Dariusz Żuraw: Chcemy być niekonwencjonalni. Wzorem naszej gry były Ajax i Lipsk (WYWIAD)

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Zuraw20200708220GRZ9391RAD.jpg
FOT. GRZEGORZ RADTKE / 400mm.pl

Możliwość pracy zagranicą siedzi mi w głowie. Może nie tyle jako ambicja, co na razie bardziej jako marzenie. Nie miałbym nic przeciwko, aby zostać w Lechu na długo, by zbudować zespół walczący rok w rok o mistrzostwo i puchary. Wydaje mi się, że gdyby to się udało, Bundesliga prędzej czy później okaże się realna – tłumaczy w obszernej rozmowie trener Kolejorza Dariusz Żuraw. W przededniu startu w Lidze Europy szkoleniowiec lechitów opowiedział nam o swojej filozofii pracy i drodze do tego miejsca.

DOMINIK PIECHOTA: Przeżywa pan najlepszy czas w życiu jako trener. To w końcu sprzyja spokojniejszej pracy czy paradoksalnie buduje napięcie?

DARIUSZ ŻURAW: Nie ma co ukrywać, że wicemistrzostwo, a później awans do fazy grupowej Ligi Europy to sukcesy, na które trochę pracowaliśmy. Cieszy, że nasza praca przyniosła efekty. Powiedziałbym jednak, że to okres taki jak każdy inny. Może nieco trudniejszy, bo czeka nas duży natłok meczów i wyzwań. Będzie trzeba sobie poradzić z różnymi brakami w składzie, rozsądnie zarządzać kadrą, żeby żadnego z aktualnych projektów nie zawalić. Mamy Puchar Polski, ekstraklasę oraz Ligę Europy – żadnych z tych rozgrywek nie chcielibyśmy zaniedbać.

Nie żałuje pan, że nie udało się jeszcze bardziej wzmocnić drużyny na finiszu okna? Czasu po awansie było niewiele, ale Liga Europy otwiera wiele nowych drzwi.

Zdecydowanie chcieliśmy się wzmocnić. Prowadziliśmy konkretne rozmowy z klubami i zawodnikami, nie wszystko nam się udało z racji tego, że celowaliśmy w piłkarzy o naprawdę wysokiej jakości. Takich, którzy wyraźnie wzmocniliby drużynę. Nawet kiedy przekonaliśmy zawodnika, to niekoniecznie namówiliśmy jego klub na taką transakcję. Wydaje mi się, że do kilku tematów wrócimy w styczniu.

W kontekście grupy w Lidze Europy pan życzeniowo wspominał o takich ekipach jak Feyenoord czy Napoli. Jak ostatecznie oceniacie grupę i co możecie w niej osiągnąć?

Mogliśmy sobie dyskutować ze sztabem, kto kogo by chciał wylosować, z kim chciałby zagrać, ale trafiliśmy na mocną, ciekawą grupę. Każdy z tych zespołów to firma i jakość. Czekają nas ciekawe spotkania. To na pewno będzie nauka i zbieranie doświadczenia, natomiast w każdym meczu będziemy wychodzić, aby wygrać. Pewnie będą takie zawody, kiedy będziemy musieli się bronić, a będą takie, gdzie to my będziemy atakować. Sam jestem ciekawy, ile uda nam się ugrać w takich realiach.

Dotychczas Lech niezależnie od rywala wychodził z nastawieniem, aby grać po swojemu i atakować. Teraz sytuacja będzie nowa, bo jednak do takich przeciwników będzie się trzeba dostosować. Raczej niełatwo będzie wyjść na Benficę z nastawieniem, że to Lech będzie miał piłkę.

A dlaczego nie? To jest kapitalny zespół, ale to nie znaczy, że nie można z nimi grać w piłkę, nie można ich zaatakować wysoko czy odebrać piłkę na ich połowie. To są tacy sami zawodnicy jak my. Mamy do nich pełen szacunek, ale zdecydowanie nie wyjdziemy na taki mecz, aby grać na 0:0, a później myśleć o jakiejś kontrze czy stałym fragmencie gry. Co to, to nie. To nie jest nasza filozofia ani coś, w co wierzymy. Zobaczymy, na ile przeciwnicy nam pozwolą, ale na pewno nie będziemy rezygnować z gry w piłkę.

Ciekawi mnie, jak pan nastawiał piłkarzy w eliminacjach pucharów. Bo jednak na każdy mecz Lech wychodził pewny siebie z założeniem, aby grać ofensywnie, widowiskowo i dyktować warunki. A to nie jest norma w przypadku naszych drużyn, którym często gra w Europie plątała nogi.

Za tym stoi praca, jaką wykonywaliśmy przez cały poprzedni sezon. W meczach pucharowych starałem się przekazać zawodnikom, abyśmy nie bali się grać w piłkę, abyśmy robili to po swojemu jak umiemy i lubimy, abyśmy wierzyli w siebie, bo jesteśmy naprawdę mocni. Zawodnicy to realizowali. Teraz zmierzymy się z Benficą czy Rangersami, ale mam nadzieję, że z identycznym podejściem jak do meczów z Hammarby, Apollonem czy Charleoi. Tam nie czuliśmy strachu. Poprzeczka będzie zawieszona jeszcze wyżej, ale to nie znaczy, że jesteśmy skazani na porażkę. Parę lat nas nie było w pucharach, więc oczywiście wchodzimy do grupy jako nowicjusz, ale to nie znaczy, że nie wolno nam próbować. Spróbujemy. A co z tego wyjdzie, zobaczymy już zaraz.

