Ciche powitanie zdrajcy. Włochy przed najdziwniejszym hitem od lat

Zobacz również:Osobowość, pewność siebie, technika. Sebastian Walukiewicz i rok na wielki skok
conteglowne.jpg
Valerio Pennicino/Getty Images

Antonio Conte i Giuseppe Marotta wspólnie kładli fundamenty pod obecną potęgę Juventusu. Teraz chcą ją naruszyć. Pierwszy przyjazd dawnego kapitana i trenera do Turynu zobaczy jednak na żywo tylko 350 osób. Klasyk Serie A będzie w tym roku całkowicie nietypowy.

Gdy w lecie okazało się, że Antonio Conte wróci do Serie A jako trener akurat Interu Mediolan, piętnaście tysięcy kibiców Juventusu Turyn podpisało petycję o usunięcie jego gwiazdy z klubowej Alei Sław. Chcieli, by w jego miejsce wskoczył Claudio Marchisio. Gwiazda została, bo władze mistrzów Włoch chciały uniknąć sensacyjnych nagłówków. Prezydent Andrea Agnelli powiedział nawet niedawno, że Conte to Juventus. A jednak gdyby trybuny turyńskiego stadionu nie były w niedzielny wieczór puste, były trener i kapitan piemonckiego zespołu nie mógłby się spodziewać ciepłego powitania podczas pierwszego powrotu na Allianz Stadium, odkąd w 2014 roku przestał prowadzić Juventus.

HIT DLA NIELICZNYCH

To będą jedne z najdziwniejszych Derby D'Italia w historii tej zaciekłej rywalizacji. O tym, że w ogóle się odbędą, obie drużyny dowiedziały się w czwartek po południu, czyli na trzy dni przed meczem. Tym razem nikt jednak nie narzekał, że ma za mało czasu na przygotowanie. Paraliż włoskiej piłki spowodowany koronawirusem jest tak duży, że wciąż nie ma pewności, czy sezon w ogóle uda się dograć. Każdy mecz, który się odbywa, to już i tak krok w dobrą stronę. Nawet jeśli decyzją rządu wszystkie wydarzenia sportowe przynajmniej do 3 kwietnia mają być rozgrywane bez udziału publiczności. Nawet jeśli zawodnicy dowiadują się o nie tylko prestiżowym, ale i kluczowym dla układu czołówki meczu z dnia na dzień. Juventus z Interem pierwotnie miały się spotkać przed tygodniem. Początkowo mecz miał nawet zostać rozegrany przy pełnych trybunach. Później zmieniono decyzję na grę bez publiczności, a dopiero kilkadziesiąt godzin przed pierwszym gwizdkiem spotkanie odwołano. Jako że teraz w Turynie sytuacja epidemiologiczna nie jest najgorsza, gospodarze chcieli, by mecz odbył się wyłącznie z udziałem lokalnych kibiców. Na to także nie było jednak zgody. Prawo do wejścia na stadion według La Gazzetty dello Sport będzie miało tylko trochę ponad trzysta pięćdziesiąt osób – stu pięćdziesięciu akredytowanych dziennikarzy, po sto ze służb porządkowych i obsługujących stadion oraz zawodnicy, trenerzy i sędziowie. Każdy z klubów będzie mógł jeszcze wprowadzić po jednym fotografie i osobie do obsługi mediów społecznościowych. Oprócz nich na czterdziestotysięcznym obiekcie będzie jeszcze dwóch lekarzy potrzebnych do przeprowadzenia kontroli antydopingowej.

