Gazza już nie jest grubym, pijanym imbecylem. W istocie to futbolowy geniusz. Paul Gascoigne – z uśmiechem na twarzy przez wszystkie plansze piekła

Zobacz również:Głupi i głupszy – w godnym Monty Pythona wyścigu bezmyślnych istot brawurowa ucieczka Greenwooda i Fodena
Gazza-e1591112263572.jpg
fot. Mark Sandten/Bongarts/Getty Images

Kiedy nie jest pijany, to fantastyczny piłkarz – powiedział o nim w latach 90., Brian Laudrup, kumpel z Glasgow Rangers. Niestety, Paul Gascoigne rzadko jednak bywał trzeźwy. Ale choć nawywijał w życiu tyle, że moglibyśmy obdzielić jego wyskokami dziesiątki innych istnień, to i tak nigdy nie stracił jednej rzeczy – sympatii ludzi. Lot ćmy trwa nadal.

Jego nazwisko pojawiło się na pierwszej piłkarskiej koszulce, którą miałem. Nie do końca zdawałem sobie sprawę, że już wtedy zaczynał być sławny, zresztą nie potrafiłem nawet prawidłowo wymówić napisu, jaki widniał na moich plecach. Z pełną odpowiedzialnością mogłem stwierdzić, że to magik, kiedy obejrzałem jego gola strzelonego Szkocji podczas EURO 96. Sama bramka, potem kultowa cieszynka z kumplami z kadry, którą oglądacie na zdjęciu ilustrującym ten tekst, zagrało tam wszystko. Tytuł „Gazza już nie jest grubym, pijanym imbecylem. W istocie to futbolowy geniusz” podkradłem z Daily Mirror, z następnego dnia po tamtym meczu. Gazeta chciała w ten sposób przeprosić Paula za to, że wcześniej go szkalowała. Typowe zachowanie tabloidu – przyłóż, a potem pogłaszcz.

ZDEMOLOWANY POKÓJ

Kilka lat później po raz kolejny wyznawał: – Były myśli samobójcze i nie chcę niczyjego współczucia. Nie mogłem żyć bez drinka. Jego walka z uzależnieniem od alkoholu trwa latami, a spektakl odbywa się na oczach opinii publicznej. Na twarzy Gazzy ledwie tlą się iskierki dawnego cherubinka, który zawsze chętnie wcielał się w rolę klauna. Dziś przypomina żywego trupa. Parę dni temu skończył 53 lata, ale wygląda na 15 wiosen starszego. Chociaż i tak za cud należy uznać fakt, że w ogóle żyje.

Dwa lata po EURO 96 nie pojechał na mistrzostwa świata do Francji. Ówczesny selekcjoner reprezentacji Anglii Glenn Hoddle przyznał po latach, że to była najtrudniejsza i najsmutniejsza decyzja w jego szkoleniowej karierze. Chciał dać Gazzie szansę, prosił, by ten wziął się za siebie, ale nie poskutkowało. Paul Merson wspominał, że Gascoigne po otrzymaniu informacji, że wypada z kadry, zdemolował pokój Hoddle'a, patrzącego na wszystko i blednącego jak ściana. Sam Merson (trudno zmierzyć, który z nich wypił w życiu więcej) nie mógł uwierzyć, że leci nad Sekwanę kosztem tego geniusza. Bo nie ma wątpliwości co do tego, że mówimy o graczu genialnym.

Ale to nie będzie smutny tekst, przynajmniej postaram się, by choć momentami tak nie było, bo w końcu Gascoigne przez wszystkie plansze piekła szedł z uśmiechem na twarzy. Często bywało naprawdę zabawnie. Nawet w relacjach ze wspomnianym Hoddle’em. Selekcjoner zatrudnił do pracy z kadrą uzdrowicielkę, Eileen Drewery. Kazał spotykać się z nią piłkarzom, co nie wszystkim mogło się podobać. Niektórzy uważali te sesje za co najmniej dziwne. Gazza, jak to on, miał wszystko głęboko w dupie. – Drewery? Musiałem coś źle zrozumieć, bo poszedłem do browaru – rechotał, jaki to świetny żarcik opowiedział, bawiąc się nazwiskiem kobiety, wszak Drewery i brewery brzmi prawie tak samo.

