Czterech kandydatów do mistrzostwa. Play-offy w NBA wchodzą w decydującą fazę

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Luka Doncic i Steph Curry
fot. Ron Jenkins / Getty Images

Za nami niezwykle emocjonujące półfinały konferencji w fazie play-off NBA. W dwóch parach do wyłonienia zwycięzcy konieczne były pojedynki numer siedem. W grze o mistrzostwo została już tylko czwórka.

W tegorocznych playoffs NBA na brak emocji z pewnością narzekać nie można. Po raz pierwszy od lat nie ma tak naprawdę żelaznego faworyta. W grze pozostały tylko cztery drużyny i tak naprawdę każdą stać na zdobycie mistrzostwa.

Z rywalizacji odpadli m.in. obrońcy tytułu, tak więc będziemy w tym roku mieli nowego mistrza. Także ubiegłoroczny finalista – i najlepsza drużyna fazy zasadniczej – już nie gra. A kto wciąż o tytuł walczy?

1
BOSTON CELTICS

Ostatniego dnia sezonu zasadniczego Milwaukee Bucks mieli wybór. Zamiast drugiego miejsca w tabeli, które oznaczało ryzyko gry przeciwko Brooklyn Nets w pierwszej rundzie, wybrali lokatę numer trzy. Nie trafili na Nets, ale dali się przeskoczyć w tabeli Boston Celtics – ci tymczasem w pierwszej rundzie ograli Brooklyn do zera (jako jedyny zespół zaliczyli więc czysty sweep) i w drugiej mieli przewagę parkietu przeciwko Bucks. Szybko ją stracili, lecz ostatecznie doszło do siódmego pojedynku, a te zawsze dobrze jest grać na własnym parkiecie. Ma to związek choćby z faktem, że we własnej hali lepiej prezentują się gracze zadaniowi, a to oni odegrali w niedzielę kluczowe dla Celtów role.

Grant Williams z dorobkiem 27 punktów był najlepszym strzelcem Bostonu, trafiając siedem z aż 18 trójek. Bucks rzucili mu wyzwanie, a on rzucał im trójkę za trójką. Cztery trafienia zza łuku dołożył Payton Pritchard i to Celtics wracają do finałów konferencji. Nie będzie obrony tytułu – będzie za to nowy mistrz. Giannis Antetokounmpo był wielki, ale bez kontuzjowanego Khrisa Middletona tym razem nie dał rady przeciągnąć Bucks dalej. Spokojnie, fani Milwaukee: Greek Freak to wciąż ledwie 27-letni dwukrotny MVP z jednym mistrzostwem już na koncie. O pierwszy tytuł w karierze walczy natomiast cały zespół Bostonu, bo nie ma tam nikogo, kto znałby już smak mistrzostwa.

Bostończycy grają i wygrywają jako drużyna. W każdym z czterech wygranych meczów przeciwko Bucks mieli innego bohatera. Byli to kolejno Jaylen Brown, wkrótce 36-letni Al Horford, Jayson Tatum (autor 46 punktów w szóstym meczu; w obliczu eliminacji, na wyjeździe i na parkiecie mistrza) i wreszcie wspomniany już Williams. A przecież jeszcze w styczniu nie łapali się nawet do najlepszej ósemki konferencji wschodniej. Przeszli więc długą drogę, zaliczając fantastyczną drugą część rozgrywek. Takiej przemiany w trakcie jednego sezonu dawno w NBA nie widzieliśmy. I jeśli czegoś jeszcze Celtom brakowało, to takiego właśnie zwycięstwa nad Bucks. Pobili wszak obrońców tytułu, czym potwierdzili własne mistrzowskie aspiracje.

2
GOLDEN STATE WARRIORS

Choć zdaniem Dillona Brooksa „oni są już starzy”, co mogłoby oznaczać, że ich czas powoli mija, to jednak koszykarze Golden State Warriors nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Po dwóch latach przerwy wrócili do fazy play-off z przytupem. Najpierw ograli drużynę prowadzoną przez MVP sezonu zasadniczego, a potem w sześciu meczach pokonali jedną z największych pozytywnych niespodzianek całego sezonu. Nie była to łatwa seria i Brooks ma rację: Grizzlies będą kąsać coraz mocniej i skuteczniej, ale starego mistrza na razie wygryźć im się nie udało. W szóstym, decydującym meczu serii przypomniał o sobie Klay Thompson, którego – tak jak GSW – cały czas trzeba się bać.

W sumie to nic dziwnego. Thompson i mecze numer sześć to wciąż bardzo kochająca się para. Warriors mieli w tym pojedynku kilku innych bohaterów, ale nikt w San Francisco nie ma wątpliwości, że to powrót Klaya do akcji jest dla tej drużyny najważniejszy. Jest korelacja między jego przerwą a brakiem awansu GSW do fazy play-off. Bez niego Wojownicy nie tylko tracili ogromnie dużo jakości w grze – mowa o jednym z najlepszych strzelców w dziejach ligi i przy okazji świetnym obrońcy – ale też niejako przestawali być... wojownikami. Thompson daje im to „coś”: dodatkową energię i ducha walki. Miota trójkami jak ogniem: podpalając tyłki rywalom, ale też napędzając maszynerię Golden State.

Wojownicy w gronie finalistów konferencji mają najwięcej doświadczenia. To oni spośród zespołów walczących jeszcze o mistrzostwo mają najświeższy w ustach smak tytułu. A że było to w 2018 roku, czyli jak na standardy NBA całkiem dawno temu, to i tak są bardzo wygłodniali. Steve Kerr znów dysponuje bardzo wyrównanym składem o mistrzowskim DNA, który dodatkowo wzmocnili w tym sezonie m.in. rewelacyjny Jordan Poole czy Gary Payton II, choć występ ten drugiego w finałach konferencji stoi pod dużym znakiem zapytania ze względu na kontuzję łokcia. Warto też wspomnieć, że Warriors już do końca fazy play-off, a więc potencjalnie także w wielkim finale, będą mieć po swojej stronie przewagę parkietu.

