CZWARTY SEKTOR: Byki pocisnęły na Maxa, deszcz ukrył łzy Tifosi

Zobacz również:CZWARTY SEKTOR: Hamilton po raz setny, kosztowny błąd Lando. Rosja była szalona!
Max Verstappen
Fot. Getty Images

Miało być włoskie święto i potężne Ferrari, a wyszedł żwir i skaczący Leclerc. Tymczasem Red Bull na ziemi rywala wypuszcza z rąk tylko jeden punkt. Mistrzostwa znowu nabierają rumieńców, bo coraz mocniej widać, że w walce o tytuł decydować może forma na danym torze. Podobnie wygląda to zresztą w reszcie stawki, gdzie ożywają silnikowi klienci Mercedesa, a sam zespół matka nadal dźwiga ciężary.

To był weekend naznaczony przez deszcz i wiele losowych zdarzeń na torze. Źle będą wspominać go Tifosi, którzy zasiedli po długiej przerwie na trybunach toru Imola, za to dobrze wszyscy fani Red Bulla. 58 punktów Maxa Verstappena i Sergio Pereza to doskonały dorobek. Co jeszcze wiemy po Grand Prix Emilii-Romanii?

****

1
Grande katastrofa
Carlos Sainz
Fot. Dan Mullan/Getty Images

Na Imoli mieliśmy prawdziwe Morze Czerwone. Trybuny falowały w kolorach Ferrari i czuć było, że Włosi mają wielkie oczekiwania. Trudno zresztą im się dziwić, bo przecież początek sezonu to czysty pozytyw. Charles Leclerc wyglądał od początku sezonu jakby miał dołączać do Avengersów i zdawał się kroczyć od wygranej do wygranej. Carlos Sainz mógł nieco martwić, szczególnie po Australii, bo adaptacja do nowych aut nie przebiega u niego specjalnie sprawnie. Jednak bogowie Formuły 1 otworzyli niebiosa i postanowili dodać pikanterii całemu weekendowi.

Sainz staje się chyba niewolnikiem własnej głowy, bo problemy jedynie narastają. W kwalifikacjach spotkanie ze ścianą sprawiło, że z potencjalnego blokowania pierwszego rzędu zostały jedynie marzenia. Hiszpan skorzystał z formatu ze sprintem i był w stanie odzyskać w sobotę to, co dzień wcześniej stracił. Jednak kolejny raz na samym początku niedzielnego ścigania skończył w żwirze. Tym razem nie było w tym jego winy, a jedynie jej namiastka, bo zepsuty start zrzucił go za oba McLareny. W drugim zakręcie nieszczęśliwie spotkał się z Danielem Ricciardo i utknął na dobre w pułapce piaskowej. To nie sposób na odbudowywanie pewności siebie. Hiszpan ma teraz dwa tygodnie na zrestartowanie głowy i wyjście z dołka.

Po drugiej stronie garażu pierwszy raz w sezonie błąd popełnił Leclerc. Potencjalnie niegroźna pomyłka w Variante Alta przerodziła się w dramat Tifosi. Kierowca Ferrari wylądował w ścianie, ale miał w tym wszystkim sporo szczęścia. Mimo wszystko zamiast podium skończyło się na szóstym miejscu. To nie jest kompletna tragedia, bo Monakijczyk nadal ma 27 punktów przewagi nad drugim Maxem Verstappenem. Jednak stracił część buforu wypracowanego na problemach Red Bulla.

Nie mam wątpliwości, że Charles jak zawsze szybko wyciągnie wnioski i, czas na mój ulubiony utarty frazes, wróci silniejszy. Miejmy tylko nadzieje, że to nie jest omen powrotu „włoskiej roboty” do Maranello.

2
Byczo jest!
Max Verstappen i Sergio Perez
Fot. Peter Fox/Getty Images

Max Verstappen musi być zachwycony. Nie ma innej możliwości, kiedy zdobywasz absolutny komplet punktów. Dużo szczęścia w losowych kwalifikacjach, rewelacyjna jazda i zarządzanie bolidem w sprincie były idealnymi podwalinami pod niedzielę. Tam Holender dokończył dzieła zniszczenia i nie pozostawił wątpliwości komukolwiek. Prowadzenie od startu do mety, najszybsze okrążenie i drugi Wielki Szlem w swojej karierze. Odpowiedział tym samym Leclercowi, który dokonał tego w poprzednim wyścigu. To jasno pokazuje, że mistrz świata nie ma zamiaru składać broni.

