Są pieniądze, menedżer i ambicje, ale nie ma sukcesów. Dlaczego Everton nie umie przebić szklanego sufitu?

Zobacz również:Weekend udanych debiutów. Nowe nabytki pokazały, co mogą wnieść do Premier League
Everton
Fot. Jan Kruger/Getty Images

W ostatnich kilku latach mało kto w Anglii wydawał od The Toffees więcej na transfery. Mało kogo prowadzi też tak renomowany menedżer jak Carlo Ancelotti. Mimo tego w klubie częściej o europejskich pucharach się mówi niż w nich występuje. Coś, co powinno być dla Evertonu celem minimum, często okazuje się zadaniem ponad jego siły. W tym sezonie grozi mu to samo.

Próba przewidzenia tego, jak spisze się Everton, to trudne zadanie. Co roku powtarza się, jak duży potencjał ma cały ten klub i zwykle kończy się tym, że go marnuje. Kibice The Toffees śmieją się, że gdyby za każdym razem, kiedy ktoś nazywa ich drużynę „uśpionym gigantem” dostawali funta, nie musieliby pracować do końca życia.

Trudne jest jednak nie tylko wytypowanie, gdzie Everton skończy dany sezon, a w ogóle to, jak spisze się z tygodnia na tydzień. Weźmy chociażby obecne rozgrywki – zaczął od pięciu meczów z rzędu bez porażki, został liderem Premier League już na początku października, by następnie przegrać cztery z pięciu kolejnych spotkań. Do Boxing Day się jednak podniósł i wspiął z powrotem na drugie miejsce, jednak od tego czasu zsunął się w okolice środka tabeli.

Od początku tego roku potrafił m.in. wyszarpać remis 3:3 z Manchesterem United na Old Trafford, gdy decydującą bramkę Dominic Calvert-Lewin zdobył w doliczonym czasie, pokonał również Liverpool na Anfield, na co czekał od 1999 roku, ale jednocześnie na własnym boisku w słabym stylu przegrywał z Newcastle (0:2), Fulham (0:2) czy Burnley (1:2). Nawet ostatnio, kiedy mógł wykorzystać wpadki innych i zbliżyć się do TOP4, pogubił punkty z Crystal Palace i z Brightonem. Rozchwiane od ściany do ściany. A przecież ten sezon miał być inny.

ROZPOZNANIE PACJENTA

Nadzieje zostały rozbudzone już w połowie poprzednich rozgrywek. Everton zatrudnił wtedy Carlo Ancelottiego i w końcu sięgnął po menedżera z najwyższej półki. Koniec z eksperymentami i braniem trenerów na dorobku, jak Marco Silva czy Roberto Martinez. Skoro tak często właściciele klubu mówią o grze w europejskich pucharach, to pora wziąć kogoś, kto zna je doskonale. Dla będącego po 60. roku życia Ancelottiego to byłdobry wybór. Swoje już wygrał – w tym trzy razy Ligę Mistrzów i wszystkie, z wyjątkiem hiszpańskiej, ligi z europejskiego TOP5 – i w niebieskiej części Liverpoolu miał dostać środki do tego, by w końcu zrobić z Evertonu klub na miarę możliwości.

Miniony sezon Ancelotti spędził na rozpoznaniu drużyny i szukaniu słabych punktów. Zaczął m.in. pracę nad Calvertem-Lewinem, którego z chaotycznego „target mana” w angielskim stylu przemodelował na instynktowną dziewiątkę. Powtarzał, że może grać jak Pippo Inzaghi i uczył szybkiego podejmowania decyzji – tak, by już jego pierwszy kontakt z piłką był strzałem. Szukał też odpowiedniego balansu między nim a Richarlisonem, ale jednocześnie doszedł do wniosku, że najbardziej kuleje obrona i kreatywność.

RUCHY IMPONUJĄCE NA PAPIERZE

Po diagnozie nastąpiło leczenie. Defensywę wzmocnił utalentowany Ben Godfrey, ale przede wszystkim Ancelotti przebudował linię pomocy. Latem sprowadził Allana, którego znał z Napoli, Abdoulaye'a Doucoure, którego Everton już wcześniej chciał kupić i spadek Watfordu to umożliwił, oraz przede wszystkim z Realu Madryt przyszedł James Rodriguez. Piłkarza takiego kalibru na Goodison Park nie było od dawna i wszyscy zgodnie powtarzali: tylko obecność Ancelottiego gwarantuje to, że tacy zawodnicy będą przychodzili do Evertonu.

Początki były obiecujące. Gdyby nie świetna forma Jamesa na początku sezonu, nie byłoby tak dobrego startu. Allan ponadto okazywał się liderem, który ustawiał kolegów w odbiorze i sam pracował za dwóch, a Calvert-Lewin był w najlepszej strzeleckiej formie w życiu. Wszystko się jednak w końcu zacięło. Allanowi regularną grę uniemożliwiły kolejne urazy. Calvert-Lewin też się zaciął – do początku grudnia strzelił 11 goli, a od tego czasu tylko trzy w 15 ligowych występach, aż w końcu sam doznał urazu.