3
MIAMI HEAT

Jako pierwsi wywalczyli sobie awans. Najlepsza drużyna sezonu zasadniczego na Wschodzie w pierwszej rundzie łatwo rozprawiła się z Hawks, a w rundzie numer dwa ograła 76ers w sześciu meczach. – Wciąż zastanawiam się, dlaczego puściliśmy go do innego zespołu – mówił po szóstym pojedynku Joel Embiid o Jimmym Butlerze, czyli swoim byłym koledze z szatni. Butler w 2019 roku opuścił Filadelfię, bo 76ers woleli wydać ogromne pieniądze m.in. na Tobiasa Harrisa. – Wybrali jego zamiast mnie?! – krzyczał lider Heat, gdy wyeliminował 76ers w ich własnej hali. Podopieczni trenera Erika Spoelstry powalczą o kolejny finał – w 2020 roku w bańce w Orlando zagrali o tytuł przeciwko Lakers.

Tak wtedy, jak i teraz do sukcesów prowadzi ich przede wszystkim Butler. 32-latek nie jest najbardziej utalentowaną gwiazdą w NBA, ale gra z ogromną pewnością siebie, a do tego sam podkreśla, że skrzydeł dodaje mu też wiara kolegów z zespołu. Ci pomagają, jak mogą. Bo choć np. kontuzjowany Kyle Lowry albo schowany z powrotem poza rotację Duncan Robinson w serii przeciwko 76ers różnicę zrobili małą różnicę, albo wprost nie zrobili jej wcale (ten drugi w sześciu meczach serii spędził na parkiecie łącznie 18 minut), to kilku innych zawodników wyszło przed szereg. Wśród nich m.in. pominięty swego czasu w drafcie Max Strus, czyli kolejne doskonałe odkrycie sztabu szkoleniowego Heat.

Butler i Heat pozostają więc w walce o mistrzostwo kosztem 76ers, a kolejny tak udany już sezon jest najlepszym dowodem, że Miami to rzeczywiście idealne miejsce dla 32-letniego skrzydłowego. Drużyna z Florydy rywalizację w finałach konferencji rozpocznie na własnym parkiecie i tak samo, jak w bańce spotka się z Boston Celtics. Zapowiada się więc kolejny twardy, brudny pojedynek dwóch świetnych defensywnie zespołów. Tu nie będzie zmiłuj – obie drużyny długo już czekają na kolejny tytuł i koniec końców seria może sprowadzić się do tego, komu będzie się bardziej chciało. A w takim przypadku, mając Butlera w składzie, kibice Heat powinni raczej spać spokojnie.

4
DALLAS MAVERICKS

Najlepsza drużyna sezonu zasadniczego już po 24 minutach niedzielnego spotkania mogła zastanawiać się nad kierunkami na wakacje. Dallas Mavericks rozbili Phoenix Suns w siódmym meczu półfinałów konferencji. Luka Doncić niegdyś przez Suns pominięty w naborze, przyjechał do Arizony jak po swoje. Dodatkowo w niedzielę mieliśmy też ten jeden wyjątek od reguły, bo gracze zadaniowi Mavs stanęli na wysokości zadania i rozegrali fantastyczne zawody. Doncić tymczasem do przerwy miał tyle samo punktów, ile cały zespół gospodarzy. Fatalnie zaprezentowali się przede wszystkim liderzy Suns: Devin Booker oraz Chris Paul na siódme starcie po prostu nie dojechali. Drugą połowę gospodarze siódmego meczu zaczynali z beznadziejną już stratą 30 punktów.

Doncić poprowadził Mavericks do dwóch pewnych zwycięstw w pojedynkach numer sześć i siedem. Po raz pierwszy od czasu mistrzowskiego marszu w 2011 roku teksańska drużyna jest w finale konferencji. Ba, to dopiero druga wygrana seria fazy play-off właśnie od czasu tytułu. Kibice Dallas mogą jednak spać spokojniej, odkąd w drużynie jest Luka. Bo przecież Słoweniec pisze fantastyczną historię i na razie „dojeżdża” w najważniejszych momentach, nawet jeśli (a może tym bardziej) ważą się losy całego sezonu. To ogromny komfort, bo Doncica stać na to, by w każdym meczu być najlepszym graczem na parkiecie. A to już sporych rozmiarów krok w kierunku wygranej – niezależnie z kim się gra.

Bo w serii z najlepszą drużyną sezonu zasadniczego Doncić miał więcej punktów niż Booker, więcej zbiórek niż DeAndre Ayton, więcej asyst niż CP3 i więcej przechwytów niż Mikal Bridges. Dlatego, choć Warriors otworzą finały konferencji jako faworyci, to jednak Luki zlekceważyć nie mogą. Szczególnie że jak do tej pory mógł liczyć na dobre wsparcie swoich kolegów. Pochwalić trzeba też Jasona Kidda, który pracuje w Dallas dopiero od kilku miesięcy i jest to dla niego powrót na ławkę trenerską po dłuższej przerwie. – Po prostu nie mogę przestać się uśmiechać – mówił po wygranej w siódmym meczu Doncić. I trudno mu się dziwić, ale pytanie brzmi, kto tak naprawdę będzie śmiał się ostatni.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz sportowy z pasji i wykształcenia. Miłośnik koszykówki odkąd w 2008 roku zobaczył w akcji Rajona Rondo. Robi to, co lubi, bo od lat kręci się to wokół NBA.