FUTBOLOWA GORĄCZKA #111. Co wolno piłkarzowi po porażce?

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Manchester United.jpg
fot. Catherine Ivill/Getty Images,

Ta debata nie zaczęła się wczoraj. Krytyki piłkarzy za niewłaściwe przeżywanie porażek nie wymyślił Gary Neville, a jego imiennik Lineker nie stanął pierwszy w obronie czasu wolnego zawodowych graczy. Dyskusja ta wynika z określonych założeń, choć raczej nazwałbym je złudzeniami co do piłkarzy. Kibic oczekuje od swoich idoli, że będą przeżywać przegrane mecze tak samo jak on, ale tak naprawdę robi to niewielka część sportowców. Zaangażowanie emocjonalne obu stron to często zupełnie rozbieżne światy. Mogę się założyć, że Neville z kumplami wychodził także po przegranych spotkaniach, robili to jednak w świecie bez mediów społecznościowych. Dziś jest ekspertem i po części także fanem, dlatego jego retoryka jest zgoła odmienna.

Dla przypomnienia – ekspertowi Sky Sports nie spodobało się, że po odpadnięciu z Ligi Mistrzów zawodnicy Ralfa Rangnicka tłumnie ruszyli na różne eventy – ktoś na galę UFC, ktoś inny oglądał mecz krykieta czy walkę bokserską. Lineker nie widzi w tym niczego złego. Co więcej, prowadzący program „Match of the Day” pochwalił piłkarzy za to, że oglądają inne dyscypliny, a kiedy do jego starcia z Neville’m dołączył Jamie Carragher, były napastnik reprezentacji Anglii wypalił, że nigdy nie zmieniał swoich planów co do wyjść pod wpływem wyniku meczu.

PRZEŻYWANIE PO SWOJEMU

Kto ma rację w tym sporze i dlaczego być może nikt? Posłużę się skrajnym przykładem, aby lepiej wytłumaczyć własny punkt widzenia. Powszechnym zjawiskiem w czasie żałoby jest to, że opłakujący odejście kogoś bliskiego przez pewien czas zostaje w domu. Z doświadczenia, a właściwie z opowieści osób z mojego otoczenia, które traciły ważnych dla siebie ludzi, wiem, że to często oczekiwania społeczeństwa. Znam przypadek kumpla, który tydzień po śmierci taty wyszedł z nami na imprezę i widziałem, nawet wśród naszych znajomych, spore zdziwienie, by nie powiedzieć: ostracyzm. Zapytałem go wówczas, czy tak jest lepiej, czy woli być z nami, żeby nie dusić tego w czterech ścianach, na co odparł: – Dzięki.

Zrozumiałem. To była szybka lekcja, po której wiedziałem, że nie nam jest dane oceniać skalę czyjejś żałoby i narzucać jej narrację.

Manchester United v Southampton - Premier League - Old Trafford
Fot. Martin Rickett/PA Images via Getty Images

Zastanawiacie się teraz pewnie: halo, czy gość nie przesadza? Porównuje coś tak strasznego do porażki w meczu piłkarskim? Spokojnie – mam świadomość różnicy. Użyta hiperbola ma dać punkt wyjścia do ustawienia tegoż meczu w odpowiedniej hierarchii. Młodzi ludzie przegrali spotkanie z mocnym rywalem. Próbowali wygrać, oczywiste, ale się nie udało. W fazie pucharowej LM musi ktoś odpaść. Nie dali rady i tyle. Każdy przeżywa porażki w indywidualny sposób. Ktoś chce nakryć głowę poduszką i popłakać, drugi idzie pobiegać, trzeci obejrzy z rodziną film, a czwarty wychodzi do ludzi. Tam jest mu łatwiej. Nie ma niestety miernika do rozliczania sumień, nie dowiemy się zatem, kto odczuwa smutek naprawdę, a kto ma to gdzieś i robi tylko smutną minę. Warto jednak pamiętać, że ci ludzie od dziecka żyją w świecie rywalizacji. Dla nich porażka w gierce treningowej może by dołująca. Wyeliminowanie Manchesteru United przez Atletico to odebranie marzeń o trofeach i sławie. Utrata czegoś. Ale na pewno nie koniec świata, no sorry.

TO TYLKO LUDZIE

Ma więc rację Lineker. Podoba mi się jego chłodne podejście, na zasadzie: nie poszło w robocie, okej, może następnym razem się uda. Ale częściowo rację ma również Neville. Chodzi mu bowiem o to, jaki wysyłasz sygnał ludziom, którzy dla ciebie kupują bilety, wydają kasę na podróże i twoje koszulki. Porażka? Oj tam. Lepiej siedzieć w domu i nie kusić losu, co? jeszcze ktoś cię zobaczy i będzie głupio. A na takiej gali boksu to już mur beton zrobią zdjęcia.

Nie ma niestety miernika do rozliczania sumień, nie dowiemy się zatem, kto odczuwa smutek naprawdę, a kto ma to gdzieś i robi tylko smutną minę.

Ale ta racja Neville’a ma bardzo kruche podstawy. Ponieważ mówi on o spełnianiu wyobrażeń ludzi. Old Trafford jest Teatrem Marzeń, jeśli jednak występujący tam aktorzy mają spełnić również marzenie o siedzeniu w domu po porażce, to coś jest nie tak. Chodzi o wyczucie, jasne. Jeden powie do żony: – Wiesz, dziś lepiej zostać w domu, po co wkurzać kibiców.

I odwołają kolację. Ale inny stwierdzi: – Walić to, mam zarezerwowany stolik, mam 25 lat i nie będę siedział w domu, patrząc się w ścianę.

Lineker, całkiem słusznie zresztą, zauważa, że w czasach Neville’a czołowi gracze pili w pubach i nikt o tym nie mówił, bo nie było Twittera i Instagrama. I myślę, że były obrońca Manchesteru United jest trochę hipokrytą. Nie wierzę, za dużo poznałem w życiu zawodowych piłkarzy, że nie ruszał w tango po porażkach. Albo chociaż nie upijali się kumplami na smutno. Po prostu lepiej się ukrywali i łatwiej było im to zrobić.

Piłkarze, choć zarabiają o wiele więcej od nas, są tylko ludźmi. Potrzebują niekiedy rozładować emocje. Wielu z nich naprawdę nie przejmuje się porażkami i to jest złe, oczywiście. Jednak nie mamy dowodów na to, że wszyscy ci, których Neville wrzucił do worka z napisem „global tour”, są właśnie tacy. Na zdjęciach nie widać cierpienia w środku. Czy to porażka, czy żałoba, może być przeżywana na sto różnych sposobów. Ponadto żyjemy w czasacach ciągłego oceniania naszych zachowań przez innych, co determinuje sporo rzeczy. Inna sprawa, że Neville’owi łatwiej mówić, bo jego Manchester United rzadko przegrywał i podnosił dużo trofeów. I nawet po jednej porażce nikt pewnie nie miałby do piłkarzy pretensji o wyjście do restauracji czy na koncert. Ale to już zupełnie inny temat.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.