Niekiedy, owszem, pojawiały się łzy – jak w słynnym półfinale przeciwko Niemcom na mundialu Italia ’90, gdy płakał na oczach całego świata. Wszyscy sądzili, że powodem wybuchu emocji jest świadomość, że nie zagra w finale (gdyby Anglia awansowała, ostatecznie do tego nie doszło), jednak niedawno Gazza wyznał, iż chodziło o coś innego – zawód, jaki sprawił kibicom i kolegom. – Myślałem, że to koniec mojej kariery, że nigdy już nie dostanę szansy gry w takim zespole, na takiej scenie. jak się potem okazało, miałem rację – wspominał. Co prawda sędzia tamtego meczu wyznał Paulowi po ostatnim gwizdku, że gdyby wiedział, iż we wcześniejszym spotkaniu otrzymał kartkę, nie pokazałby mu tej w starciu z Niemcami. Było już jednak za późno. Rok 1990 to ten, do którego przez kolejne lata chętnie wracał. – Magiczny czas, wszystko szło dobrze. Myślałem, że nie da się nic zepsuć – powtarzał potem wielokrotnie.

NISZCZYCIEL O TWARZY DZIECKA

Emocje zbyt często brały górę w życiu Gascoigne’a. – W mojej głowie siedzi mały człowieczek i mówi: „napij się, napij się”. Jest trudno, szczególnie gdy zostajemy sami – wyznał po karierze. Pełnej wzlotów i upadków. Prób powrotów – najpierw do wysokiej formy, potem do normalnego życia. Ciągła, wyniszczająca walka z uzależnieniami, nie tylko od alkoholu, ale również m.in. śmieciowego jedzenia czy napojów energetycznych, kosztowała go mnóstwo zdrowia. – Nigdy nie prosiłem o to, by być alkoholikiem. To tak, jakby ktoś prosił o bycie cukrzykiem. Chciałbym nie być pijakiem, ale jestem – wzruszał ramionami enty raz pytany o nałóg, który wpędzał go ciągle w tarapaty, łącznie z więzieniem. Nawet w największych kłopotach nie przestawał jednak być sobą. Kiedy nie tak dawno został oskarżony o napaść seksualną (próbował pocałować kobietę w pociągu relacji  York – Newcastle), przed sądem zjawił się odstrzelony w garnitur i w okularach przeciwsłonecznych, z tym dawnym uśmiechem z czasów gry w piłkę i rozdawał fanom autografy.

Gazza-sad-e1591113437420.jpg
fot. Ian Forsyth/Getty Images

Jednak zanim wszystko poszło nie tak, Gazza był po prostu wielkim talentem, Anglicy uważają, że największym w jego generacji, co zresztą jest dziś zapisane w Narodowym Muzeum Futbolu. Niektórzy wierzą, że największym bez względu na dekady. – To najlepszy piłkarz, jakiego widziałem w mojej komentatorskiej karierze – przyznaje legendarny sprawozdawca sportowy John Motson. – Był zawodnikiem kompletnym, miał drybling, główkę, podanie, strzelał gole, był silny i to wszystko wypływało z natury. Nie musiał tego wytrenować, po prostu miał. Podczas wspomnianych MŚ z 1990 roku oczarował właściciela Juventusu Gianniego Agnellego. – To niszczyciel o twarzy dziecka – bił brawo twórca imperium Fiata. W Turynie jednak nie zagrał. Dwa lata po włoskim mundialu wylądował w Lazio. Na lotnisku żegnał dziennikarzy słowami: – Język nie powinien być problemem. Przecież angielskiego też nie znam! I trudno powiedzieć, czy mówił serio – nikt bowiem nigdy nie wiedział, czy Gazza przypadkiem nie robi sobie jaj – czy po prostu nawiązywał do swojego pochodzenia. Gateshead niedaleko Newcastle to miejsce, w którym Geordies mówią swoim dialektem. Tak mocno różniącym się od reszty kraju, że często ludzie z innych miast nie rozumieją, co mieszkańcy tego miejsca do nich mówią.

