się, widząc w europejskich pucharach zespół z mroźnego miasta nieznanego w ogóle z piłki nożnej. Przez ten czas zmienił się nie tylko klub. Dzieci zaczęły grać w piłkę, powstały szkółki piłkarskie, a na ulicach zaczęto nosić klubowe barwy. Dziś całe miasto wspiera Ostersunds – opisywał nowy trener Chelsea.

W grupie Ostersunds zmierzyło się Athletikiem Club, Herthą Berlin i Zorią Ługańsk. Z Baskami piłkarze Pottera wyszarpali jeden punkt w dwóch meczach, Niemców pokonali u siebie i zremisowali na wyjeździe, a Ukraińcom nie dali szans w obu spotkaniach. W rezultacie skończyli na drugim miejscu i awansowali do fazy pucharowej, w której spotkali się z Arsenalem.

– Atmosfera na stadionie była fantastyczna. Wielu piłkarzy i trenerów gra w eliminacjach do pucharów, ale niewielu się do nich kwalifikuje. Nam się udało. To ważna chwila. Zmieniła całą sytuację finansową klubu i oddała to, na co długo pracowaliśmy – dodał.

KTO JAK NIE ON?

Mecz z Arsenalem to pierwszy krok, po którym Anglicy dowiedzieli się, że ktoś taki jak Potter istnieje. Drugi krok to praca w Swansea, kiedy kibice zobaczyli jego filozofię gry. Trzeci to Brighton, czyli pierwszy klub Pottera w Premier League. Czwartym krokiem, wydaje się że największym, musimy nazwać ofertę z Chelsea. Po czterech latach od powrotu do ojczyzny Potter wchodzi na sam szczyt i choć wydarzyło się to bardzo szybko, nie możemy powiedzieć, że nie zasłużył.

Wszystkie rzeczy, których nauczył się w Szwecji, przełożył na warunki angielskie. Z grającego w toporny, brytyjski sposób Brighton stworzył zespół, który nie bał się piłki, wręcz przeciwnie – jej posiadanie stało się kluczem i największą siłą. A długie "lagi" posyłane przez obrońców do napastników jeszcze w czasach Chrisa Houghtona zostały wyparte przez sprawne konstruowanie ataków pozycyjnych.

Co ważne, tak samo jak w Szwecji w Brighton Potter umiał sprowadzić zawodników, którzy pasowali do jego pomysłów. Na bramce postawił na Roberta Sancheza z uwagi na jego umiejętność gry nogami. Przekonał do siebie uniwersalnego Leandro Trossarda. Świetnie wykorzystał wychowanka Solly’ego Marcha. I razem ze współpracownikami umiał wyszukiwać talenty na nietypowych rynkach, na przykład Moisesa Caicedo, który wcześniej występował w lidze ekwadorskiej, czy Jakuba Modera z polskiej Ekstraklasy.

– Jestem ambitny, chcę osiągnąć sukces, ale nie jestem magikiem. Potrzebuję pomocy. Żeby być dobrym trenerem, muszę mieć wokół siebie odpowiednich ludzi: asystentów, CEO. A oprócz tego odpowiednią strategię, struktury oraz piłkarzy – tłumaczył na jednej z konferencji w Brighton.

Mewy spełniały wszystkie warunki, o których mówił. Niedługo zobaczymy, czy to samo będzie w Chelsea. Tam oczekiwania wzrosną, ale oferowany na starcie 5-letni kontrakt sugeruje, że Todd Boehly i spółka naprawdę wierzą w Pottera i chcą z nim budować nową erę.

– Trudno być sexy, jeśli nazywasz się Potter, zwłaszcza jeśli twoje imię to Graham. Wtedy bycie sexy jest jeszcze trudniejsze – śmiał się kiedyś. Jednak dla właścicieli Chelsea stał się sexy i to na tyle, że dla niego zwolnili trenera, który wcześniej wywalczył Ligę Mistrzów. To automatycznie zawiesza poprzeczkę bardzo wysoko, ale kto ma sprostać temu zadaniu, jeśli nie Potter?

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Jędrzej, choć częściej występuje jako Jj. Najlepiej opisuje go hasło: londyński sound, warszawski vibe. W Drugim Śniadaniu regularnie miesza polskie brzmienia z tym, co dzieje się na Wyspach, dorzucając również utwory z amerykańskiej nowej szkoły. Afrowave, drill, trap - słyszymy się!
Komentarze 0