„Dżentelmeni” podbijają Netfliksa i… trochę zawodzą. Czy Guy Ritchie umie w seriale?

Zobacz również:Adam Sandler, Kevin Garnett, The Weeknd i... świetne recenzje. Na ten netflixowy film czekamy jak źli
50085_1.7.jpg
Fot. Netflix

Przy Dżentelmenach trudno się znudzić, ale łatwo poczuć zawód. Jak jedno nie wyklucza drugiego?

Po trzech dniach obejrzało go ponad 12 milionów widzów, po tygodniu zameldował się na pierwszym miejscu najpopularniejszych seriali Netflixa, wyprzedzając Avatara. Ostatniego władcę wiatru. Dżentelmeni podbili streamingi. Ale nic dziwnego – Guy Ritchie wiele razy pokazał, że w świecie gangsterskich blockbusterów czuje się jak ryba w wodzie. Szkoda tylko że brytyjski reżyser i scenarzysta boi się wychodzić poza ramy.

Spin-off filmu

Dżentelmeni to tak naprawdę spin-off wyprodukowanego w 2019 roku filmu o tym samym tytule. Ritchie (z pomocą scenarzystów: Haleemy Mirzy oraz Matthew Reada, oraz reżyserów: Nima Nourizadeha, Davida Caffreya oraz Erana Creevyego) wymienił aktorów, rozpisał nową fabułę i wybrał odmienną formę, zostając jednak przy głównym motywie – farmie marihuany założonej w podziemiach pałaców spłukanej arystokracji. To właśnie wokół niej kręcą się serial i film, których bohaterowie dzielą się na trzy grupy: tych, którzy chcą ją utrzymać, tych, którzy chcą się jej pozbyć i tych, którzy chcą ją wrogo przejąć.

W netfliksowej wersji spotykamy Eddiego (Theo James), syna brytyjskiego arystokraty, który niespodziewanie dziedziczy posiadłość, a wraz z nią hektary nielegalnej hodowli marihuany. Pierwsza myśl: pozbyć się jej. Tylko jak, skoro jego niedawno zmarłego ojca wiązało bardzo korzystne porozumienie z narkotykowym gangiem, kierowanym przez bezkompromisową Susie Glass (Kaya Scodelario)? Z pomocą przychodzi Amerykanin, Stanley Johnston (Giancarlo Esposito), którego intencje nie są jednak do końca jasne...

Dalej nie ma co spojlerować. Jedziemy w klasyczną dla filmów Richiego podróż do brytyjskiego półświatka, pełnego narkotyków i przemocy. A to połączone ze sprawną – pełną retrospekcji – narracją i dynamicznym montażem sprawia, że się nie znudzimy. To dlaczego serial rozczarowuje?

Czy Ritchie umie robić seriale?

Nie chodzi już nawet o bezpośrednie porównanie Dżentelmenów kinowych i telewizyjnych. Gwiazdorskiej obsady z filmu – gdzie oglądaliśmy między innymi Matthew McConaugheya, Michelle Dockery, Colina Farrella, Jeremyego Stronga czy Hugh Granta – nie dało się przebić. Serial Dżentelmeni stawia jednak inne pytania, z których najważniejsze brzmi: czy Ritchie w ogóle umie robić seriale? I czy ma jeszcze nowe pomysły? Bo choć jego firmowe chwyty się bronią, to z wielu możliwości, które daje mu dłuższa serialowa forma, zwyczajnie nie korzysta.

I tak jak trudno nie docenić ogólnej dynamiki akcji, tak niektóre sceny – szczególnie te komediowe – zostały niepotrzebnie przedłużone (czytaj: scena z tańczącym kurczakiem). Ritchie próbuje rozwijać wątki poboczne, ale średnio mu to wychodzi; komplikuje fabułę, zupełnie jej nie wzbogacając. Brakuje również – typowego dla Ritchiego i świetnie rozpisanego w wersji filmowej – pierdolnięcia w zakończeniu. Mimo lekkiego plot twistu, wszystko jest przewidywalne. Zwłaszacza jeśli się zna inne produkcje brytyjskiego reżysera.

Beka z bogaczy zawsze w cenie

Ale nie, że tylko krytykujemy. Wady nieco rekompensuje Kaya Scodelario, która dobrze wciela się w postać głównej bohaterki, kontaktując z nijakim Theo Jamesem. Zawsze miło też zobaczyć na ekranie Vinniego Jonesa. Były piłkarz Wimbledonu czy Chelsea – tym razem nie w roli gangusa jak w Przekręcie, tylko twardo stąpającego po ziemi służącego rodziny – zdecydowanie zdaje egzamin.

Nie sposób też nie docenić Daniela Ingsa, którego postać (Freddy) jest jedną wielką szyderą ze współczesnej arystokracji – impulsywny, chciwy i zwyczajnie głupi bohater personifikuje chyba wszystkie stereotypy. A jak wiadomo: beka z bogaczy zawsze w cenie. O czym pisała u nas Angelika Kucińska. Warto jednak uprzedzić, że temat konfliktu klas w żaden sposób nie dominuje Dżentelmenów. Rozważania o podziałach społecznych lepiej zostawić twórcom Białego Lotosu, Guy Ritchie po prostu żartuje i robi to całkiem sprawnie.

Zresztą podobnie wypada ocenić to, jak w serialu pokazane są podziały między Brytyjczykami z różnych regionów kraju. W tym przypadku między bogaczami z południa, scouserami, czyli mieszkańcami hrabstwa Merseyside (przede wszystkim Liverpoolu) i cockneyami, czyli (najczęściej białą) klasą robotniczą z Londynu. Kilka inside joke’ów i zabawa akcentami – to Guy Ritchie potrafi. Szkoda tylko, że ponad to nie pokazuje zbyt wiele.

Film lepszy od serialu

Ostatnie sceny podpowiadają, że Ritchie będzie chciał kontynuować Dżentelmenów. Jeśli tak się stanie, warto, żeby trochę pokombinował, bo sama historia ma dużo większy potencjał niż, to co zobaczyliśmy w tych 8 odcinkach. Na tle filmu wypada blado, ale może z kolejnym sezonem nieco okrzepnie i ustrzeże się błędów serialowego debiutanta? Oby.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Jędrzej, choć częściej występuje jako Jj. Najlepiej opisuje go hasło: londyński sound, warszawski vibe. W Drugim Śniadaniu regularnie miesza polskie brzmienia z tym, co dzieje się na Wyspach, dorzucając również utwory z amerykańskiej nowej szkoły. Afrowave, drill, trap - słyszymy się!