Dziwny ruch Milika. Dlaczego Marsylia to złe miejsce dla napastnika? (KOMENTARZ)

Zobacz również:Bolesne nauki polskich bramkarzy w Ligue 1. Pomyłki Bułki i Majeckiego
Arkadiusz Milik - Olympique Marsylia
Fot. Jonathan Bartolozzi/Olympique de Marseille via Getty Images

Arkadiusz Milik nie ułatwił sobie życia transferem do Marsylii. Owszem, już w sobotę przeciwko Monaco zobaczymy go na boisku, ale potem zaczną się schody. Klub jest w fazie rozkładu. Największe postaci mówią: pakujmy się teraz, w najgorszym wypadku latem.

Pięknie to Francuzi opakowali. Była transmisja na żywo w kanale „Telefoot”, obrazki z lądowania samolotu Air Hamburg i śledzenie czarnej furgonetki jak mknie do kliniki Juge w sercu Marsylii. Nie ma wątpliwości: Milik przechodzi do Ligue 1 jako gwiazda. To dobra transakcja z perspektywy Francuzów, ale dla Polaka już niekoniecznie. Nie wierzę, że Arek po ofertach z Juventusu i Atletico nie czuje rozczarowania. Marsylia to ciekawe miejsce do życia, niestety piłkarsko to krok wstecz i wzięcie tego, co było.

Oczywiście może być tak, że ten układ zagra. Milik czuje głód gry i wie, że musi zakasać rękawy. Marsylia z kolei tak bardzo potrzebuje napastnika, że kibice po paru golach mogą zrobić z Polaka herosa i dalej jakoś już pójdzie. To jednak specyficzne miejsce. Ostatnio nawet trener Andre Villas-Boas wygadał się w portugalskim „O Jogo”, że w Marsylii nic nie gra i że latem ucieka. A i to stoi pod znakiem zapytania, bo po dwóch ostatnich porażkach szefostwo może pójść mu na rękę i odesłać do domu dużo szybciej. Nawet zaraz.

Villas-Boas mówi ciekawą rzecz: „W żadnym klubie na świecie nie ma projektu sportowego. Projekt trwa jeden sezon”. Dwa lata temu walczył o to, by podpisać jedynie roczną umowę z Marsylią, ale prawo francuskie chroniąc trenerów wymusiło, by podpisał umowę na dwa lata. Już ten fragment sugeruje, że Villas-Boas jest tu trochę na siłę. Przyszedł do Marsylii ze względu na dyrektora Andoniego Zubizarrettę, a tego od wiosny nie ma już w klubie.

To nie jest klimat inspiracji i budowy czegoś wielkiego. Ostatnio anonimowy pracownik OM przyznał, że największa gwiazda Florian Thauvin już w ogóle nie myśli o klubie, głowę ma gdzie indziej i w każdej chwili może odejść. Mamy więc klasyczne zgniłe jajo. Klub, który ma 250 mln euro długów, wojnę z mediami, a Villas-Boas w „O Jogo” dodaje, że brakuje wizji i komunikacji, Marsylia ma piękną historię, a w ogóle nie potrafi jej wykorzystać.

To często jest argument w rozmowie z piłkarzami: Liga Mistrzów 1993, złote karty historii, no i kibice – jedni z najbardziej fanatycznych na świecie. Stade Velodrome jest architektonicznym cudem, tylko co z tego, skoro od prawie roku stoi pusty. Milik nie zazna tej niesamowitej atmosfery, swoje nazwisko będzie budował w ciszy, widząc tylko gigantyczne transparenty na „Virage Nord” jak ten ostatnio w meczu z Lens: „Jesteście obrzydliwi”. Było to po porażce z ostatnim w tabeli Nimes, gdy prezes Eyraud wtargnął do szatni. Padło trochę mięsa i zdanie „Gdyby tutaj byli kibice, nie wyszlibyście przed 3 rano”.

Marsylia nie wybacza leserstwa. I punktuje każde przewinienie. Ostatnio kibice wylali wiadro pomyj na Thauvina za to, że po meczu z PSG wymienił się koszulką z Kylianem Mbappe. Trykot to w końcu świętość, a Paryż – wróg. Tu się kocha oddanych drużynie bohaterów jak Jean-Pierre Papin dawniej (175 goli dla OM) albo Steve Mandanda dziś (prawie 400 meczów).

Arkadiusz Milik - Olympique Marsylia
Fot. Jonathan Bartolozzi/Olympique de Marseille via Getty Images

Po Miliku raczej nikt nie spodziewa się, że wystrzeli z namiętnością. Wiadomo, że przychodzi tu, by odbudować się przed Euro. Ma strzelać gole i dalej wysyłać sygnały do większych, że wciąż jest napastnikiem z topu. Pytanie tylko, czy Marsylia go w tym nie przystopuje. To niewygodne miejsce dla snajperów, zwłaszcza teraz, gdy ciśnienie po porażkach jest ogromne. Z klubem zaraz pożegna się też Morgan Sanson, drugi po Thauvanie asystent w drużynie. To, że ma ich tylko trzy, pokazuje biedę sytuacji.

Jeden z francuskich agentów mówi, że Pablo Longoria, dyrektor OM, powinien dostać medal za transfer Milika. Marsylia po okresie wypożyczenia wykupi go za 10 mln euro, a potem chce jeszcze na nim zarobić. Żeby tak się stało, Polak musiałby odpalić magazynek, co w Marsylii od 2017 roku i czasów Bafetimbiego Gomisa odbywa się sporadycznie. Powstał nawet prześmiewczy slogan „grantatakan” od „grand attaquant”, rozpowszechniany w sieci po tym jak prezydent Jacques-Henri Eyraud zapowiedział wielkiego napastnika, a ściągnął Kostasa Mitroglou.

To jest głęboki problem. Marsylia nie znalazła dziewiątki ani w Mitroglou, ani w Balotellim. Ten drugi świetnie zaczął, nakręcił nawet film z boiska na Instagramie, ale po kilku miesiącach nie dogadał się z finansowo. Próbowano obudzić Valerego Germaina, ale bez skutku (5 goli w 2 ostatnich sezonach). Obecny napastnik Darío Benedetto też wygląda słabo, marnuje mnóstwo okazji, a licznik w tym sezonie zatrzymał się na czterech bramkach.

Villas-Boas już sam nie wie, jak ma go pobudzić. Próbował na szpicy Dimitriego Payeta, innym razem jak ostatnio z Lens w ogóle posadził go na ławce. Jerome Rothen mówił kilka dni temu w radiu RMC, że to przez konflikt z Thauvinem. Obaj mają siebie dosyć, co znowu dużo mówi o atmosferze w ekipie. Brakuje już tylko, żeby Villas-Boas jak w listopadzie po porażce z Porto (0:3) rozłożył bezradnie ręce, mówiąc: „Gramy gówno”.

Tydzień temu Portugalczyk zaprosił na rozmowę Mandandę, Thauvaina i Payeta. Nie była to pogawędka z bukietem kwiatów na biurku, prędzej latały gromy, że tak dłużej nie może być. Poruszono choćby temat języka francuskiego. W zespole nie wszyscy nim mówią, co powoduje problemy z komunikacją, przykładem obrońcy Nagatomo i Caleta Car. Milik też będzie musiał się z tym zmierzyć. Szatnia Marsylii jest specyficzna, obronią go tylko gole, inaczej szybko trafi pod but.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.