Farma, czyściec, trampolina. Różne oblicza G League

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
2021 NBA G League Winter Showcase - Day Four
Fot. Joe Buglewicz/Getty Images

Przeważnie nikt nią się nie interesuje. Grają tam albo młodzi, albo niechciani zawodnicy. Jednakże to ona często dostarcza narybku do NBA. Obecnie, w okresie częstych zakażeń koronawirusem, stanowi spore zaplecze dla klubów najlepszej ligi świata. G League to rozgrywki cechujące się paroma oryginalnymi zasadami.

Zanim przejdziemy do konkretów, najpierw kilka słów historii. Za protoplastę obecnej G League uchodzi założona w 2001 roku National Basketball Development League. NBDL zrzeszała jednak kluby tylko z południowo-wschodniej części Stanów, przez co trudno było o duży rozwój. Cztery lata później przekształcono ją w NBA Development League. Literki „NBA” do nazwy miały za zadanie zwiększenie popularności. Z biegiem lat włączano zespoły z CBA i ABA, mniej znaczących rozgrywek. Gdy do życia powołano Los Angeles D-Fenders, drużyna z największego miasta Kalifornii stała się pierwszym klubem D-League podlegającym pod jedną z organizacji NBA (Lakers).

Z CZYM TO SIĘ JE?

Trend łączenia się zespołów z dwóch organizacji stał się bardziej popularny po połączeniu Houston Rockets z Rio Grande Valley Vipers. Przez lata drużyn w D-League przybywało, ubywało lub zmieniały się ich lokalizacje i przywiązania z organizacjami NBA. Obecnie prawie każdy klub z najlepszej ligi świata jest powiązany z zespołem mniejszej organizacji. Wyjątki stanowią Phoenix Suns oraz Portland Trail Blazers. Istnieją także dwa „autonomiczne” kluby G-League rządzące się innymi prawami – Capitanes de Ciudad de México (pierwszy klub z Meksyku) oraz NBA G League Ignite (o nim później).

W 2017 roku D-League podpisało wieloletnią umowę z producentem napojów Gatorade. Na jej mocy zmieniono nazwę ligi na NBA Gatorade League (NBA G League). Funkcję komisarza pełni znany z występów dla Vancouver Grizzlies czy kadry USA Shareef Abdur-Rahim. Od obecnego sezonu zmienił się format rozgrywek. Zespoły najpierw rozgrywają dwanaście spotkań fazie zasadniczej Showcase Cup (plus maksymalnie trzy w rundach pucharowych), a następnie przechodzą do sezonu zasadniczego, w którym rozgrywają 36 spotkań plus ewentualne play-offy.

G League ma kilka oryginalnych cech. Po pierwsze kontrakty. Zawodnicy nie wiążą się z klubami, a z samą organizacją. Po drugie zarobki. Każdy koszykarz ma zagwarantowane minimum 37 tysięcy dolarów plus zakwaterowanie i ubezpieczenie. Do niedawna nie było zbyt dużych widełek, lecz chęć rozwoju zmieniła zasady. Obecnie wynagrodzenia mogą być wyższe w zależności od typu kontraktu zawodnika oraz tego, czy dany zawodnik zostanie powołany do NBA. Ci o statusie „Select Player” mogą liczyć nawet na pół miliona. Mowa tu o prosperujących graczach, rezygnujących z występów w NCAA.

Podpadający pod określenie „Affiliate Player” koszykarze skreśleni podczas obozu przygotowawczego NBA i przeniesieni do G-League mogą zainkasować 50 tysięcy. W tym przypadku nie bierze się pod uwagę zawodników najlepszej ligi świata mających wieloletnie doświadczenie i kontrakty. Tak zwani „Assignment Players” zarabiają tak, jak wskazuje to ich umowa z danym zespołem elity. Wynagrodzenie od dawna zresztą pozostaje jedną z najbardziej krytykowanych kwestii. Przeciwnicy G League twierdzą, że nie są to godziwe pieniądze, a zdecydowanie większe koszykarz uzyska grając w przeciętnej, europejskiej lidze.

Organizacja chce być bardziej przystępna dla najmłodszych koszykarzy. Od lat w Stanach trwa dyskusja o istniejącej od 2006 roku regule „one and done”. NBA wymaga, aby każdy amerykański zawodnik miał rok przerwy po ukończeniu szkoły średniej. G-League dopuszcza do gry osiemnastolatków, chcąc być alternatywą dla NCAA. Specjalnie dla najlepszych prospektów organizacja wprowadziła kontrakty, na mocy których przed przystąpieniem do draftu mogą ogrywać się w zespole G League Ignite wraz z kilkoma weteranami NBA. Podobnie jak Capitanes de Ciudad de Mexico, zespół prowadzony obecnie przez Jasona Harta nie rywalizuje w sezonie zasadniczym rozgrywek, występując jedynie w Showcase Cup i meczach towarzyskich.

W ubiegłym roku Ignite mieli w szeregach Jalena Greena. Swego czasu gracz określany mianem najlepszego koszykarza szkół średnich odpuścił college, aby dołączyć do wspomnianej ekipy. Adam Silver i spółka próbowali podobnego manewru z innymi prospektami rok wcześniej. Żaden z czołowych juniorów nie zaakceptował propozycji 125 tysięcy dolarów, więc liga znacząco zwiększyła na następny rok wynagrodzenie aż do 500 tysięcy.