NIERÓWNA RYWALIZACJA

Nie tylko dlatego starcie Juventusu z Interem będzie wyjątkowe. Choć to historycznie najbardziej zaciekła rywalizacja we Włoszech, w ostatnich dwudziestu latach bardzo rzadko zdarzało się, by oba kluby rzeczywiście walczyły ze sobą o mistrzostwo. W trakcie żadnego z ośmiu ostatnich sezonów, w których Bianconeri wygrywali scudetto, Inter nie został wicemistrzem. Gdy turyńczycy lizali rany po aferze Calciopoli i to Nerrazzurri nadawali ton lidze, Juventus tylko w 2009 roku zajął drugie miejsce. Wtedy jednak prawdziwej rywalizacji o mistrzostwo między nimi nie było. Gdy obie drużyny spotkały się w 32. kolejce, Inter miał nad trzecim Juve dziesięć punktów przewagi. Teraz obie drużyny są faktycznie blisko siebie. Mediolańczycy tracą sześć punktów, mając mecz rozegrany mniej. W przypadku dzisiejszego zwycięstwa i skutecznego odrobienia zaległości mogą się zrównać z wielkim rywalem.

ROZDRAPANE RANY

Gdy brakuje świeżej wzajemnej rywalizacji sportowej, temperatura starć między klubami zwykle stopniowo wygasa. W przypadku Juventusu i Interu tak jednak w ostatnich latach nie było, bo Calciopoli bardzo ją zaogniło. W Turynie postrzega się ich klub jako największą ofiarę tej afery, a Inter jako największego beneficjenta. Skandal korupcyjny pozbawił Juventus dwóch mistrzostw, jedno z nich przyznając Interowi. Na degradacji potentata najbardziej skorzystał klub z Lombardii, wygrywając na boisku kolejne cztery tytuły. Przed Calciopoli zdarzali się jeszcze trenerzy, którzy prowadzili oba kluby i nie są w Turynie z tego tytułu darzeni niechęcią. Dotyczy to choćby Marcela Lippiego czy Giovanniego Trapattoniego. Byli jednak ludzie, którzy upierali się, że Conte nie może być prawdziwym Juventino, jeśli po całym tym zamieszaniu dołączył do Interu. Trenerowi to jednak nie przeszkadzało, co zasygnalizował już na początku szkoleniowej kariery, obejmując Bari, głównego regionalnego rywala Lecce, którego jest wychowankiem.

contearchiwum.jpg
Gettyimages

WOJOWNIK WŚRÓD GWIAZD

To właśnie z południa Włoch przyjechał w 1991 roku Conte do Turynu. Miał wtedy dwadzieścia dwa lata. Nigdy nie był wyszkolony jak Zinedine Zidane, Alessandro Del Piero czy Roberto Baggio. Mimo to utrzymał się w składzie jednego z najsilniejszych klubów świata przez trzynaście lat. Był ceniony jako wojownik. W 1996 roku pomógł klubowi wygrać ostatnią jak dotąd Ligę Mistrzów. Wśród gwiazd, które zawsze go otaczały, dorobił się w końcu opaski kapitańskiej. A status turyńskiej legendy umacniał także jako trener. W 2010 nowy prezydent Andrea Agnelli, chcąc wprowadzić do klubu trochę bardziej nowoczesne zarządzanie, uczynił prezesem Giuseppe Marottę, ściągniętego z Sampdorii Genua. Wspólnie doszli do wniosku, że to Conte, prowadzący wtedy Sienę, będzie najlepszym kandydatem do ponownego wniesienia Juventusu na szczyt. Decyzja odważna, bo młody trener miał wtedy na koncie tylko nieudany epizod w Serie A jako trener Atalanty Bergamo, a z sukcesami pracował tylko na drugim poziomie. Ryzyko się opłaciło, bo dwa lata po zatrudnieniu Conte zdobył pierwsze od lat mistrzostwo, otwierając trwający do dzisiaj cykl. Gdy w 2014 roku odchodził, by poprowadzić reprezentację Włoch, żegnano go ze wszelkimi należnymi honorami, nawet mimo niepowodzeń na europejskich arenach. Objęcie Chelsea też naturalnie nie zaszkodziło jego popularności wśród turyńskich fanów. Tym większe było rozczarowanie, gdy minionego lata objął Inter. Do Mediolanu sprowadził go właśnie Marotta, który przeniósł się tam półtora roku temu. Ludzie, którzy położyli podwaliny pod współczesną siłę Juventusu, teraz budują jego największego rywala.

