DO TABLICY #12: Intensywność i skuteczność. Trendy po finale Ligi Mistrzów

Zobacz również:Bawarski obyczaj: nie ekscytuj się, człowieku. Dlaczego Bayern nie miał zamiaru walczyć o Leo Messiego
Zachodny Do Tablicy #12
graf. Michał Kołodziej

Wydaje się, że finał nie był odzwierciedleniem sezonu Ligi Mistrzów: ani Real Madryt nie musiał odrabiać wyniku, ani Liverpool nie był w stanie strzelić gola, w mniej niż jednej czwartej meczów padała tylko jedna bramka. Jednak i w paryskim starciu były kwestie, które warto w podsumowaniu rozgrywek poruszyć.

– Czy jest możliwe, by w meczu numer 63 w sezonie grać swój najlepszy futbol? Nie wiem, ale widziałem wiele dobrych rzeczy. Mój zespół był pełen chęci zwycięstwa, pasji, bardzo się staraliśmy, ale nie otrzymaliśmy naszej nagrody – mówił Juergen Klopp, szkoleniowiec Liverpoolu po przegranym w finale z Realem Madryt.

SKOK INTENSYWNOŚCI

To był wyczerpujący sezon dla Liverpoolu: zagrali w każdym możliwym spotkaniu, mieli za sobą już dwa finały z dogrywkami i rzutami karnymi, tydzień wcześniej walczyli jeszcze o mistrzostwo kraju. Jednak od pierwszych sekund wybrali grę wysokim pressingiem, a piłkarze Realu dopiero po dwustu sekundach pierwszy raz znaleźli się z piłką na połowie rywali. Z tego również zespół wykreował sobie sytuacje, ale… zabrakło skuteczności – do niej wrócimy.

Interesujące jest jednak to, że pod względem intensywności i wysokości pressingu to właśnie mecze w Lidze Mistrzów kosztowały wiodące w tych elementach drużyny najwięcej. W pięciu czołowych ligach Europy Liverpool jest wiceliderem klasyfikacji doskoków pressingowych w strefie obrony przeciwnika, ale grając w rozgrywkach pucharowych liczebność tych działań rośnie o dziesięć punktów procentowych. W przypadku drugiej najbardziej agresywnej drużyny – Chelsea – to skok aż o jedną piątą, nieco mniejszy jest przyrost aktywności Manchesteru City.

Jednak jest to interesujące: przewaga jakościowa trzech czołowych zespołów ligi angielskiej jest na krajowym podwórku tak duża, że nie muszą grać tak intensywnie, jak w Europie. Mogłoby się wydawać, że rywalizując z ekipami o porównywalnym lub większym (?) potencjale ich podejście będzie bardziej pragmatyczne. Tymczasem jest zupełnie inaczej.

Klopp po finale odrzucał argument, że wyczerpujący sezon odegrał rolę z Realem, zwracał uwagę na liczbę szans stworzonych przez swoich piłkarzy. Jednak stopniowo pressing Liverpoolu był coraz mniej skuteczny: tylko w jednym meczu tego sezonu Ligi Mistrzów zaliczyli niższe posiadanie piłki, a tylko w wygranym meczu z Interem Mediolan efektywność gry bez piłki była mniejsza.

Nie tylko Liverpool miał z tym problemy. Porażka Chelsea na Stamford Bridge z przyszłym triumfatorem była efektem tego, że podchodzący do wysokiej obrony zespół Thomasa Tuchela znacząco się odkrywał, z czego korzystali skrzydłowi oraz napastnik Realu. Manchester City tak odważnie grał w defensywie pod polem karnym Madrytu, że zmuszony do cofnięcia się pod własną szesnastkę całkowicie się pogubił, nie potrafiąc wrócić do rywalizacji w dogrywce drugiego meczu.

Może więc problemem jest to, że Klopp, Pep Guardiola i Thomas Tuchel na międzynarodowej scenie są jeszcze bardziej bezkompromisowi. Wyciskają z zawodników absolutnie wszystko, ale w ostatecznym rozrachunku żądają zbyt dużo, są zbyt mało pragmatyczni.

Stopniowo pressing Liverpoolu był coraz mniej skuteczny: tylko w jednym meczu tego sezonu LM zaliczyli niższe posiadanie piłki, a tylko wygrywając z Interem Mediolan efektywność gry bez piłki była mniejsza.

Ku ich pocieszeniu, futbol zdaje się iść w ich kierunku. O ile w sezonie 2020/21 tylko trzy drużyny zaliczały w Lidze Mistrzów przynajmniej 40 doskoków pressingowych w strefie obrony rywala, o tyle w zakończonych rozgrywkach takich ekip było już osiem, a więc jedna czwarta. Z nich aż sześć wystąpiło w fazie pucharowej, lecz triumfował klub, który intensywność stara się kontrolować. W tym względzie najlepszym przykładem była akcja na rozstrzygającego gola, która – oprócz bycia jednym z dłuższych ataków Realu – rozrzuciła Liverpool daleko od jego bramki, zanim nastąpiło przyspieszenie i cios po którym drużyna Kloppa już się nie podniosła.

SKOK SKUTECZNOŚCI

Tę część dyskusji znów trzeba zacząć od słów Kloppa.