GEORGE BEST BEZ MÓZGU

Był już wtedy wielką gwiazdą światowej piłki. Ludzie jednak dzielili się na tych, którzy uważali, że marnuje talent, robiąc głupoty poza boiskiem, i na tych, którzy po prostu chętnie by się z nim napili. – Zarzuca mu się arogancję, nieumiejętność radzenia sobie z prasą i chlanie – ma u mnie szanse – śmiał się już w końcówce lat osiemdziesiątych George Best, który widział w Gazzie drugiego siebie. Ale trenerzy nie podzielali entuzjazmu rozrywkowego gościa z Belfastu. Brian Clough uważał, że „Gascoigne marnuje dar, z jakim się urodził i nie ma na to wymówki”. Po jakimś czasie sam Best stracił nieco sympatii do tego krnąbrnego zawodnika. – Zakłada koszulkę z numerem 10. Myślałem, że to jego pozycja na boisku, ale okazało się, że iloraz inteligencji – skwitował. Prezes Newcastle Stan Seymour Jr. uważał zresztą, że „Gascoigne to George Best bez mózgu”.

Dziwne, bo niektórzy kumple z boiska twierdzili, że Gazza jedynie wchodzi w szaty błazna, a tak naprawdę to rozgarnięty, wręcz błyskotliwy gość. Gdy jednak prowadząca w stacji BBC program „Najsłabsze ogniwo” Anne Robinson zapytała go: „W równaniu Einsteina E=MC2, E oznacza?”, odpowiedział pytaniem: „Elephant?” („słoń”). Piłkarze, którzy mieli z nim okazję grać, korzystali skrzętnie z każdej okazji, by go obronić. – Jeśli raz będziesz z nim w jednej drużynie, zakochasz się w nim jako zawodniku i człowieku – powiedział David Beckham. Nawet jego była żona, Sheryl, z rozrzewnieniem wspominała początki ich znajomości: – Czarujący, zabawny. Po prostu był aniołem.

Z Gazzą było jak z uczniem, który rozrabia na przerwach, ale nauczycielom nie przeszkadza nawet fakt, iż na krześle podłożył im pinezkę. Każdy z nas miał takiego urwisa w klasie. Jeden uśmiech kasował wszystkie przewinienia. Ale ma to również złe strony – w pewnym momencie tak dużo ci wybaczają, że nie znasz prawdziwych konsekwencji życia. Paul był przekonany, że na szelmowskim uśmieszku przejedzie bezkolizyjnie długie lata.

ULUBIONY DRINK? KAŻDY

Tworzył niesamowity rodzaj relacji z Bobbym Robsonem. Ten obdarzony wielką klasą trener widział w Gazzie pogubionego chłopaka, którego należy prowadzić za rękę. Starał się być dla niego jak ojciec, za co Paul nigdy nie przestał mu być wdzięczny. – Kiedy zmarł płakałem przez trzy godziny, nie potrafię nawet wyrazić, ile dla mnie znaczył. Bobby był jak mój drugi tata, a ja byłem jego synem – mówił po śmierci Robsona, który długo walczył z chorobą. Robson był jednym z nielicznych, którzy przymykali oko na ciągłe wyskoki Gascoigne’a. Ten zaś coraz mniej pasował do świata nowoczesnej, wymuskanej piłki. Jego korzenie sięgały rozpitej Anglii, pijanych w sztok zawodników, którzy zarywali noce, pykając w bilard lub karty, podrywając dziewczyny i mieszając piwo z whisky. Gdy – grając w barwach Middlesbrough – wyleciał z boiska za nazwanie przeciwnika w nieparlamentarny sposób, złościł się na całego. – Gdzie zmierza ten świat, skoro dostajesz czerwoną kartkę i zabierają ci dwie tygodniówki za nazwanie dorosłego człowieka kutasem?! To gra dla dorosłych, co złego jest w używaniu robotniczego języka w miejscu pracy?! – pytał zdziwiony.