To też musi być ekscytujące z pańskiej perspektywy i rywalizacji trenerskich. W grupie sama śmietanka i trzy przeciekawe nazwiska: legendarny Steven Gerrard, Philippe Montanier, który rozwijał Griezmanna i wprowadził Real Sociedad do Ligi Mistrzów, w końcu Jorge Jesus, czyli przed chwilą twórca z Flamengo najsilniejszej drużyny w Ameryce Południowej.

Jasne, ale mnie to nie przeraża, bo już jako piłkarz miałem możliwość mierzyć się z zawodnikami i trenerami z najwyższej półki. Dobrze, że po latach znów jest do tego okazja. Z pewnością będziemy tych rywali mocno analizować, być może uczyć się od nich, zwracać uwagę na niuanse, jak ich zaskoczyć. Liga Europy dla mnie i mojego sztabu niewątpliwie będzie dużym bagażem doświadczeń.

Z tej największej piłki pan ma swój punkt odniesienia co do stylu gry?

Wiadomo, że wzorowałem się na Ralfie Rangnicku, który był moim trenerem w Hannoverze i wprowadził w Niemczech filozofię gry wysokim pressingiem, zawsze do przodu, futbolu na tak. Na szczycie jest kilka wzorów, na które uwielbiam patrzeć: Pep Guardiola z Manchesterem City czy Jürgen Klopp z Liverpoolem. Sporo oglądam i podpatruję, to zawsze pozwala dostrzegać nowe rzeczy i wyciągać coś wartościowego od najlepszych.

Po awansie powiedział pan, że to piękna historia jak ten Lech się budował, dojrzewał i zmieniał sposób grania. Był jakiś moment przełomu, kiedy miesiące pracy rzeczywiście przyniosły zamierzony efekt?

Jednego nie wskażę, bo z każdym meczem ten zespół rósł i nabierał doświadczenia. Nawet na moment nie zeszliśmy ze swojej ścieżki, pomimo że w zeszłym sezonie były dwie takie sytuacji, kiedy trochę problemów się nazbierało. Natomiast konsekwencją w treningu, meczach i nastawieniu budowaliśmy pewność chłopaków. Po przerwie spowodowanej wybuchem pandemii naprawdę zaczęło to dobrze wyglądać. Wydaje mi się, że do dnia dzisiejszego pozostaliśmy na wysokim poziomie. Wpadki się zdarzały, pojawiały się braki koncentracji jak w Lubinie z Zagłębiem (1:2), gdzie prowadziliśmy, byliśmy lepsi, mieliśmy więcej sytuacji, a dwa stałe fragmenty zaprzepaściły całą pracę. To jest element, nad którym ciągle musimy pracować. Mecze w Lidze Europy dały nam potrzebnego powera, jeszcze więcej pewności siebie, ale zawodnicy widzą, że czy gramy w pucharze, czy w lidze, bez tej koncentracji nic samo się nie wygra. Jeżeli będziemy właściwie podchodzić do każdego przeciwnika, tak samo do każdego meczu, to powinno to wyglądać dobrze w przyszłości.

W tym wielomiesięcznym procesie najbardziej irytujące były momenty braku koncentracji? Dominowaliście we większości meczów, ale dość często zdarzały się nieszczęsne kontry lub stałe fragmenty gry, które grzebały was w końcówce. Swego rodzaju dziecinność w grze długo dawała się we znaki.

Oczywiście, ale nie zapominajmy, co tu wydarzyło się ponad rok temu. Odeszło bardzo wielu zawodników, doszło czterech zagranicznych, ale nie z wielkich klubów, bo założyliśmy sobie, że będziemy kupować graczy młodszych, mniej doświadczonych, ale takich, którzy jeszcze mocno chcą coś osiągnąć. Doszło do nas wielu młodych. To normalne, że w pewnym momencie popełnialiśmy takie błędy. Ważne, aby wyciągać z nich wnioski. Potrafiliśmy zdrowo do tego podejść, zareagować, a z czasem to przyniosło efekty. Pewnie jednak takie spotkania i takie pomyłki zdarzą nam się jeszcze nie raz. To jest sport. My nie jesteśmy na poziomie tych najlepszych zespołów wygrywających puchary oraz swoje ligi, łącząc to ze wszystkimi rozgrywkami, aby grać bez jakichkolwiek błędów.

Czas na skupienie się na personaliach. Odejście Kamila Jóźwiaka i Roberta Gumnego było już niezbędne dla ich rozwoju? Po tylu latach w ekstraklasie miałem wrażenie, że koniecznie potrzebują nowych bodźców, bo nic nowego tu już nie doświadczą. Ten głód nie był taki sam jak na początku.

W przypadku obu doszło do czasu, kiedy już byli na wyjazd gotowi. Nasi prezesi często podkreślają, że nie chcemy sprzedawać zawodnika po dobrym pół roku gry, chcemy, aby okrzepł, zebrał swoje minuty i wyjeżdżał już przygotowany, aby powalczyć zagranicą o miejsce w pierwszym składzie. Kamil i Robert po prostu byli już gotowi do wyjazdu, my byliśmy przygotowani do transferów i mieliśmy następców, więc wszystko poszło zaplanowaną ścieżką dla tych chłopaków.

To już będzie stały punkt programu w Lechu, że co roku ci najbardziej doświadczeni wychowankowie będą wyjeżdżać? Trener nie żyje w ciągłym strachu, że zespół może być nagminnie osłabiany?

Ostatni okres był dla nas szczególnie owocny, bo wielu zawodników poczyniło znaczący postęp i to zostało przez nas zauważone. Jeśli stwierdzimy wspólnie, że jeden czy drugi piłkarz stał się gotowy, aby wyjechać, że powietrze w Poznaniu stało się dla niego za gęste, to oczywiście naturalne będzie odejście do lepszego klubu. To wtedy korzyść dla Lecha i samego zawodnika, a o to przecież chodzi, abyśmy wszyscy na tym zyskiwali. Natomiast nie spodziewałbym się też, że co okno będziemy sprzedawać po 2-3 piłkarzy, bo aż takiego wysypu talentów rok w rok mieć nie będziemy.

