Tego nie zobaczysz w telewizji. Co przyśpiewki piłkarskie mówią o nas, kibicach i społeczeństwach? (WYWIAD)

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Liverpool fans
Fot. Jeremy McKnight/Icon SMI/Corbis/Icon Sportswire via Getty Images

Jak to jest, że trybuny w Anglii w sekundę potrafią wymyślić rymowankę o Romanie Abramowiczu? Skąd w głowach kibiców West Hamu przyśpiewka o Harrym Potterze? Kto w ogóle pierwszy zaczął śpiewać na stadionach i czy chłopak słuchający o mordercy prostytutek w Ipswich może po latach napisać o tym książkę? Andrew Lawn, autor „We lose every week” opowiada newonce.sport o fascynującym świecie angielskich trybun.

PAWEŁ GRABOWSKI: Była w Anglii wcześniej książka o przyśpiewkach piłkarskich?

ANDREW LAWN: Były inne książki, które przypatrywały się temu tematowi. Skupiały się na anegdotach i humorze. Ale ja chciałem pokopać głębiej: gdzie to się zaczęło, jak się zaczęło i dlaczego to robimy. Kiedy jako młody chłopak chodziłem na mecze Norwich, kibice śpiewali do fanów Ipswich: „Gdzie się podziały wasze dupeczki?”. Patrzyłem na to z zaciekawieniem, dla mnie to było zjawisko. Dopiero potem dowiedziałem się, że chodziło o seryjnego zabójcę, który grasował w mieście i zabił pięć prostytutek. Śpiewali to dziadkowie, ojcowie i ich dzieci. Ja też śpiewałem. A potem zastanowiłem się: jak to możliwe?

Stadion daje anonimowość, a my małpujemy innych?

Stadion jest specyficznym miejscem. Inaczej zachowujesz się na trybunach, a inaczej na ulicy. Nagle zaczynasz wypowiadać rzeczy, których na co dzień nie mówisz. Mogą to być oczywiście rzeczy złe: jak rasizm i homofobia. Kiedy powiesz zwykłemu człowiekowi o stadionowych przyśpiewkach, od razu ma w głowie złe wyobrażenia. Ale w mojej książce pokazuję, że to nie tylko jest obrażanie i wściekłość. To łącznik między ludźmi. Forma ekspresji i coś, czego wszyscy potrzebujemy. Ludzie często mówią o tłumach kibiców w oderwaniu od normalnego życia. A przecież, jeśli jesteś kibicem Norwich, to masz też pracę i rodzinę. Ten tłum i to, co śpiewa na stadionie dużo mówi o nas i naszym społeczeństwie.

image-asset.jpeg

Kiedy to się wszystko zaczęło?

Pierwszą stadionową przyśpiewkę napisał Edward Elgar, bardzo znany kompozytor, autor „Land of Hope and Glory”, brytyjskiej pieśni patriotycznej. Elgar był kibicem Wolverhampton. Po jednym z meczów zobaczył w gazecie zabawny nagłówek o napastniku Billym Malpassie i przerobił to na pieśń. Mniej więcej w tym samym czasie powstała też przyśpiewka „On the Ball, City”, śpiewana przez moje Norwich. Prawdopodobnie jest to jedyna rzecz powtarzana na stadionach od ponad stu lat. Gdy w 1920 roku drużyna zaczęła grać w League One, mnóstwo zespołów zachciało mieć własne wersje stadionowych pieśni.

Uważasz, że to naturalna ludzka potrzeba?

Świat zawsze, w każdej dekadzie, opierał się na opowieściach. Pieśni piłkarskie pełnią podobną, bo dzięki nim wiele rzeczy wciąż jest w naszej pamięci. Manchester United podczas każdych świat Bożego Narodzenia śpiewa „12 Days of Cantona”. Mnóstwo fanów, którzy mają dziś 25 lat, nigdy nie widzieli go w akcji. Ale to, że ktoś o nim śpiewa, każe im się zainteresować, kim był i co zrobił dla tego klubu.

Mówisz, że pieśni piłkarskie są lustrem społeczeństwa. Ja myślę, że mogą też fajnie odzwierciedlać momenty historii. Szał na muzykę pop w latach 60. automatycznie przeniósł się na trybuny.

Początkowe pieśni piłkarskie kręciły się wokół konkretnych miejsc i bohaterów. Jeśli coś wymyśliło Portsmouth, to nie dało się tego przenieść do Newcastle. Ale w latach 60. nastąpiła zmiana. Muzyka pop zaczęła podbijać świat. Liverpool nie tylko miał świetny zespół piłkarski, ale posiadał też The Beatles. Fani Liverpoolu zaczęli to demonstrować. To była część ich dumy: patrzcie cały świat śpiewa Beatlesów, a oni są stąd, są częścią nas. Jest w Internecie nagranie, gdzie reporter stoi na tle Anfield, a tłum śpiewa „She loves you”. To znowu wywołało falę. Kibice innych klubów brali popularne piosenki, zmieniali słowa i śpiewali na stadionach.