gazza-merson-300x195.jpg
fot. Stu Forster/Allsport

I coraz częściej tłumaczył, że już nie pije, po czym znów ktoś mu zrobił zdjęcie, jak idzie ulicą totalnie zalany, wyniszczony. Zdarta płyta, jaką puszczał ludziom od nowa, przestała już na kogokolwiek działać. Nie ma problemu, by z dowolnego roku znaleźć cytat Gazzy, w którym zarzeka się, że skończył z alkoholem. Proszę – rok 2005, ankieta „Guardiana”. – Ulubiony drink? – Kilka lat temu powiedziałbym: każdy. Teraz wolę dietetyczną colę. Wokół niego narastało coraz więcej legend miejskich, z czasem trudno było nadążyć, czy to co o nim piszą jest prawdą, czy fikcją, bo jednocześnie mogło być jednym i drugim. Nawet najbardziej absurdalnego artykułu dotyczącego Gazzy nie mogłeś traktować jako fake newsa. Oczywiście, że media przeginały, niekiedy grubo. W 2011 roku snuł się ulicami, gdy podbiegł do niego jakiś mężczyzna i krzyknął: – Gazza? To ty? – Tak – wybełkotał. – W gazecie czytałem, że nie żyjesz. – Naprawdę? Zresztą, nieistotne – machnął ręką Paul, mając świadomość, że to ani jego pierwsza, ani ostatnia „śmierć”.

TRUDNE DZIECIŃSTWO

Z chłopaka będącego nieco przy kości, który robił żarty starszym kolegom z zespołu Newcastle, rok po roku zostawał tylko cień. Dziś jego twarz przypomina groteskową maskę, która być może jest prawdziwym odzwierciedleniem tego co wydarzyło się we wczesnych latach jego życia. Paul John, nazwany tak przez rodziców na cześć dwójki Beatlesów, Paula McCartneya i Johna Lennona – zresztą jego ojciec to także John – nie miał łatwego dzieciństwa. Wpadał często w tarapaty, szczególnie gdy zwąchali się z kumplem Jimmym Gardnerem i wypuszczali na różne eskapady po okolicy. Ale to akurat bywało ucieczką od problemów. Kiepskie warunki mieszkaniowe, bycie świadkiem śmierci brata jednego z kumpli w wypadku drogowym, wreszcie napady padaczki taty – to wszystko zaprowadziło dziesięcioletniego Gazzę na terapię, przerwaną jednak przez samego ojca. Niedoleczone lęki i paranoje, tiki nerwowe, które potrafiły zawładnąć jego mięśniami, wracały jak demony, których nie udało się odpędzić i miały go, pod różnymi postaciami, gnębić przez resztę życia. Nigdy nie zamknął ich w klatce.

Przypomina się historia – z tragicznym finałem, niestety – Amy Winehouse, znakomitej wokalistki, która zmarła na oczach całej Wielkiej Brytanii, w obiektywach paparazzich, staczająca się coraz mocniej, na samo dno. Wszyscy wiedzieli, że dzieją się z nią złe rzeczy, ale tej autodestrukcji nikt nie potrafił zatrzymać. Taka jednostka musi w swoim otoczeniu mieć ludzi, którzy chociaż spróbują ją uratować. Gazza zdaje się być jak kot, który ma wiele żyć, ale tak naprawdę każdy dzień może być tym, w którym mały człowieczek w jego głowie przejmie kontrolę. A wtedy zostaną po nim tylko anegdotki kumpli z boiska. Co rusz nowe, aż trudno uwierzyć, ile się tego nazbierało.

Bardzo mądre zdanie, które być może idealnie podsumowuje karierę Gascoigne’a, wypowiedziała jego osobista asystentka z czasów gry piłkarza w Lazio. Kilka lat temu, już z perspektywy czasu, Jane Nottage podsumowała to tak: – Patrząc wstecz, nie uważam, że wiele osób miało w sercu najlepszy interes Gazzy. Wszyscy go zawiedliśmy, od prezydenta klubu aż po sam dół.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.