I TY MOŻESZ ZOSTAĆ ZAWODNIKIEM G-LEAGUE

W skład szerokiej kadry zespołu G League wchodzi dziesięciu zawodników plus dwóch związanych umową z klubem-matką z NBA. Szeroki skład tworzą koszykarze z różnych grup. Roboczo można podzielić je na następujące:

A) Zawodnicy na kontrakcie – każda z drużyn może posiadać w swojej rotacji czterech koszykarzy, którzy podpisując kontrakt z ligą, stają się zawodnikami danej ekipy. Przykładem może być Andre Ingram – słynny zawodnik South Bay Lakers, który po latach gry na zapleczu w 2018 roku otrzymał szansę występów w NBA.

B) Byli zawodnicy – liga ma prawa do zawodników grających w G League w ciągu ostatnich dwóch sezonów.

c) „Two-way players” – koszykarze mający podpisaną specjalną umowę z klubami NBA. Według dawnych zasad większość sezonu spędzali w G League, lecz nie mogli być powoływani do zespołu w najlepszej lidze świata na dłużej niż na 45 dni. COVID zmusił ligę do zmiany przepisów. Najpierw pozwolono graczom wystąpić maksymalnie w 50 spotkaniach, a później całkowicie zniesiono limit. Aktualnymi przykładami mogą być Tacko Fall (Cleveland Cavaliers) czy Neemias Queta (Sacramento Kings). Co istotne, zawodnicy o tym statusie mogą trafić tylko do zespołu NBA, z którym mają podpisany kontrakt. Po ich kolegów, „normalnych” graczy G League sięgnąć może każda drużyna.

D) Zawodnicy z draftu – podobnie jak NBA, również i G League organizuje swój draft. Podczas trzyrundowej ceremonii, kluby wybierają w ustalonej kolejności spośród listy koszykarzy (weteranów, niewybranych w drafcie NBA, międzynarodowych zawodników, ze specjalnymi zaproszeniami). Obowiązuje zasada tak zwanej serpentyny (drużyna, która miała pierwszy wybór w premiowej rundzie, w następnej wybierała jako ostatnia). Znane przykłady zawodników, którzy zostali wybrani w drafcie to Chris „Birdman” Andresen (pierwszy wybór w historii) czy Robert Covington, obecny zawodnik Blazers.

E) Zawodnicy z „try-outów” – Zarówno liga, jak i każdy zespół organizują testy dla każdego chętnego koszykarza. Jeżeli spełniasz warunki przewidziane w ogłoszeniu (głównie chodzi o kwestie prawne/pobytowe) i masz mniej więcej 150-175 dolarów – droga wolna. Być może pójdziesz w ślady Alfonzo McKinniego czy Jonathona Simmonsa. Przypadek byłego zawodnika Spurs jest o tyle niesamowity, że koszykarz pieniądze na udział w testach pożyczył od mamy, która myślała, że syn zapisze się w końcu na kurs fryzjerski.

AMERICAN DREAM

W G League przez kilkanaście lat grały setki jak nie tysiące zawodników. Większość z nich nie wybiła się poza przeciętność, szukając swoich szans poza Stanami Zjednoczonymi. Nawet w naszej Energa Basket Lidze obecność koszykarza z przeszłością w tej lidze nie dziwi. G League miała też w swojej historii zawodników, których znamy do dziś. Grało w niej trzech zdobywców nagrody dla zawodnika z największym progresem (MIP) w NBA – Bobby Simmons, Aaron Brooks i Pascal Siakam.

Oprócz nich było wielu, którzy, choć nagrody indywidualnej w NBA nie zdobyli, to kibice basketu o nich słyszeli lub wkrótce usłyszą. Zanim Ameryka dziesięć lat temu oszalała na punkcie „Linsanity”, Jeremy Lin musiał udowadniać swoją wartość w filiach Warriors i Knicks w ówczesnej D-League. Pomimo wyboru z 46. numerem w drafcie NBA, początek kariery na zapleczu najlepszej ligi świata spędził Matt Barnes. MVP ostatniego sezonu G League, Paul Reed, zbiera teraz minuty w barwach 76ers. W omawianych rozgrywkach jest również miejsce dla tych, którzy w NBA trochę pograli, ale z powodu braku formy lub przebytych kontuzji zostali oddelegowani „piętro niżej”. Za przykłady mogą posłużyć historie Anthony’ego Bennetta, Hasheema Thabeeta czy Terrence’a Jonesa.

Pod koniec sezonu zasadniczego NBA kluby chętnie dają odpocząć podstawowym zawodnikom i ściągają z filii najlepszych koszykarzy. Przeważnie ich przygoda kończy się wraz z zakończeniem rozgrywek/rozpoczęciem play-offów, choć historia widziała już wiele. G League przez lata przeszła transformację od ubogiego krewnego po konkurenta dla lig zagranicznych i szkołę przedwstępną dla NBA. Oczywiście, finansowo nie ma podejścia do rozgrywek w Europie czy Azji, ale skauci najlepszej ligi świata mają o wiele bliżej do hali w Austin lub Greensboro niż do aren w Kownie bądź Mingshan.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.