Dekadencja bogów. Bezkofeinowe życie Jamesa Rodrigueza

Zobacz również:RANKING SIŁ PREMIER LEAGUE: Arsenal na miarę oczekiwań, dalszy spadek Świętych i Spurs
James Rodriguez
Fot. Stuart Franklin/FIFA via Getty Images

Powołanie do drużyny narodowej z Al-Rayyan, klubu z dolnej części ligi katarskiej, rzadko kiedy wywołuje takie emocje. Chyba że wraca syn marnotrawny, najgłośniejsze nazwisko Kolumbii, posądzony o gwiazdorstwo i rozpustę, ale nieobecny w reprezentacji dokładnie od roku. Od Barranquilli po Pasto zastanawiają się, dlaczego James Rodriguez w wieku 30 lat zamiast myśleć o Złotej Piłce, wybrał łatwą fortunę znad Zatoki Perskiej. Różne demony atakowały jego głowę w poprzednich latach, a w kraju plantatorów kawy wierzą, że świat jeszcze przypomni sobie o uśmiechu Jamesa.

Kolumbijczycy wiedzą, że na sukces zwykle trzeba się urobić po pachy. Wyjść w góry i wylać siódme poty. Droga na skróty rzadko kiedy jest legalna. Stąd taki podziw dla Nairo Quintany, Egana Bernala czy Rigoberto Urána. Kolumbijscy kolarze to definicja poświęcenia życia dla wyższego celu. Z Jamesem Rodriguezem było inaczej, bo od początku wydawał się naznaczony. Dla nich to największy talent w dziejach tej ziemi, grający z pierwiastkiem boskości, lepszy od Carlosa Valderramy czy Faustino Asprilli. Świat zakochał się w nim podczas mundialu w 2014 roku. I wydawało się, że jako 30-latek będzie wyznaczał czołówkę tej branży, a nie odcinał kupony w katarskim Al-Rayyan.

Gdy przedstawiał się światu, opowiadano o nim jako o jąkale i skrytym chłopaku. Z upływem lat narracja zamieniła się w rozpuszczonego i wygodnickiego Jamesa Rodrigueza. Albo trener będzie poklepywał go po plecach, albo pójdą na konflikt. Nie krył wściekłości, gdy selekcjoner Reinaldo Rueda nie zabrał go zeszłoroczne Copa America. Oficjalnie trener nie chciał piłkarza z problemami mięśniowymi, a nieoficjalnie nie chciał gwiazdeczki, wokół której wszyscy będą nadskakiwać. Jak mają przegrywać, to chociaż z lepszą atmosferą. „Miałem grać, to była tylko decyzja sztabu. Inną sprawą jest, kiedy ktoś powie ci wprost: nie podobasz mi się, nie będę na ciebie stawiał. Wtedy zamykam tyłek i siedzę cicho. Ale inaczej to brak szacunku” – oburzał się wtedy jeszcze rozgrywający Evertonu.

Los Cafeteros równy rok czekali na Jamesa, a do reprezentacji wraca jako zawodnik katarskiej Stars League. Pomocnik z Cúcuty opowiadał przedziwne teorie, że z Kataru będzie mu bliżej na przyszłoroczny mundial, niż z Premier League. Wtedy wszyscy zastanawiali się, czy to jakieś podstępne lekcje geografii, czy Rodriguez stracił kontakt z rzeczywistością. Zdarzało się przecież, że podczas streamowania wychodził jego totalny brak zainteresowania sportem – na przykład nie miał pojęcia, z kim gra jego Everton, mimo że do meczu zostały dwa dni. Dawał tym samym potwierdzenie, jak rozpieszczeni i zblazowani są piłkarze z tej bańki. Wyjazd do Zatoki Perskiej był tego kolejnym wyrazem.

Emocje wokół Jamesa mocno zaczęły się zmieniać, bo nawet dla Kolumbijczyków jego życie w ostatnich latach stało się scenami ze zmierzchu bogów. W pewnym momencie stał się najpopularniejszą osobą w kraju i definicją piękna, talentu oraz sukcesu. Jedna z sieci komórkowych zalała wtedy kraj kampanią reklamową „Umieść Jamesa w swoim życiu”, co miało oznaczać wszystkie najlepsze określenia, jakie przychodziły jego rodakom do głowy. Dzisiaj zrozumieliby takie hasło bardzo przewrotnie, chociaż powrót 30-latka do drużyny narodowej nadal rozpala zmysły. Działa pobudzająco, bo wszyscy wierzą, że rozgrywający wprowadzi Kolumbię na mistrzostwa świata, a później zatańczy w płacącym mu kraju, tak jak w Brazylii w 2014 roku. O tym, ile ten turniej znaczy dla Los Cafeteros, niech świadczą obrazki z kolejnego mundialu w Rosji, gdy do spółki z Meksykanami najliczniej zalewali ulice Placu Czerwonego.