„You’ll Never Walk Alone” był viralem w czasach, gdy nikt jeszcze nie znał tego słowa?

To doskonały przykład. Słowa piosenki powstały na Węgrzech, potem przedostały się na Broadway, a następnie wróciły do Europy i stały się częścią stadionów. Wziął je nie tylko Liverpool, ale też Celtic, Borussia Dortmund albo Kaiserslautern. To prawdopodobnie najpopularniejsza pieśń piłkarska. Idealnie trafia w tłum, bo pokazuje solidarność i bycie razem w trudnych chwilach. To, że nie idziesz sam, daje ci nadzieję i poczucie siły. Umówmy się: jeśli jesteś kibicem piłki, to częściej przegrywasz niż wygrywasz.

Stąd nazwa twojej książki? „We love every week”, czyli przegrywamy co tydzień.

„We lose every week, we lose every week, you're nothing special”. Uwielbiam tę przyśpiewkę. Brzmi klarownie, poza tym mówi prawdę. Nie jest to rzecz o chwale i sukcesach. Jest o brutalnej rzeczywistości. Kibic ma dziś siedzieć na swoim miejscu. Ma słuchać się policji i przyjmować wszystkie wymysły telewizji. Dlatego fajnie jest sobie razem krzyknąć: tak, to my - ci, którzy co tydzień przegrywają. Nie podniecaj się, że wygrywasz, bo to nic wielkiego. Jesteśmy tu i mamy z tego frajdę. Będziemy za dwa tygodnie, za miesiąc, za kilka lat - też. Pojedziemy do Burnley albo Plymouth. I wcale nie uważamy, że zwycięstwa są najważniejsze.

Byłeś ostatnio na Carrow Road? Po ośmiu miesiącach niektórzy kibice znowu mogli być razem.

Nie byłem jeszcze, choć dwa tysiące kibiców rzeczywiście mogło oglądać mecz z bliska. Myślę, że nawet taka mała liczba potrafi zmienić obraz widowiska. Piłkarz zaczyna czuć, że ktoś go wspiera i ten ktoś jest obok. Nie ma tej próżni. Znam ludzi, którzy wrócili na stadiony i było to dla nich ogromne przeżycie emocjonalne. Jeśli jest jakiś plus pandemii, to chyba taki, że pierwszy raz możemy przekonać się czym tak naprawdę jest dla nas futbol. Kluby i nadawcy dużo mocniej rozumieją, że bez kibiców ten „produkt” jest wybrakowany. Może, gdy to wszystko minie, zaczną nas lepiej traktować? Kibic w Anglii nie ma dziś łatwo: płaci dużo, a gdy jego zespół gra na wyjeździe spotyka się z masą utrudnień.

Przerażają cię niektóre przyśpiewki z lat 80. w Anglii?

To był trudny czas. Rosło bezrobocie. Ludzie topili się we frustracji, więc nie dziwi mnie to, że osiemnastolatek na stadionie będąc w grupie ludzi chciał wykrzyczeć swoją złość. Tłum daje anonimowość. Łatwiej pewne rzeczy wygłosić, nawet jeśli są złe. To nie jest problem futbolu, że czasami kibice są rasistami. Oni są ludźmi. Jeśli jesteś kibicem Fulham i idziesz do więzienia, to nie idziesz tam jako fan Fulham, tylko człowiek z konkretnym imieniem i nazwiskiem. Anglia lat 80. miała problem z rasizmem, ponieważ takie było społeczeństwo. W następnych latach bardzo dużo zrobiono, by piętnować te zachowania, ale dziś, w czasach Brexitu i Donalda Trumpa znowu tworzy się klimat, by zły czas wrócił. Masz pandemię, zaraz przyjdzie kryzys, ci ludzie jeśli wrócą na stadiony, mogą być dużo bardziej agresywni niż byli rok temu.

Zaobserwowałeś jakieś ciekawe różnice między przyśpiewkami w Anglii i innych krajach?

Anglia jest podstawą, nią się zachwyciłem i w niej najgłębiej kopałem. Ale wiele razy jeździłem na Sankt Pauli do Niemiec. To, co mnie uderzyło, to odgłosy kibiców, które przez cały mecz są na mnie więcej na podobnym poziomie. W Anglii masz huśtawkę: cicho, głośno, cicho. Jest większe reagowanie na wydarzenia. Przypatrywałem się kilku krajom i widziałem, że jeśli dany kraj miał w przeszłości skandale korupcyjne, to siłą rzecz jest mnóstwo obelg i przyśpiewek o arbitrach. Masz stadiony, gdzie gloryfikuje się wielkich bohaterów. Ale masz też takie, które najchętniej wszystko by wyśmiały. I to też fajnie pokazuje odbicie społeczeństw.