– W meczu piłki nożnej, nawet w tak zaciętym spotkaniu, w którym mieliśmy w nim więcej strzałów, chodzi o strzelanie goli. Inny problem to fakt, że z 24 prób w tylko trzech przypadkach pamiętam, że Thibaut Courtois pokazał światowy poziom. Z naszą jakością możemy stwarzać więcej zagrożenia. Przegrywając zawsze tak myślisz: mogłeś coś zrobić lepiej. To normalne. My też mogliśmy zrobić coś lepiej – mówił Niemiec podsumowując finał.

Co więc oznacza „lepiej” w przypadku sytuacji Liverpoolu? Średnia wartość wyrażana przez wskaźnik goli oczekiwanych wynosiła w przypadku wszystkich strzałów The Reds tylko 10%, co jest przeciętnym wynikiem w całym sezonie. Realowi wystarczyła jedna idealna szansa, bo przecież Vinicius Junior trafił do pustej bramki z kilku metrów, ale… No właśnie – Real wcale nie miał łatwo.

Chociaż Królewscy zagrali we wszystkich spotkaniach Ligi Mistrzów, to aż trzy zespoły osiągnęły wyższy sumaryczny wynik goli oczekiwanych – a jednak tylko Bayern Monachium zdobył więcej bramek (30, o dwie). Oznacza to, że byli nad wyraz skuteczni przy kreowanych przez siebie okazjach.

A teraz wyobraźcie sobie, że w finale Ligi Mistrzów w Paryżu w ten sam sposób przegrywa z Realem Manchester City. Mając te same szanse, te same statystyki i… kończąc sezon w Europie z niczym. Pierwszym punktem narracji wokół analizy gry zespołu Guardioli byłby, a jakże, brak klasycznej dziewiątki. Tymczasem Klopp również stosunkowo niedawno przesunął do tej roli Sadio Mane z lewego skrzydła. Senegalczyk spisywał się bardzo dobrze, ale może właśnie z tej klasy obrońcami, przy takiej presji bardziej odpowiedni byłby wybór zawodnika o profilu zbliżonym do dziewiątki. Nawet Roberto Firmino…

To oczywiście gdybanie, ale kontekst do sytuacji Liverpoolu przedstawia… właśnie Real. Otóż nie ma napastnika, którego bilans goli do sumy xG byłby bardziej pozytywny: Francuz strzelił o ponad sześć goli więcej, niż wynika to z modelów statystycznych. Trafiał z bardzo trudnych pozycji, do tego osiągnął ten wynik pomimo trzech wykorzystanych rzutów karnych.

Chociaż Królewscy zagrali we wszystkich spotkaniach LM, to aż trzy zespoły osiągnęły wyższy sumaryczny wynik goli oczekiwanych – a jednak tylko Bayern Monachium zdobył więcej bramek (30, o dwie).

Wystarczy zestawić go z Mohamedem Salahem, który w Paryżu również miał okazje. Egipcjanin w całym sezonie Ligi Mistrzów strzelił osiem goli, ale suma szans wynosiła niewiele mniej – 7,8. Obaj oddali podobną liczbę strzałów (40 do 41 na korzyść Salaha), średnia wartość szansy była identyczna (15%), suma xG nie różniła się tak bardzo (8,6 do 7,8 dla Benzemy). To nie Egipcjanin był w Liverpoolu tym o talencie wykraczającym ponad model goli oczekiwanych, strzelającym ponad oczekiwania. Był nim Firmino (bilans 2,4 na plus i pięć goli), który jednak nie gra tak często.

Liverpool już raz tak triumfował – w 2019 roku różnica goli strzelonych i goli oczekiwanych była bardzo zbliżona (0,1 na plusie), daleko za np. Manchesterem City (+7,8), czy Barceloną (+2,4), a nawet Tottenhamem (+0,8). Prawdą jest też, że podobnym przypadkiem jest ubiegłoroczne zwycięstwo Chelsea (+0,3), ale to w barwach ekipy Thomasa Tuchela grał zawodnik o najbardziej pozytywnym bilansie skuteczności: chociaż Olivier Giroud grał jeszcze mniej, niż Firmino w tym sezonie, to strzelił sześć goli z szans o sumarycznej wartości 2,1 xG. A więc Chelsea miała kogoś, kto był wybitnie skuteczny, choć jako zespół tego nie mieli.

Z kolei w pandemicznym turnieju finałowym latem 2020 roku triumfował Bayern Monachium z Robertem Lewandowskim, który także przebił oczekiwany wynik (o ponad trzy bramki), choć nie strzelił gola w finale z Paris Saint-Germain. Jeszcze lepszy był od niego Serge Gnabry, który zdobył pięć bramek więcej, niż wynikałoby to z jego jakości szans.

Może nad wyraz skuteczny napastnik nie był kluczową postacią finału – jeśli już, to brak takowego po stronie Liverpoolu? – ale na całej ścieżce posiadanie takiej „dziewiątki” może stanowić o wielkiej różnicy. Real w każdym z dwumeczów fazy pucharowej miał niższy współczynnik goli oczekiwanych, oddawał mniej strzałów, ale… przechodził dalej, bo miał Karima Benzemę.

Inni zdają się wyciągać wnioski: Barcelona po ledwie dwóch zdobytych bramkach w fazie grupowej chce mieć u siebie Roberta Lewandowskiego, Manchester City dopina transfer Erlinga Haalanda. Nie ma przypadków, są tylko znaki.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz i komentator Viaplay. Lubi opowiadać o futbolu od strony taktycznej.
Komentarze 0