MECZ OSTATNIEJ SZANSY

Trener nie ma ochoty na sentymentalne pogaduchy. Gdy dziennikarz przed meczem Ligi Europy z Łudogorcem Razgrad zagadnął go o słowa Agnellego, że Conte to Juventus, przerwał rozmowę. Przed niedzielnym starciem też ucinał rozmowy o sobie, czy o historii rywalizacji. Podkreślał wyjątkowe znaczenie niedzielnego meczu przede wszystkim dla układu tabeli. Po zaskakująco dobrym starcie Interu długo wydawało się, że to tylko on może w tym roku zagrozić dominacji Juventusu. Dziś jednak na znacznie groźniejszego rywala wyrosło Lazio Rzym. Mediolańczycy po raz pierwszy od dziesięciu lat są na tym etapie sezonu jeszcze w grze o trzy trofea. Wprawdzie w Lidze Europy i Pucharze Włoch trener mocno rotuje składem, jasno pokazując, które rozgrywki są dla niego priorytetem, ale jednak konieczność grania co trzy dni, podróżowania oraz jeszcze rozgrywania zaległych spotkań ligowych w i tak przeładowanym kalendarzu, nie będzie ułatwieniem. Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, jak energetyczny jest styl gry drużyn tego trenera. Lazio tymczasem może się skupić tylko na lidze. Gra aktualnie z największym, obok Atalanty, polotem w Serie A. Szczęśliwie zdołało na razie rozegrać wszystkie zaplanowane mecze. I może na mediolańczyków patrzeć z ośmiopunktową przewagą. Dla Interu nie tylko porażka, ale nawet remis, oznaczałby koniec marzeń o scudetto w tym sezonie.

ŚWIETNY POCZĄTEK

Nikt normalny nie oczekiwał od Contego, że zdobędzie mistrzostwo tak szybko, ale po tak obiecującym starcie, odpadnięcie z walki już na tym etapie, byłoby jednak rozczarowujące. Zwłaszcza że Lazio, mające znacznie skromniejsze możliwości, wciąż jest w stanie dotrzymywać mistrzom kroku. Mediolańczykom początkowo świetnie zrobiło przejście na trójkę obrońców, ulubiony system trenera. Wypaliły letnie wzmocnienia. Romelu Lukaku, o którego zabiegał także Juventus, choć można pomyśleć, że bardziej dla chęci podbicia ceny niż faktycznego pozyskania Belga, znakomicie wprowadził się do Serie A. Były napastnik Manchesteru United strzelił we Włoszech już dwanaście goli na wyjazdach. Nikt w najsilniejszych pięciu ligach nie jest z dala od domu tak niebezpieczny. Świetnie wyglądała współpraca belgijskiego czołgu z błyskotliwym Lautarem Martinezem. Szczelna obrona nie pozwalała rywalom na wiele.

INTENSYWNOŚĆ SPADA

Defensywa Interu wciąż dopuszcza do najmniejszej liczby straconych bramek w lidze, a na mecz z Juventusem powinna zostać jeszcze wzmocniona powrotem Samira Handanovicia, podstawowego bramkarza, który pauzował od miesiąca. Nie wszystko jest jednak w mediolańskim świecie idealnie. I to pomimo zimowych wzmocnień, na czele z pozyskaniem z Tottenhamu Christiana Eriksena. W dużych meczach tego sezonu Inter rozczarowywał. Przegrał oba spotkania z Barceloną, uległ na wyjeździe w kluczowym starciu Borussii Dortmund, nie dał rady u siebie Juventusowi, a ostatnio przegrał w Rzymie z Lazio. Z ostatnich pięciu meczów ligowych wygrał tylko dwa, oddając punkty choćby Cagliari i Lecce. W statystykach widać, że wyraźnie spada intensywność ich pressingu, którym w pierwszych miesiącach sezonu wysysali z rywali życie. Conte wpoił nowej drużynie swoją grę szybciej niż Maurizio Sarri, zatrudniony w tym samym momencie w Juventusie, ale długofalowo w jego zespole też jeszcze nie wszystko funkcjonuje, jak należy. Dlatego wygrana w Turynie byłaby kluczowa. Interowi udało się jednak zwyciężyć Juventus tylko raz w ostatnich czternastu próbach, a na Allianz Stadium wygrał dotąd ledwie jeden mecz, przed ośmioma laty. W tym kontekście gra przy pustych trybunach może w jakiś sposób niwelować atut gospodarzy. Zwłaszcza że Inter przeszedł już przetarcie w sparingowej atmosferze, bo rozgrywał rewanżowy mecz z Łudogorcem na pustym San Siro.