Teraz rzeczywiście to wszystko zgrało się w jednym czasie. Weźmy takiego Kubę Modera, sam powtarza, że nie może uwierzyć, z jaką prędkością to pędzi. Rekord transferowy ekstraklasy, gra w kadrze, pierwszy skład reprezentacji, ostatnio działa mocno na euforii.

Z tego powinniśmy się tylko cieszyć. Sam mam ogromną satysfakcję z progresu tych piłkarzy, w kolejce są już następni, nasi wychowankowie przez dobrą grę w klubie trafiają do reprezentacji, tam też odgrywają ważne role. Wcześniej Kamil Jóźwiak stał się podstawowym zawodnikiem reprezentacji, teraz Kuba Moder, za chwilę podejrzewam dołączy do nich na stałe Robert Gumny. Tymek Puchacz i Kuba Kamiński pokazują się w kadrze do lat 21, w tej do lat 19 też mamy przedstawicieli. To ciekawa generacja, a to że poświęcamy im tyle czasu powoduje, że rozwijają się, chcą się klubowi odwdzięczyć za to, jak są prowadzeni. Rzadko jest tak, że po dobrym pół roku ktoś przychodzi i chce wyjeżdżać. Ścieżka rozwoju jest opracowywana z agentami, rodzicami, samym piłkarzem, a oni też czują się w Lechu dobrze. Każdemu życzę takiej drogi jak wspomniani zawodnicy, którzy teraz robią taką furorę.

Już się pojawiają głosy, że kwota zapłacona za Modera mogłaby być jeszcze wyższa. Pokazał się na tle Włochów, trafił do jedenastki kolejki Ligi Narodów, zachwyt przybrał na sile.

Nie chcę wchodzić w takie kwestie, kto ile zapłacił ani czy to odpowiednia kwota. Gdybać można zawsze. Za moment zawodnik może złapać uraz, przytrafi się słabszy moment i ktoś znowu powie: dlaczego odchodzi za tyle, a nie sprzedali go za więcej jak mogli? To są trudne tematy. Myślę, że prezesi wspólnie z zawodnikiem, agentami, rodzicami podjęli odpowiednią decyzję. Wszyscy są w tej sytuacji wygranymi.

Z perspektywy czasu to właśnie tak miał wyglądać proces wprowadzania Modera do jedenastki? Odpalił w końcówce sezonu, ale sporo czekał na szansę. Była duża presja kibiców w kwestii odstawienia Muhara, tak naprawdę Kuba zaczął grać od początku w czerwcu.

Nie ma u nas nagłego stawiania na kogoś. Każdy kto dostaje szansę, mocno sobie na nią wcześniej zapracował. Jeździłem na mecze rezerw, gdzie zawodnicy schodzili, aby łapać minuty, słyszałem różne opinie... jak to jeden czy drugi nie potrafi grać, gdzie on się nadaje, jakieś hasła, że nie umie bronić, natomiast ja i mój sztab jako jedyni możemy powiedzieć, jak ci zawodnicy pracują, oraz jak wyglądają na treningu. Nic tu nie było przypadkowego. Żadnej presji kibiców nie odczuwałem, nic takiego nie miało miejsca. Ktoś może zrobił jakąś akcję, ale ja tego absolutnie nie biorę na poważnie. To są moje decyzje. Przyszedł taki moment, że Kuba na grę zasłużył. Wcześniej trochę grał, ale pewien zwrot nastąpił w Lubinie z Zagłębiem (3:3), gdzie wszedł i rozegrał dobre zawody. Ktoś tam się wtedy domagał jego gry, ale on jeszcze przed tym spotkaniem wiedział ode mnie, że zagra od początku z Pogonią w następnej kolejce. Spisał się świetnie i został w pierwszym składzie do dzisiaj.

Słyszałem jednak, że nie byliście do końca przekonani, czy on tyle tych minut dostanie. Pojawiał się pomysł wypożyczenia w styczniu?

Byliśmy pewni, że będzie grał w drugiej części sezonu. Żadnego tematu wypożyczenia nie było.

Może niebawem przyjść podobny moment w sprawie Filipa Marchwińskiego? Jaka jest zaplanowana na niego ścieżka? Na razie to też zmiennik, który nie do końca może rozwinąć skrzydła.

Taka sama jak na każdego innego piłkarza. Jeden potrzebuje mniej czasu, inny troszeczkę więcej. Filip to jeden z naszych utalentowanych piłkarzy i zrobimy wszystko, aby wszedł do zespołu w podobny sposób jak poprzednicy. Tu też są inne uwarunkowania. Czasami na niektórych pozycjach konkurencja jest większa. Na innej mamy 2-3 młodzieżowców i takiemu zawodnikowi wtedy jest łatwiej wejść. Nie mam wątpliwości, że z czasem Filip zostanie podstawowym zawodnikiem Lecha, ale na to musi przyjść moment.

Na dziś powiedziałby pan, że ma u siebie najlepszego zawodnika ekstraklasy? W aktualnej formie byłby to Pedro Tiba?

Zawsze trudno mi wyróżnić jednego z całej ligi. Mogę powiedzieć, że u siebie mam wielu graczy, którzy na to miano zasługują.

Opracowując plan na rozwój danego piłkarza, wiek albo staż w drużynie mają jakiekolwiek znaczenie? Czy tu jednoznacznie chodzi o dojrzałość na boisku?

