Czy to na pewno film oparty na faktach? Grecja 2004 — matka wszystkich sensacji

Zobacz również:RANKING SIŁ PREMIER LEAGUE: Arsenal na miarę oczekiwań, dalszy spadek Świętych i Spurs
Grecja 2004
Matthew Ashton/EMPICS via Getty Images

Media chciały go wywieźć na taczkach. Za to, że nie miał wyników, porozumiewał się tylko w obcej mowie, miał na pieńku z ważnymi piłkarzami, a co najgorsze sprawiał wrażenie, jakby mu nie zależało, bo na co dzień mieszkał w swoim kraju, a nie w wynajętej przez federację willi. To nie o sytuacji Paulo Sousy przed meczem z Anglią, lecz o krajobrazie, który przywitał Otto Rehhagela w Grecji. I który przywołuje powstały niedawno dokument “King Otto”.

Nie ma znaczenia, że bohaterowie dokumentu “King Otto”, dostępnego na platformie Viaplay, opowiadają o wydarzeniach sprzed siedemnastu lat. Gdy się ich słucha we wrześniu 2021 roku, ich słowa wciąż brzmią aktualnie. Tylko nie w kontekście Grecji, lecz Polski. Prezes federacji, którego jedynym kryterium wyboru nowego selekcjonera jest stereotyp związany z jego narodowością: “chcę Niemca, żeby wniósł dyscyplinę, której nam brakuje”. Fatalny początek, kiedy w debiucie jego drużyna przegrywa 1:5 z Finlandią. Koszmarna atmosfera. Kibic mówiący o wstydzie za to, że jest Grekiem. Media wywożące nowego trenera na taczkach, wytykające mu przebrzmiałą już sławę i brak doświadczenia w pracy z reprezentacją, bo wcześniej prowadził tylko kluby. No i brak zaangażowania. Zdziwiony prezes relacjonuje, że choć uważa Grecję za najlepszy do życia kraj na świecie i wynajął selekcjonerowi wielką willę na północ od Aten, on większość czasu spędza w Niemczech, przylatując tylko od czasu do czasu (media dopowiedziałyby, że po to, by wypić sobie kawkę z widokiem na Partenon). Piłkarze z konsternacją wspominają, że nowego przełożonego nie rozumieją, bo porozumiewa się tylko po niemiecku. I mówią o dużych napięciach w drużynie, bo trener starł się z zasłużonym i lubianym zawodnikiem (ciekawe co tam u Kamila Grosickiego?).

NIEUNIKNIONE ANALOGIE

Oczywiście, że jest w tym coś z tego irytującego zjawiska oglądanego w trakcie Euro, gdy każdy dobry występ reprezentacji, którą kiedyś ograliśmy, generował dziesiątki wpisów w mediach społecznościowych o tym, jak “dawniej z nimi wygrywaliśmy, a dziś jesteśmy dziadami”. Ale to silniejsze ode mnie. Co drugie zdanie, które słyszę w dokumencie o Otto Rehhagelu, kojarzy mi się z Polską i z Paulo Sousą. Nie sugeruję, że ta historia skończy się tak samo – po trzech mistrzostwach i Pucharach Niemiec zdobytych z klubami innymi niż Bayern Monachium, po Pucharze Zdobywców Pucharów z Werderem Brema, Rehhagel dawał lepsze niż Sousa powody, by sądzić, że zna się na robocie. Sugeruję jedynie, że nieufność wobec zagranicznego selekcjonera w kraju przyzwyczajonym do przegrywania może być czymś zupełnie naturalnym.

KONTROLOWANA OFENSYWA

Najciekawsze w nakręconym kilka miesięcy temu dokumencie nie są fragmenty z wygranych mistrzostw Europy, kiedy maszyna już — na oczach całego świata — ruszyła. Najciekawsze są urywki z eliminacji mundialu 2002 oraz Euro 2004, gdy Rehhaggel dopiero próbował nastawić drużynę na właściwe tory, czyli to, co świat nazywał “antyfutbolem”, a on sam “kontrolowaną ofensywą”. Na długo przed tym, zanim niemieccy trenerzy zaczęli podbijać świat futbolu, zasypywać go nowymi ideami i stali się modni, Rehhagel kazał grać w sposób staroświecko niemiecki. I co najciekawsze, też wygrywał.

TRADYCYJNE POTĘGI

Dziwnie się patrzy po latach na tamte sceny z 2004 roku, które przecież chłonąłem na żywo pożerającym wzrokiem 12-latka. Mimo że przeżyłem tamten turniej, od pierwszego w historii wygranego przez Greków meczu na wielkim turnieju, przez wszystkie kolejne fazy aż do finału, w trakcie zacząłem się zastanawiać, czy ta historia naprawdę jest oparta na faktach. Rzadko zdarza się w futbolu coś tak absolutnie wyrwanego z kontekstu, jak tamten triumf. Wszystkie tytuły mistrza świata rozdzieliły między siebie tylko absolutnie największe potęgi. Mistrzostwa Europy są bardziej inkluzywne, ale tylko odrobinę: wprawdzie na liście triumfatorów można znaleźć Związek Radziecki, Danię czy Czechosłowację, czyli kraje niebędące tradycyjnymi hegemonami, ale to wciąż wielkie nacje piłkarskie: w każdym pokoleniu produkujące liczących się w skali międzynarodowej zawodników, umiejące w przyszłości jakoś nawiązać do lat triumfu. Wygrały turnieje tylko po jednym razie, ale ZSRR w 1988, a Czesi w 1996 roku znów byli w finale, Duńczycy zaś w tym roku całkiem ładnie nawiązali do tradycji dynamitu z 1992 roku.