SARRI BEZ NARZĘDZI

Główne nadzieje w Interze mogą jednak wiązać nie z brakiem kibiców Juventusu, a z wewnętrznymi turyńskimi problemami. Dla mistrzów Włoch to pierwszy występ od najgorszego momentu w sezonie, czyli zasłużonej porażki w Lyonie, po której Sarri głośno zastanawiał się, dlaczego jego zawodnicy wymieniali piłkę tak wolno, choć na treningach potrafią robić to tak szybko. Trener jest krytykowany, a w mediach spekuluje się o jego następcach, choć nie da się przeoczyć tego, że dyrektorzy Fabio Paratici i Pavel Nedved w lecie niespecjalnie pomogli Sarriemu we wprowadzeniu do Turynu jego piłki. Juventus miał przejść na zupełnie inny, niespotykany zwykle w tych stronach, ofensywny, bazujący na licznych podaniach futbol kombinacyjny. Do tej trudnej gry szefowie nie dali jednak nowemu trenerowi odpowiednich narzędzi. Szczególnie widać to w drugiej linii, gdzie Sarriemu wyraźnie brakuje dobrych opcji. Adrien Rabiot nie może nawiązać do dawnej formy, bo przed transferem z Paryża długo nie grał w piłkę. Aaron Ramsey już wcześniej zmagał się z niezliczonymi problemami zdrowotnymi. Blaise Matuidi nie ma umiejętności technicznych do gry w środku pomocy u Sarriego. W nie najlepszej formie jest Miralem Pjanić. Brakuje wykonawców do gry w ulubionym systemie 4-3-3, a w 4-3-1-2, na które przechodzi Juventus, nie ma naturalnego kandydata na pozycję trequartisty, czyli zawodnika ustawionego za dwójką napastników. Opcji z przodu też nie ma zresztą za wiele, co Juventus szczególnie mocno odczułby, gdyby kontuzji doznał ktoś z trójki Cristiano Ronaldo, Paulo Dybala, Gonzalo Higuain. Na szczęście dla Sarriego omijają ich urazy, ale i tak można sobie wyobrazić lepiej skomponowaną kadrę.

RONALDO GONI REKORD

Porażka we Francji nie była jednorazową wpadką. Turyńczycy tracili punkty w czterech z ostatnich siedmiu meczów, czyli jak na ich standardy zaskakująco często. W ofensywie są coraz bardziej uzależnieni od Ronaldo, który jest ich główną nadzieją na niedzielny wieczór. Już strzelał gole w jedenastu kolejnych meczach ligowych, zrównując się z Gabrielem Batistutą i Fabiem Quagliarellą. Jeśli trafi także przeciwko Interowi, zostanie pod tym względem samodzielnym rekordzistą w historii ligi włoskiej. Rywalizacja Juventusu z Interem będzie jednak dziwna także dlatego, że tym razem jej zwycięzców może być trzech. Meczowi bardzo dokładnie będą się przyglądać w Rzymie. Jeśli padnie remis, Lazio po raz pierwszy od dziesięciu lat zostanie samodzielnym liderem Serie A.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.