Jeżeli ktoś w ogóle trafia do pierwszego zespołu, to zupełnie nie grali roli, czy ma 16, 18 czy 21 lat. Wymaga się od niego tyle samo. Bardziej patrzymy na to w rezerwach czy CLJ-ce. U nas najmłodsi zawodnicy są z rocznika 2002 jak Kamiński, Marchwiński czy Szymczak, ale już patrzymy na roczniki 2003 czy 2004 w kontekście pierwszej drużyny. Pewnie niebawem do nas dołączą. Bardziej jeżeli mamy zawodników z rocznika 2000 w drugiej drużynie, to inaczej patrzymy na ich potencjał. Oni dostali już kilka szans, więc wtedy stwierdzamy wspólnie, że ten pociąg powoli odjeżdża. Pamiętajmy, że patrzymy na Lecha szerzej jako większy organizm niż tylko pierwsza drużyna.

Edward Kowalczuk, trener przygotowania fizycznego z Hannoveru, powiedział o panu, że miał pan naturalny talent do uprawiania sportu tzn. idealne proporcje ciała, co pozwalało unikać kontuzji. Organizm stworzony do różnych dyscyplin. Ciekaw jestem, czy mógłby pan powiedzieć to samo o kimś z lechowej młodzieży?

Mogę podać przykład Jakuba Kamińskiego. Ja zanim zacząłem grać w piłkę, uprawiałem wiele sportów, na przykład piłkę ręczną, co też musiało mi pomóc. Genetyka też musiała mieć znaczenie, dobre struktury mięśniowe, to wszystko powodowało, że było mi łatwiej i nie zmagałem się z kontuzjami. Praktycznie cały czas byłem do dyspozycji. Wiem, że Kuba Kamiński też uprawiał gimnastykę. Zapewne gdyby ktoś kazał mu dzisiaj pchnąć kulą czy wystartować w zawodach pływackich, też nie miałby z tym żadnych problemów, bo jest szeroko uzdolniony. To na pewno jego atut.

Mocno zwracacie uwagę na otworzenie się na nowe rzeczy poza boiskiem i pracę nad organizmem? W Lechu skład pracujący dodatkowo na siłowni jest dość szeroki – pierwszymi przykładami są Tymek Puchacz czy Filip Bednarek.

Mamy specjalistów od każdej dziedziny w klubie. Jeżeli chodzi o przygotowanie fizyczne, mamy dwóch trenerów. Każdy ma przydzieloną grupę piłkarzy, każdy jest przebadany szczegółowo pod względem swojego organizmu, wszyscy zawodnicy wiedzą, nad jakimi partiami i w jaki dzień pracować, co zrobić, aby ich forma była w dniu meczowym optymalna. Zawodnicy z problemami po kontuzjach albo niedoborami treningowymi też spotykają się z właściwą opieką. Lekarze, fizjoterapeuci, trenerzy od przygotowania – to wspólna praca w każdym detalu. Jeden potrzebuje więcej pracy nad mięśniem dwugłowym, inny więcej pracy nad górą, to wszystko jest pod kontrolą. Niczego nie pozostawiamy przypadkowi.

To jeszcze w kontekście multidyscyplinarności, pan czerpie z innych dyscyplin? Znajdą się tacy trenerzy, którzy na przykład we wspomnianej piłce ręcznej szukają nowinek co do ataku pozycyjnego.

Taktycznie raczej nie. Od czasu do czasu zastosujemy jakieś nowinki, ale powiedziałbym, że taktycznie czerpiemy od najlepszych, ale z naszej dyscypliny.

Kiedy przychodził pan do Lecha w marcu 2019 roku, atmosfera w klubie była napięta. Pana przyjście pozwoliło nabrać trochę oddechu i normalniejszego podejścia. Ponoć już wtedy miał pan wytyczony konkretny, długofalowy plan pracy. Na ile to, co widzimy dzisiaj, jest tożsame z tamtym planem, a na ile praca na żywym organizmie zmodyfikowała tamte wizje?

Pierwszy okres był pracą doraźną, obserwacją tego, co się dzieje. To były bodaj trzy mecze decydujące, czy załapiemy się do ósemki. Kiedy się do niej dostaliśmy, staraliśmy się wprowadzić coś nowego. Później przygotowaliśmy ze sztabem bardzo szczegółową prezentację odnośnie tego, jak chcielibyśmy, aby nasz zespół w przyszłości grał, jak ma wyprowadzać piłkę od bramkarza, jak przez środkowych obrońców, jak przez bocznych, jak przez środek pola, jak chcemy wyglądać w średnim pressingu, jak w niskim i wysokim, jak chcemy atakować, jakie profile zawodników będą nam do tego potrzebne. Taką prezentację przedstawiliśmy prezesom i dyrektorowi. Widać było, że nasze wizje i oczekiwania są spójne. Podpisaliśmy kontrakt na nowy sezon i jesteśmy tutaj do dzisiaj.

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Lech Poznan - Lechia Gdansk. 12.07.2020
FOT. GRZEGORZ RADTKE / 400mm.pl

Wiele udało się z tej prezentacji zrealizować?

Zawsze jest coś do poprawienia. Nigdy nie ma sytuacji, aby było idealnie. Natomiast jest tam kilka podstawowych punktów, na które zwracamy szczególną uwagę i tam zrobiliśmy duży postęp. Tak uogólniając – chcemy grać do przodu, po stracie piłki od razu ją odbierać wysoko, żeby po przechwycie pierwszą piłkę zagrać do przodu, aby również skracać mądrze pole gry. To kilka takich rzeczy, które nawet w pucharach były proste do zaobserwowania. Weźmy takiego Kubę Modera w reprezentacji. To, co rzuciło mi się w oczy, to po dobrym odbiorze granie pierwszej piłki zawsze wyżej. I to nie do najbliższego zawodnika, ale na przykład przez dwie linie, do tych oddalonych bardziej z przodu. To trudne granie, ale jak je opanujesz, efekty są naprawdę budujące. Tak chcemy grać, chcemy zaskakiwać, być niekonwencjonalni, atakować. Na tym będziemy dalej bazować. Sporo już zrobiliśmy, ale przecież przychodzą do nas nowi zawodnicy, wiele rzeczy można jeszcze zrobić lepiej, pewnie będziemy to wszystko doskonalić, przyjmować jeszcze nowsze warianty. Na pewno nie stoimy w miejscu.