U Jamesa zawsze wiele zależało od tego, jak ułoży sobie relacje z otoczeniem i czy ktoś przytrzyma nad nim parasol ochronny. Nic dziwnego, że najlepszy sezon w Realu Madryt rozegrał za Carlo Ancelottiego, a później u tego samego menedżera pokazywał przebłyski geniuszu w Evertonie. Dość logiczne również, że gdy spotkał się z ograniczającym swobodę i bardziej konserwatywnym Rafą Benitezem, jego forma w Madrycie zaczęła zjeżdżać. A kiedy panowie ponownie przywitali się w Evertonie, James wybrał wylot nad Zatokę Perską, bo wiedział, co go czeka na Goodison Park. Zinedine Zidane również wolał innych traktować na gwiazdorskich zasadach, stąd rozwód Kolumbijczyka z Madrytem. Łagodnie mówiąc, nie był jego ulubieńcem. W zasadzie tylko Carlo Ancelotti uwypuklał jego talent na najwyższym poziomie.

Od madryckich czasów obserwujemy jednak powolny i regularny zjazd Jamesa Rodrigueza. Nie brakuje głosów, że bardzo w głowie namieszał mu Jorge Mendes. W jego otoczeniu pojawiły się hasła, że portugalski rekin wśród agentów zamienia cię z piłkarza w celebrytę i zarazem pożera resztki pasji. To on miał mieć decydujący wpływ na to, że Kolumbijczyk zaczął postrzegać siebie głównie jako multimilionera i gwiazdę. Skala popularności Jamesa rzeczywiście rozbijała słupki i to nie tylko we własnym kraju. Mundial kreuje postaci rozpoznawalne nawet przy niedzielnym obiedzie i podczas pogawędek w kawiarniach. Postaci, których życia chętnie sprzedają się w gazetach.

Nagle więcej zaczęto rozmawiać o tej wersji Jamesa spoza murawy: rozwód z siatkarką Danielą Ospiną (siostrą kolegi z kadry i bramkarza Napoli Davida Ospiny), nocne madryckie wybryki, pościg policji na autostradzie w stolicy Hiszpanii w Nowy Rok, dyskusje o wynajęciu surogatki, aby urodziła mu dziecko i wiele innych. Kolumbia chciała rozebrać Jamesa na kawałki tzn. każdy chciał powiesić element jego tożsamości we własnym mieszkaniu. Nic w świecie piłki nie wywoływało takiego poruszenia jak jego życie. Stąd osaczenie i zmęczenie, jakie poczuł rozgrywający reprezentacji. Stąd też potężny wzrost ego i przyjęcie statusu numeru jeden w drużynie narodowej. Istotnie było widać, że jest w nim coś specjalnego i należy kierować do niego piłkę, bo takiej wizji gry oraz umiejętności nie miał żaden inny pomocnik, ale Rodriguez z czasem też zaczął obrastać w piórka. Przez lata był nietykalny, dopóki Reinaldo Rueda postanowił, że ma rządzić merytokracja, czyli forma, zaangażowanie oraz poświęcenie. I to wyrzuciło Jamesa za burtę. A jako że Kolumbijczycy są zakochani na zabój w kadrze, zaczęli również mowić o najlepszym piłkarzu kadry w negatywnym świetle.

Dobrze to wszystko ujmuje autor jego biografii Jorge Barraza: „Na tym poziomie zawsze musisz coś udowadniać. Im wyżej jesteś, tym większe musi być poświęcenie. Im większa jest miłość społeczeństwa, tym większy obowiązek wobec ciebie. Stąd nadzieja Kolumbijczyków, że wygra każdy mecz i w każdym będzie magiczny”. I z tym niekoniecznie mógł się pogodzić James Rodriguez. Chciał ucieczki i większego spokoju. Ale nagle Kolumbia zaczęła relacjonować ligę katarską, żyć powtórkami jego zagrań i omawiać życiowe decyzje. A teraz, po powrocie do reprezentacji, odżywają dawne sentymenty. Oni jeszcze wierzą, że to nie jest zmierzch kariery Jamesa. I że tylko potrzebował spokoju. Inaczej nie zawarłby w aktualnym kontrakcie klauzuli odejścia na wypadek oferty z PSG oraz innych gigantów. Kariera Jamesa straciła na rozpędzie, stała się mocno senna, raczej puka do wyjścia, lecz w kraju słynącym z kawy wierzą, że barwy Kolumbii i hymn narodowy jeszcze go rozbudzą.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.