Te prześladują również Jamesa, który stał się ciekawym przypadkiem. Kiedy gra, zespół oczywiście zyskuje w ataku. Kolumbijczyk kreuje więcej sytuacji i bierze na siebie odpowiedzialność, ale jednocześnie nie angażuje się w grę defensywną i bez piłki jest w drużynie pasażerem na gapę. W wielu meczach widać wyraźnie, że przeciwnicy Evertonu atakują tą stroną, po której ustawiony jest James, bo ten nie pomaga bocznemu obrońcy i łatwo stworzyć przewagę. Czasami można odnieść wrażenie, że jest tylko ekskluzywnym dodatkiem. Niczym filmowy miś otwiera oczy niedowiarkom. Jego obecność pokazuje, że Everton popiera duże ambicje czynami. Wymowne jest jednak to, że z 10 ligowych spotkań, jakie Rodriguez opuścił, zespół wygrał siedem.

NIESPEŁNIONE INWESTYCJE

W pewnym sensie Kolumbijczyk jest uosobieniem całego klubu. W ostatnich pięciu latach Everton wydał na transfery prawie o 300 mln funtów więcej niż na nich zarobił. W Anglii w tym okresie większą kwotę netto przeznaczyły tylko Manchester City oraz Manchester City. Na świecie w tym gronie są jeszcze PSG, Barcelona oraz Inter. Finansowo gra w lidze z największymi, ale sportowo mu daleko.

Ten „uśpiony gigant” zapadł w bardzo głęboki sen. W erze Premier League w TOP4 znalazł się tylko raz, a na trofeum czeka od 1995 roku. Odkąd w 1990 roku zdjęto angielskim klubom zakaz na grę w europejskich pucharach, Everton awansował do nich zaledwie siedem razy i jego bilans jest tam wstydliwy. W sezonie 1995/96 w drugiej rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów wyeliminował go Feyenoord, 10 lat później w eliminacjach Ligi Mistrzów lepszy okazał się Villarreal, a później w Pucharze UEFA w pierwszej rundzie pokonało go Dinamo Bukareszt.

W kolejnych latach w tych rozgrywkach lepsze okazywały się Fiorentina (1/8 finału wiosną 2008) i Standard Liege (I runda, jesień 2008). Po przemianowaniu na Ligę Europy, The Toffees zagrali trzy razy w fazie grupowej, raz doszli do 1/16 finału i odpadli ze Sportingiem (2009/10), raz do 1/8, przegrywając z Dynamem Kijów (2014/15), a jesienią 2017 roku w grupie z Atalantą, Lyonem i Apollonem zajęli trzecie miejsce. Od tego czasu w pucharach ich już nie było.

PUCHARY ZNÓW W TELEWIZJI?

Everton ma menedżera na Ligę Mistrzów, ale Ligi Mistrzów znów nie będzie. Jest wprawdzie szansa na Ligę Europy i z perspektywy wymienionych wyżej wyników nie byłaby to zła wiadomość. Biorąc pod uwagę pozyskanie piłkarzy pokroju Jamesa i Allana oraz trenera jak Ancelotti to pewnie niewiele, jednak The Toffees nie są w pozycji, by kręcić na to nosem. Muszą odbudowywać pozycję od jakichkolwiek występów w pucharach. Szczególnie, że trzeba myśleć o budżecie. Klub wydaje mnóstwo pieniędzy, a na dodatek buduje nowy stadion. Przykłady Arsenalu po przenosinach na Emirates czy Tottenhamu po przeprowadzce pokazują, że o sukcesy warto zadbać zanim przyjdzie czas na spłacanie nowego obiektu. Dlatego awans do pucharów to dla Evertonu konieczność.

Łatwo nie będzie, bo przed końcem sezonu The Toffees zagrają jeszcze z Tottenhamem i Arsenalem, które też celują co najmniej w pierwszą szóstkę, bijącym się o Ligę Mistrzów West Hamem czy z Manchesterem City. Jednocześnie mają kłopoty ze stabilizacją formy, tracą sporo bramek i zdobywają ich najmniej spośród wszystkich w górnej połowie tabeli Premier League. Przez to trudno wierzyć, że w starciach z takimi zespołami piłkarze Ancelottiego zbliżą się do celu, choć w teorii strata do pucharowych pozycji jest nieduża i jeszcze mają do rozegrania zaległy mecz.

Końćówka sezonu powie prawdę o Evertonie. Gdyby znów nie udało się poprzeć szumnych zapowiedzi dobrymi wynami, fani przeżyją kolejne rozczarowanie. Łatwo powiedzieć, że w Premier League trudno przebić szklany sufit, jednak przykłady West Hamu czy Leicester City, które biją się w tym roku o Champions League (a Lisy również w poprzednim) pokazują, że się da. Dla kibiców The Toffees wyniki poniżej oczekiwań to żadna nowość, ale patrząc na to, jakie były zapowiedzi i jak zaczął się ten sezon oraz na postawę wspomnianych klubów z podobnej półki, ból będzie tym razem podwójny.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.