A jakie fragmenty meczów były zaprezentowane na tej prezentacji?

Bazowaliśmy na przykładach zagranicznych ekip oraz kilku akcji z mojego pierwszego okresu w Lechu, kiedy zastąpiłem Adama Nawałkę. Wtedy już mieliśmy parę sytuacji, które pokazywały, jak chcemy grać. Z tych zagranicznych wzorców mieliśmy przykłady z Ajaksu Amsterdam czy RB Lipska. To dwie drużyny, które przychodzą mi na myśl i od których czerpaliśmy.

Patrząc na siebie sprzed roku, dostrzega pan duży rozwój trenerski? Czy po prostu dopiero teraz doczekaliście się w Lechu wyników i efektów pracy?

Rozwijam się, zbieram doświadczenie, to normalne, trener z każdym meczem jest bogatszy o wiedzę, ale nie czuję, abym się jakoś specjalnie zmienił. Na pewno mocno zmienił się zespół i z tego jestem zadowolony.

Praca z takimi młodymi ludźmi to spore wyzwanie? Oni byli wdzięczni, że na początku dostali od pana sporo swobody w budowaniu szatni. Na ile trzeba w pracy z młodzieżą stawiać granice, a na ile można jej ufać bezgranicznie?

Całkowicie nie można, granice są potrzebne, ale wydaje mi się, że przez lata pracy dobrze wyczułem momenty, kiedy należy dać więcej swobody, a kiedy powiedzieć stop. Wydaje mi się, że zawodnicy to czują. Tak samo jest w grze. Są momenty w defensywie, kiedy pracujemy nad konkretami, a są takie w ofensywie, kiedy pokazujemy pewne rozwiązania, ale niczego nie narzucamy, bo przecież atak musi być płynny i spontaniczny. Absolutnie nie chciałbym zabijać kreatywności moich piłkarzy, oni mają na boisku tworzyć coś, co chcą, bo są zdolni. Mówi się, że piłka nożna to gra schematów. Oczywiście, ale w pewnym momencie wszystko sprowadza się do decyzji zawodnika, czy zagra w lewo, prawo, czy poda do przodu, czy przytrzyma piłkę. Tam akurat tę swobodę daję dość sporą.

A poza boiskiem przez ten czas lekcji wychowawczych i ograniczania swobody było sporo?

Nie, nie, pracowałem już w akademii i rezerwach, miałem styczność z bardzo młodymi piłkarzami, to naprawdę wdzięczna praca, bo ci chłopcy słuchają, chcą się rozwijać, szczególnie w Lechu są bardzo świadomi i kochani jeżeli chodzi o podejście do pracy. Jako były piłkarz i trener mogłem dawać im wiele wskazówek, a to przynosiło efekty. Z rezerwami udało się wywalczyć wymarzony awans do II ligi, co jest bardzo ważne z perspektywy Lecha i rozwoju na wyższym poziomie.

Pan mocno ingeruje w życie pozasportowe? Jak spędzają wolny czas, czy uczą się języków obcych, czy są ciekawi świata?

Moim obowiązkiem jest wiedzieć, co dzieje się w klubie. Powiedzmy, że jakoś mocno nie wnikam w to, co dzieje się poza nim. Jest jednak bardzo duża grupa osób w klubie, która nad tym czuwa, jak zawodnicy się rozwijają. Mamy przecież bardzo młodych zawodników, którzy ciągle się uczą i chodzą do szkoły. Część zajęć mają też w klubie, mamy nauczycieli, którzy uczą obcokrajowców polskiego, a naszych wychowanków angielskiego. Jest wiele takich aspektów, o których wiem i powiedzmy, że mam na nie wpływ, ale z zasady ingeruję tylko wtedy, kiedy uważam to za słuszne.

Ponoć przeprowadza pan dużo rozmów w cztery oczy. Raczej nie stawia na uwagi w otoczeniu grupy, tylko woli podejść do zawodnika bardzo indywidualnie. Wtedy tematem jest tylko piłka czy życiowe tematy też się zdarzają?

Takie i takie, natomiast wiadomo, że więcej jest tych sportowych. Ludzkie, życiowe też się jednak zdarzą, to dość naturalne. Jeżeli trener chce mieć dobry kontakt z piłkarzami, nie może się ograniczać tylko do futbolu. Czasem trzeba pomóc i doradzić w innych tematach.

Patrzy pan na tych młodych ludzi przez pryzmat swojej młodości i drogi? Choć akurat pan jest specyficznym przypadkiem, bo do piłki na takim poziomie wszedł bardzo późno.

Oni mają inaczej. Zdecydowanie. Ci chłopcy są obdarzeni wielką opieką, mają świetne warunki do pracy, mają rodziców i agentów mocno zajmujących się ich karierami. Nie jestem człowiekiem, który będzie ich dodatkowo głaskał. Jeżeli pan zapyta młodych graczy, to absolutnie nie mają tu niczego za darmo, bo są zdolną młodzieżą Lecha. Nic z tego. Traktuję ich identycznie jak innych, staram się być sprawiedliwy. Czasem nawet muszą pokazać więcej, aby pokazać mi i zespołowi, że zasługują na grę. Przychodzą takie momenty, że kogoś przytulę, ale czasem trzeba powiedzieć coś szorstkiego. Zwykle w rozmowie indywidualnej, ale zdarzają się takie sytuacje, kiedy przy wszystkich należy powiedzieć coś przykrego. Kiedy po raz kolejny zawodnik popełnia jakiś błąd i traci na tym zespół, muszą o tym wiedzieć wszyscy.