Angielski humor jest nie do podrobienia?

Myślę, że ten humor był w nas zawsze. I nie sądzę byśmy byli w tym jakoś specjalnie nachalni. Zwykle ci, którzy chcą być śmieszni, wcale takimi nie są. A u nas wszystko dzieje się naturalnie. Anglicy oglądają mecze i wyłapują detale. Zauważ, że jak tylko wydarzy się jakiś dziwny incydent, trybuny potrafią w sekundę wymyślić jakąś przyśpiewkę. Pamiętam jak Jonjo Shelvey wyszedł kiedyś na rozgrzewkę i trybuny automatycznie wyrzuciły z siebie „Ej, Voldemort, Harry Potter idzie po ciebie!”. Wynikało to oczywiście z jego wyglądu. W sekundę otworzyła im się ta szufladka.

A wzajemne dogryzanie? To też chyba wyróżnia Anglię. Nie jest to w kółko wałkowanie jednej obelgi w kierunku rywala.

Też na to zwróciłem uwagę. U nas jak drużyna A śpiewa coś na ekipę B, to ta B też od razu ma odpowiedź. Pamiętam kiedyś zabawną sytuacją na meczu Norwich z Chelsea. Cała Anglia szydziła wtedy z The Blues po tym jak przejął ich Abramowicz. Kibice Chelsea śpiewali „We’ve got Abramovich, but you’ve got drunken bitch”. Było to nawiązanie do Delli Smith, właścicielki Norwich i autorki programów kulinarnych. Byłem zafascynowany tym, jak szybko nasi fani odpowiedzieli: „We've got a super cook, you've got a Russian crook”. To są rzeczy, których nie zobaczysz w telewizji.

Przypatrywałeś się może bliżej zachowaniom trybun w Polsce?

Nie zagłębiałem się w Polskę, ale znam „Do the Poznań”. Myślę, że cała Anglia zna. Zobacz, że zwykły mecz w pucharach między Lechem a Manchesterem City zainicjował coś nowego. Widziałem to na kilku stadionach i to nie tylko w Anglii. Zawsze słyszałem: „Zobacz, Poznań-dance”. Gdybym był fanem Lecha, byłbym z tego dumny. To oni zaczęli kulę śniegową, która potem potoczyła się dalej. Być może sami podpatrzyli to u kogoś innego, ale w Anglii zawsze będą mieli etykietkę innowatorów.

Ciekawy jest sam proces rozprzestrzeniania się. Pamiętasz „Seven Nation Army? zespołu White Stripes? Zaczęło się chyba od kibiców Holandii, a za chwilę było już wszędzie.

To trochę jak wirus. Czasem wystarczy zwykły pub. Ktoś wypije trzy piwa, rzuci coś głośno, podłapią to trzy kolejne osoby, a zaraz jest ich trzydzieści. Nim się obejrzysz, to wszystko idzie w świat i nie wiadomo, którą drogą i dokąd popędzi. Tak było przecież z przyśpiewką o Kolo Toure. Czasami podłapujemy rzeczy, których normalnie byśmy nie podłapali, tylko dlatego, że jesteśmy w tłumie. Po prostu tak działamy. Sam się na tym wielokrotnie łapałem. Śpiewałem coś ze wszystkimi, po czym zapalała mi się lampka w głowie: „co ja w ogóle powtarzam?”.

Jaka przyśpiewka robi ostatnio furorę?

Jest tego coraz więcej. Mamy dziś Youtube, Instagram, ludzie dzielą się wszystkim i już czasem gubisz się w tym, jak rzeczy szybko się zmieniają. Myślę, że dzisiaj furorę robi „Tra la la lah”. Podobno zaczęło się to w czwartej lidze we Włoszech. Potem wzięło to sobie Napoli, a następnie od Napoli przejęli to kibice Liverpoolu. Skoro śpiewa to Anfield, to znaczy, że śpiewa cały świat.

Widzisz jeszcze jakieś trendy?

Ciekawy trend widać w Stanach Zjednoczonych. Amerykanie mocno inspirują się Europą i Ameryką Południową. Tworzą dziwne kombinacje, gdzie w jednej linijce masz słowo angielskie, hiszpańskie i za chwilę znowu angielskie. Uważam, że jeszcze nigdy piłkarskie trybuny nie były tak kreatywne i barwne. Myślę, że gdy wszyscy wrócimy na stadiony, wyzwaniem będzie to, by nie powielać i nie przerabiać tego samego, tylko wymyślić coś kompletnie nowego. Strasznie na to czekam. Ten temat przyśpiewek jest tak głęboki, że o każdym kraju mógłbyś napisać oddzielną książkę.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.