Dodatkowo swoje trzy grosze dorzucił Sergio Perez. Ten miał mniej szczęścia w kwalifikacjach, ale podobnie do Sainza odrobił zadanie domowe w sprincie. Świetny start do wyścigu szybko ustawił go na drugim miejscu, które Checo oddał tylko na chwile. To jest dokładnie to, czego potrzebuje Red Bull od drugiego kierowcy. W tym tempie na jego biurku już niedługo powinien wylądować kontrakt, bo to układ idealny. Sergio daje ten spokój, którego w Milton Keynes było potrzeba.

Ten jeden stracony punkt jest praktycznie nieistotny, kiedy odrabiasz tak dużo w tabeli konstruktorów. Brawa dla Red Bulla za wykorzystanie swojej przewagi do maksimum i brawa dla Red Bull Powertrains za rozwiązywanie problemów z jednostką napędową. To jednak będzie walka.

3
Wielkie pranie Hamiltona
Lewis Hamilton
Fot. Dan Istitene/Formula 1 via Getty Images

Powiedzieć, że Lewis Hamilton zaczyna ten sezon fatalnie to jak nic nie powiedzieć. Mercedes jest kompletnie pod formą, a co gorsza zupełnie nie widać rozwiązania. Sami twierdzą, że wiedzą gdzie leży problem, ale nie potrafią sobie z tym poradzić. Hamilton zdaje się też być poza strefą komfortu walcząc w środku stawki. Nie ma błysku, jest marazm. Pół wyścigu spędzone za Pierre'em Gaslym nie przyniosło nam udanego ataku, a skończyło się tylko na próbach nieudanych. Momentami przysparzało to jedynie śmiechu, bo przed oczami stawał Valtteri Bottas z ostatnich dwóch sezonach. Bezradność siedmiokrotnego mistrza była ogromna.

W tym samym czasie George Russell jechał wyborny wyścig, kolejny raz w tym sezonie. Do tej pory nowy narybek w Mercedesie nie spada poniżej piątego miejsca. Hamilton po raz pierwszy nie dojeżdża w punktach, ale kolega z zespołu zwyczajnie pierze mu tyłek. Młody Brytyjczyk zwyczajnie lepiej czuje się w skaczącym Mercedesie i wykorzystuje wszystkie szanse do maksimum. I o dziwo to nie on jest na ustach szefa zespołu, bo Toto Wolff po wyścigu przeprasza Hamiltona za tragiczny samochód. Nie słychać słów gratulacji dla Russella za kolejny wynik ponad stan.

Ogon macha psem w najlepsze, a w tej sytuacji wygląda to komicznie i daje kolejne argumenty „fanklubowi” kierowcy Mercedesa. Czas się mocno kurczy, bo za chwilę będzie za późno żeby cokolwiek w tym roku jeszcze ratować. A skoro Hamilton potrzebuje takich słów wsparcia i kłóci się z Toto Wolffem w trakcie kwalifikacji… Coś się psuje coraz mocniej w idealnej maszynie z Brackley.

4
Polubisz sprinty, bo nie damy ci wyboru!
Sergio Perez i Kevin Magnussen
Fot. Joe Portlock/Formula 1 via Getty Images

Tak dokładnie czuję się po medialnym spektaklu, który rozegrał się w sobotę. Zaraz po zakończeniu drugiej sobotniej sesji w zagrodzie medialnej na torze pojawił się Ross Brawn. W czasie kiedy Russell narzekał, że ten sprint mógł być lepszy, z ust pryncypała słyszeliśmy same superlatywy. „Widziecie?! Zajebiste, co?”. Tak trochę to wyglądało, a koniunktura została wykorzystana w 100%. Trudno się oczywiście dziwić. To nadal jest pomysł budzący kontrowersje, więc F1 musi robić wszystko co w ich mocy, aby ocieplać wizerunek.

Jasno sobie powiedzmy, że to był prawdopodobnie najlepszy sprint jaki widzieliśmy. Zmiana formatu punktowego na osiem pozycji premiowanych zdobyczą punktową dała większe emocje. Dodatkowo ściganie samo w sobie dostarczyło emocji. Perez i Sainz musieli się przebijać, a w środku była chęć na zdobywanie dodatkowych pozycji. Zmiana w regulacjach zmieniła tez podążanie za autami. Nawet tak trudny dla obecnej F1 tor jak Imola potrafił przynieść emocje.

Możemy być pewni, że na sukcesie tego sprintu budowana będzie narracja, jak świetny to pomysł. Ma to swoje plusy, jasne. Pierwsza z trzech próbek daje wynik pozytywny i tym razem należy się z niego cieszyć, bo rezygnacji z tych planów nie mamy co się spodziewać.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Fanatyk Formuły 1, ale praktycznie obok żadnego sportu nie przechodzę obojętnie. Współtwórca największego podcastu o królowej sportów motorowych w Polsce - Budnik i Pokrzywiński o F1. W newonce.radio współprowadził PIT STOP.
Komentarze 0