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Piast Gliwice - Lech Poznan. 04.10.2020
Fot. Irek Dorozanski

Na pewno częściowo są zagłaskiwani, ale też może to działać w drugą stronę. Czasem odczuwają przytłoczenie tym, ile osób się wokół nich kręci, ile bodźców dają media społecznościowe, komu warto zaufać, a kto chce się ogrzać wokół sukcesu.

Jeżeli na 18-letniego chłopaka, który zagrał ledwie kilka dobrych meczów, spływa lawina komplementów, a połowa ludzi sprzedaje go do wielkiego klubu, to takiemu chłopakowi trudno sobie z tym poradzić. Mamy na szczęście ludzi, którzy dbają o ich rozwój. Zajmujemy się tym, żeby wiedzieli, jak się zachować i co zrobić. Akurat jako Lech Poznań wydaje mi się, że stajemy na wysokości zadania.

Z innych tematów, zastanawiało mnie też zawsze pana podejście do konferencji prasowych. Na przykład ukrywanie stanu zdrowia piłkarzy czy celowa dezinformacja w przypadku jakichś kontuzji.

To nie jest tak, że chcę cokolwiek ukrywać, absolutnie. Jesteśmy jednym z nielicznych klubów, które o takiej sytuacji mówiły. Nie przypominam sobie, aby Michał Probierz pracując w Jagiellonii czy Cracovii informował o jakichś personaliach. My analizujemy rywali, obserwujemy, mamy rozszyfrowanego każdego piłkarza, wiemy, którą nogę ma słabszą, którą lepszą, którą wprowadza piłkę i w jaki sposób to robi. Jeżeli na konferencji podam, że zabraknie tego czy tamtego piłkarza, to wiadomo, że zagra zmiennik, a rywal może się pod to przygotować. Tracimy element zaskoczenia i tylko o to chodzi. Natomiast jeżeli ktoś naprawdę nie jest do gry, bo nie ma go z nami dłuższy czas, tu absolutnie nie ma żadnych tajemnic. Jeśli jednak występ stoi pod znakiem zapytania, zastanawiamy się, to trudno, abym wychodził ze szczegółami na konferencję.

To też pana dewiza, aby na konferencjach mniej rozmawiać, mniej deklarować, a bronić się przede wszystkim pracą?

Tak, coś w tym na pewno jest. Konferencje też są różne. Jeżeli ktoś zada fajne, merytoryczne, konkretne pytanie, to też jestem w stanie coś mądrego odpowiedzieć. Jeżeli idę na konferencję, a na pięciu z rzędu słyszę te same pytania, to też trudno, abym się nad nimi rozwodził, prawda?

Fakt. Kiedy patrzy się na polskich trenerów, na palcach jednej ręki policzymy przykłady tych pracujących zagranicą. To trochę zamknięta ścieżka, dlatego zastanawia mnie, czy pan o tym myśli. Jest pan jednym z nielicznych, którzy mogą w przyszłości mieć do tego otwartą drogę. Siedem lat gry w Hannoverze, znajomość języka niemieckiego, sukcesy w Lechu Poznań. Takie ambicje siedzą w głowie?

Jak najbardziej. Może nie tyle jako ambicje, co na razie bardziej jako marzenie. Nie miałbym nic przeciwko, aby zostać w Lechu na długo, by zbudować zespół walczący rok w rok o mistrzostwo i puchary. Wydaje mi się, że gdyby to się udało, Bundesliga prędzej czy później okaże się realna.

Z tej kariery w Bundeslidze wyniósł pan wiele nauki, która teraz jest nieoceniona?

Wiele rzeczy wyniosłem. Od trenerów jeżeli chodzi o dyscyplinę na boisku i poza nim, co też chcę przekazywać moim zawodnikom. Siedem lat w Niemczech, rok na zapleczu Bundesligi, awans, później sześć lat na najwyższym poziomie, wielu kapitalnych zawodników, wielu różnych trenerów. To naprawdę zostawia swój ślad.

Widać właśnie, że pan o dyscyplinę i etykę pracy dba szczególnie. Sam pan zaznaczył, że trener musi być dobrym motywatorem, ale też dominatorem. Trochę to się rozmija z obrazem i łatkami delikatnego szkoleniowca, które przyczepiono na początku pracy w Kolejorzu.

Zgadza się, trzeba umieć postawić na swoim. Praca z wieloma trenerami w Polsce i zagranicą pozwoliła mi na to, aby w połączeniu z dobrym przygotowaniem merytorycznym umieć znaleźć balans. Takie cechy jak dyscyplina, właściwe podejście, stworzenie dobrej atmosfery powodują, że wspólnie jako klub mamy większe szanse na sukcesy.

Byłby pan w stanie zatrzymać się w Opolu, Legnicy i Pruszkowie, aby powiedzieć, co konkretne etapy dały panu w karierze szkoleniowca?

Na pewno sporo co do przeżyć. Praca na niższym poziomie nie jest łatwa. Odkąd pamiętam, zawsze chciałem, aby mój zespół grał w piłkę. Nigdy nie było takiej sytuacji, abym powiedział zawodnikom, że mają grać długą piłkę na napastnika i żebyśmy z tego żyli. Samo bronienie się i kontrowanie? Nigdy. Nie w każdym klubie jednak można było sobie na to pozwolić. Z WKS-u Wieluń sam zrezygnowałem, bo na dłuższą metę nie widziałem możliwości realizacji swoich planów. W Opolu był fajny moment, kiedy awansowaliśmy z III ligi do II. Wydaje mi się, że graliśmy atrakcyjnie w piłkę, ale zapłaciliśmy cenę za to, że nie zrobiliśmy kilku konkretnych wzmocnień, jakich ten zespół potrzebował. Tego zabrakło. Wiele było momentów, kiedy przeważaliśmy, mieliśmy mnóstwo sytuacji, ale nie wykorzystywaliśmy ich, przez co rezultaty nie były takie jak oczekiwano. Dlatego się rozstaliśmy. Podobny przypadek jak w Pruszkowie. O Legnicy trudno opowiadać, bo byłem tam naprawdę krótko.