SENSACJE BEZ KORONY

Grecja była słaba przed 2004 i po 2004 roku, wielkich piłkarzy nie produkowała nawet wtedy, gdy była najlepsza w Europie. Wygrała, a potem błyskawicznie się skurczyła. W swojej grupie w aktualnych eliminacjach wyprzedza tylko Gruzję, oglądając plecy nie tylko Hiszpanii i Szwecji, ale też Kosowa. I co dla niej najgorsze, nikogo to nie dziwi. Nikt nie produkuje nagłówków o mistrzach Europy, którzy nie awansowali na trzy turnieje z rzędu, mimo że na dwa z nich jechało pół kontynentu. Nikt nie kliknie też w informację, że nie zakwalifikują się po raz czwarty z rzędu. Europa nie widzi w nich wielkiej piłkarskiej nacji. Bo nią nie są. Byli nią tylko przez kilka tygodni przed siedemnastoma laty. I o dziwo, swoje wspaniałe lato zdołali ukoronować. To też się zwykle nie dzieje. Nawet jeśli już ktoś spoza głównego nurtu daje radę zawojować jakiś turniej, ostatecznie go nie wygrywa. Jak Chorwacja 1998/2018, Turcja 2002/2008, Polska 1974/1982, Islandia 2016, Kostaryka 2014 itp. Przychodzi ćwierćfinał, ewentualnie półfinał i harce się kończą. Zgodnie z normalną logiką Grecy powinni byli wtedy odpaść po ograniu Francji. Ewentualnie przepchnąwszy Czechów. Ale w finale to już na pewno. A oni jakimś cudem przeszli tę drogę od początku do końca.

KLUCZOWA DECYZJA

Jedna decyzja Rehhagela w świetle całego dokumentu wydaje się kluczowa dla jego dalszych losów. Niemiec szybko zorientował się, że bez języka i znajomości kraju, w którym wylądował, jego wiedza i doświadczenie będą kompletnie bezużyteczne. Przywiózł więc ze sobą Ioannisa Topalidisa, Greka wychowanego w Niemczech, który jako trener pracował tylko w podrzędnych klubach, a telefon Rehhagela odebrał jako skaut Herthy Berlin. Asystent, który doskonale znał kulturę grecką i niemiecką, okazał się idealnym łącznikiem między trenerem a piłkarzami. W filmie przyznaje się, że wielokrotnie tłumaczył przekaz szefa, nie oddając go wiernie, lecz dostosowując do słuchaczy. Selekcjoner mówił w sposób bardzo otwarty i bezpośredni. Topalidis wiedział jednak, że do Greków nie można mówić tak dosadnie, jak chciałby Rehhagel. Był więc znacznie delikatniejszy. I sprawił, że obie strony jakoś się dogadały. To wygląda na kluczową różnicę. Bo Sousę PZPN chciał możliwie jak najmocniej odciąć od polskiego środowiska, by nie skazić go tutejszym defetyzmem, przekonaniami, sposobem myślenia. Ale być może dołączenie kogoś, kto rozumie obie strony (Goncalo Feio?), byłoby tu pomocne. Co z tego, że zawodnicy rozumieją, co trener do nich mówi, bo znają języki obce, a Sousa jest poliglotą, skoro Sousa może nie wiedzieć, jaki komunikat wystosowany do polskiego piłkarza będzie skuteczny, a jaki wręcz przeciwnie.

GRECKA NAUKA

To już pewnie jednak wchodzenie zbyt głęboko w analogie. Wystarczy się skupić na jednej, ogólniejszej prawdzie płynącej z filmu “King Otto”: skoro udało się w Grecji, może się udać wszędzie. Skoro zdarzyło się to tuż po porażce z Polską w Szczecinie, to znaczy, że nadejście cudów nie zawsze muszą poprzedzać znaki. Skoro Polska gra dziś z Anglią, nie wyglądała ostatnio dobrze, a Sousa jest przez wielu spisany na straty, to pewnie skończy się jak zwykle. Ale wspomnienie greckiego lata 2004 powinno zawsze towarzyszyć wszystkim meczom, które teoretycznie nie mogą się udać. Grecji też nie mogło się udać pokonanie w ciągu kilku tygodni Portugalii (dwa razy), Francji i rewelacyjnych Czechów oraz zremisowanie z Hiszpanią (swoją drogą, pamiętaliście, że na tamtym turnieju jedyną drużyną, która ich ograła, była Rosja?). Wtedy irytowałem się, że ci przebrzydli Grecy zatrzymali pięknych Czechów i jednak znacznie fajniejszą Portugalię. Dziś wiem, że dobrze się stało: dzięki temu wszystkie sensacje świata mają matkę, do której mogą się odwołać, gdy już znikąd nie widać nadziei.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.