Wracając już do teraźniejszości, zastanawia mnie, czy istnieje klucz w kompletowaniu sztabu szkoleniowego. To zawsze są ludzie z różnego przedziału wiekowego, którzy mają totalnie inne spojrzenie i doświadczenia z piłki. W poprzednim sezonie mieliśmy starszego od pana Dariusza Skrzypczaka i młodszego Karola Bartkowiaka, któremu bliżej wiekiem do piłkarzy. Teraz sztab stworzyli starszy o 10 lat Janusz Góra z wieloletnim doświadczeniem z Salzburga i Dariusz Dudka, który jeszcze niedawno biegał z tymi zawodnikami.

Na pewno jest pewien klucz, ale czasami tak wychodzi. Natomiast to były decyzje bardzo przemyślane, szukaliśmy dwójki trenerów, która pozwoli mi jako trenerowi, sztabowi i zespołowi się rozwijać. Stąd postawienie na nie tyle doświadczonego trenera, co człowieka mającego bardzo dobry kontakt z piłkarzami, czyli Darka Dudkę, który sam do niedawna jeszcze czynnie grał w piłkę. I na Janusza Górę z ogromnym doświadczeniem, on przede wszystkim pracował w klubie mającym bardzo podobną filozofię gry do naszej. To były najważniejsze czynniki, które zadecydowały o zaproszeniu tych dwóch asystentów do sztabu.

Spotkałem się z głosami, że właśnie zarządzanie ludźmi jest pana dużym atutem. To znaczy oddanie części obowiązków innym, ale zarazem pilne nadzorowanie pracy. Tak na przykład ma to miejsce w treningu, gdzie włącza się pan dopiero w tych decydujących fazach. Czuje się pan dobrze w tym zarządzaniu i rozdzielaniu odpowiedzialności?

Trudno mi powiedzieć, czy kiedykolwiek myślałem nad rozwojem tego aspektu. Mam jednak wrażenie, że funkcjonuje to bardzo dobrze. Absolutnie nie jestem człowiekiem, który od A do Z wszystko narzuca i chce zrobić to sam. Po to zaprosiłem ludzi do współpracy, aby każdy z nich dał coś od siebie, aby każdy miał własne zdanie. Oczywiście to decydujące, końcowe zdanie należy do mnie, ale nigdy nie było tak, że przyszedłem do szatni czy pokoju trenerów, wymieniłem co robimy i dyskusja się kończyła. Albo mówiłem: dzisiaj gramy takim składem i nie rozmawialiśmy o tym. Absolutnie nie. Daję moim trenerom się wykazać i wręcz oczekuje, że ciągle będą mnie co chwilę zaskakiwać czymś nowym. Pamiętam, gdy mnie do swojego sztabu zaprosił Maciej Skorża, funkcjonowało to podobnie i dawało naprawdę dobre efekty. Wszyscy na tym skorzystaliśmy, pierwszy trener, asystenci, przede wszystkim piłkarze, więc wyznaję taki tryb pracy.

Jedni opowiadają o pana bliskim, przyjacielskim podejściu, drudzy o dominacji dyscypliny. Pozwala pan przejść osobom w klubie na „ty”, co wśród trenerów nie jest normą, a jednak każdy musi się zasłużyć i zapracować ciężką pracą na docenienie.

Pewnie każdy ten głos jest po trochu prawdziwy. Tak jak powiedziałem, nie mam problemu, aby ktoś mówił mi na „ty”, wręcz to proponuję, bo jesteśmy partnerami do pracy. To ja zarządzam, odpowiadam za pewne rzeczy i decyduję o nich, ale to nie znaczy, że nie możemy pracować w normalnych warunkach. Nie jest tak, że wszyscy mają milczeć, kiedy ja mówię. Wręcz przeciwnie. Oczekuję inicjatywy, innego zdania, mamy prawo się nie zgadzać, to jest rzecz normalna. Atmosfera pracy, tak w zespole jak i sztabie, jest bardzo istotna, bo może przynieść wiele dobrego. Mam wrażenie, że dobrze to wyważyliśmy.

Wewnątrz sztabu tej niezgody w dyskusji jest sporo czy częściej oceniacie wszystko jednogłośnie?

To nie jest tak, że diametralnie się z czymś nie zgadzamy, bo przecież przyjęliśmy pewną wspólną filozofię i fundamenty pracy. Kierunek w jakim mamy dążyć jest oczywisty, ale kiedy chodzi o podejście do jakiegoś ćwiczenia, znalezienie sposobu na rozczytanie przeciwnika i pomysłu na dany mecz, tam ścieramy się opiniami, ale to bardzo rozwijające. Zawsze warto wsłuchać się w nowy głos. Dobrze przetestować i sprawdzić inny wariant.

Teoretyczny krok w tył, czyli zostanie asystentem Macieja Skorży po samodzielnej pracy był najbardziej rozwijającym etapem w dzisiejszym kontekście? To był mistrzowski Lech, wtedy też udało się bardzo dobrze poznać realia pracy w tak dużym klubie.

Absolutnie nie powiedziałbym o kroku w tył. Praca u tak utytułowanego trenera jak Maciej Skorża była wielką nauką. W ogóle nie zastanawiałem się nad skorzystaniem z tej oferty. Spotkaliśmy się, porozmawialiśmy i byłem przekonany, że to może odpowiednio funkcjonować. Nie trzeba mi było mówić o tej propozycji dwa razy. Na pewno ten czas dał mi wiele nauki.

A utrzymuje pan kontakt do dziś z Ralfem Rangnickiem? To on uczył pana innowatorskiego spojrzenia na taktykę jako piłkarza, także przy nim uczył się pan niemieckiego, to z pewnością też jedna z ważniejszych spotkanych postaci.

Nie mamy stałego kontaktu, ale byłem jakiś czas temu w Lipsku. Nie u Rangnicka będącego wtedy dyrektorem, ale u trenera Ralpha Hasenhüttla. Wspominam to bardzo miło. Myślę, że gdybym potrzebował czegokolwiek, to absolutnie mogę się odzywać. Telefon mam i pewnie wiele spraw byśmy mogli załatwić.

On rzeczywiście otworzył oczy na mnóstwo spraw, o których zawodnik z Polski nie do końca miał pojęcie?

Miał swój plan na grę i wizję, udanie rozwijał zawodników, potrafił tę filozofię zaszczepić. I to funkcjonowało nie tylko w Hannoverze. Wcześniej zrobił awans z SSV Ulm, był także w Schalke, z Hoffenheim zrobił awans z trzeciej ligi do Bundesligi, gdzie pozostali do dzisiaj. Wszędzie, gdzie był, drużyny tylko zyskiwały. Filozofia się rozwijała, bo minęło wiele lat, ale ciągle dotyczyła gry wysoko i gry do przodu. To też bardzo mi odpowiadało, sam to teraz wyznaję.

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Lech Poznan - Lechia Gdansk. 12.07.2020
GRZEGORZ RADTKE / 400mm.pl

A jakie indywidualności najbardziej zapadły w pamięć z tej drogi piłkarskiej? Pewnie będzie trzeba wymienić Pera Mertesackera.

Czy Per był taką indywidualnością? Pewnie tak, ale bardziej pamiętam grupę doświadczonych graczy z Hannoveru. Od nich się człowiek uczył. Zwykle czerpie się od starszych. Przez siedem lat przewinęło się mnóstwo tych nazwisk, ale u nas w Polsce też mieliśmy wartościowych graczy. Na przykład spotkanie z doświadczonym Jurkiem Podbrożnym zrobiło na mnie duże wrażenie. Emanował takim spokojem, który pozytywnie wpływał na zespół, a gra od razu wyglądała inaczej. Pewnie w każdym sezonie można by poszukać takiego lidera, ale on akurat utknął mi w głowie.

Wstrząsającym wątkiem musiało być też samobójstwo Roberta Enke.

Mnie już wtedy w Hannoverze nie było, ale dotknęło mnie to mocno. Siedzieliśmy obok siebie w szatni, więc bardzo to przeżyłem. Natomiast wyobrażam sobie, co musieli czuć chłopcy, którzy właśnie wtedy dzielili z Robertem szatnię. Byli tam, znali go, w jednej chwili siedzieli z nim, rozmawiali, a nagle jednego dnia go brakuje. To było trudne przeżycie dla wszystkich, którzy go znali.

W ilu procentach presji piłki wypełnia pana życie, a jak często szuka pan odskoczni i dystansu?

Wypełnia bardzo mocno. Jeśli ktoś wie, jak taka praca wygląda, jeśli ktoś się angażuje, to poświęca bardzo dużą część życia. Natomiast też są momenty, kiedy muszę się wyłączyć i nieco odciąć. Z reguły jest to taki jeden dzień po meczu, kiedy zawodnicy dostają wolne, też staram się ten dzień wykorzystać. Bardzo często jest tak, że jadę do domu do Wielunia i oglądam ten mecz pod kątem analizy albo przygotowuję się do następnego rywala, ale to zawsze inny tryb pracy niż codzienny. To mnie uspokaja, pozwala złapać oddech, bo w pracy tygodniowej zupełnie go nie ma. W spokojnym domu rodzinnym to coś innego. Inaczej jest usiąść na tarasie, pogłaskać psa, napić się kawy z żoną i porozmawiać z dziećmi, a czymś innym jest praca od rana do wieczora w klubie. Nie jestem w końcu odpowiedzialny tylko za prowadzenie pierwszego zespołu, mamy wiele projektów, które wspólnie rozwijamy. Trener w Lechu naprawdę ma sporo obowiązków. Aby temu sprostać, trzeba być dobrze zorganizowanym.

Czyli jak już pojawia się ten wolny czas...

...to całkowicie wypełnia go rodzina.

Pan powiedział kiedyś, że w nocy po meczu bardzo trudno zasnąć. Co wtedy siedzi w głowie?

To są emocje, adrenalina, ciśnienie. Dopóki to nie opadnie, to ciężko zmrużyć oko i wypocząć.

To jest właśnie ten czas na czytanie opinii o Lechu?

Absolutnie nie. Zawsze to powtarzam: nie mam Facebooka, Twittera, żadnych mediów społecznościowych, mnie to w ogóle nie interesuje. Nie wchodzę w to, bo po prostu nie mam czasu. Skupiam się na swojej pracy, ona jest najważniejsza. Mamy dział medialny, który właściwie nad wszystkim czuwa. Do mnie dociera tylko to, co powinno.

Życzę, aby wokół Lecha zawsze działo się tyle dobrego i emocjonującego jak teraz.

Tu już wiem, proszę pana, że na pewno nie zawsze będzie tak kolorowo. Taką mamy pracę, że gorsze momenty przyjdą zawsze. Ale robimy dalej swoje, nasza w tym głowa, aby jak najdłużej i jak najczęściej było, o co grać.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.