Ch*jowe mieszkania. Beka z deweloperów i rynku najmu przybiera na sile

Mieszkanie
Chujowe mieszkania do wynajęcia

Problemy rynku mieszkaniowego dotykają głównie młodych. Dlatego branża nieruchomości doczekała się osobnej kategorii memów na swój temat. Przyglądamy się przyczynom tego zjawiska.

Artykuł pierwotnie ukazał się w październiku 2023 roku

Chujowe mieszkania do wynajęcia. Pamiętacie? Kiedyś ta facebookowa strona cieszyła się wielką popularnością. Osoba stojąca za profilem ochoczo postowała tam fotografie ponurych przestrzeni wprost z ogłoszeń o wynajmie nieruchomości. Były to zwykle klitki z odrapanymi ścianami, często uderzające mrokiem PRL-owskiego designu. I to designu niezamierzonego. Pachnącego raczej śmiercią babci właściciela, a nie olejkiem z dyfuzora ukrytego pośród vintage umeblowania. Od roku Chujowe mieszkania pozostają jednak nieaktywne. Życie uszło z niej do tego stopnia, że przypomina prezentowane tam wcześniej mieszkania i pokoje. Czy to znaczy, że problem zniknął? Bynajmniej.

Czasy się zmieniają, ale pewne kwestie wciąż pochłania chaos. Zatem żywe dyskusje na temat codziennych wyzwań, jakie stawia rzeczywistość, przeniosły się po prostu na inne platformy. Albo na grupki. Memy o norach na wynajem – uniwersum żartów z mikrokawalerek, opowieści o chciwości właścicieli nieruchomości czy o wyczynach deweloperów – naturalnie są obecne w sekcjach komentarzy portali, na instagramowych storiesach, reelsach czy, last but not least, na TikToku. Zmieniła się bowiem forma. Zmieniły się środki wyrazu i trendy, ale nie zmienił się stosunek do ludzi związanych z branżą nieruchomości.

Beka z mieszkań na TikToku

Dlatego przeglądy najbardziej absurdalnych propozycji pokojów na wynajem najłatwiej znaleźć obecnie w formie wideo. Podobnie jak omówienia osiedli łanowych. Czyli osiedli budowanych na odrolnionych działkach, krytykowanych za generowanie korków, koszty infrastrukturalne i brak terenów wspólnych.

Suma wyświetleń hashtagów takich jak #patowynajem czy #patodeweloperka liczy na TikToku kilkadziesiąt milionów. Przeglądając niektóre galerie pod tym znacznikiem, można zauważyć, że sytuacja wcale nie poprawiła się od czasów, gdy Ch*jowe mieszkania do wynajęcia zbierały tysiące lajków. Owszem, obdarte ściany nabrały sztucznych kolorów. W końcu wynajmujący pudrują je częściej tanią fototapetą, dopisując przy okazji przymiotnik luksusowy do ogłoszenia (co ma też swoje odzwierciedlenie w cenie). Ale za to metraże zdają się kurczyć z roku na rok. W tej kwestii nasz rynek mieszkaniowy zaczyna przypominać anglosaski. Jakiś czas temu na koncie instagramowym Bob Makler, czyli na koncie aplikacji do wynajmu mieszkań w stolicy Wielkiej Brytanii pojawił się film z prześmiewczym quizem. Oglądający mieli za zadanie odgadnąć czy prezentowany pokój to oferta najmu mieszkania w Londynie czy… zdjęcie z celi więziennej któregoś z zamożnych europejskich państw.

No właśnie. Czy w świetle tych wszystkich faktów niechęć w stosunku do przedstawicieli branży nieruchomości powinna dziwić? Czy można ją nazywać hejtem? I czy ktoś to w ten sposób odbiera? Tak, są tacy. Jak zwykle w Polsce bywa to ci, którzy stoją na silniejszej pozycji.

Kto tu jest ofiarą?

W maju ubiegłego roku na łamach Gazety Wyborczej ukazał się wywiad z Konradem Płochockim, wiceprezesem Polskiego Związku Firm Deweloperskich. Jesteśmy hejtowani, choć zbudowaliśmy milion mieszkań. Państwo – 5 tysięcy – brzmiał tytuł tego artykułu. Rozmowę przeprowadził, zajmujący się zazwyczaj literaturą, Wojciech Szot. Dlatego też w jego tekście przywołany został istotny fragment książki Łukasza Drozdy, Dziury w ziemi. Patodeweloperka w Polsce. To w niej ten sam deweloper, z którym rozmawiał Szot, stwierdził, że przedstawicielom jego branży obrywa się w Polsce tak samo jak… uchodźcom czy osobom nieheteronormatywnym. Szot postanowił skonfrontować Płochockiego z tymi słowami, zwracając uwagę na ich oburzający wydźwięk. Dzięki temu deweloper przeprosił, uznając, że za słabo odgraniczył hejt polityczny od biznesu. Przynajmniej w kontekście zestawiania siebie z osobami LGBT.

W tym samym tekście przewinął się również wątek polskich przywar. A zwłaszcza skłonność do złorzeczenia tym, którym się powodzi. To rodzima zawiść miałaby częściowo odpowiadać za niechęć wobec tych, którzy budują mieszkania. Do takich wniosków zdają się w pewnym momencie zmierzać rozmawiający. Ale spójrzmy na tę sytuację trzeźwo. Nienawiść skierowana w stronę branży nieruchomości nie jest absolutnie domeną Polaków. Trudno więc mówić tu o lokalnym fenomenie.

Wystarczy krótka przebieżka przez wyniki w Google, aby znaleźć co najmniej kilkanaście artykułów czy filmów z serii: Why everyone hates real estate agents. Co ciekawe, kiedy zamienimy przedmiot nienawiści na landlorda, ukaże nam się równie dużo wyników. Ta nazwa została nawet przeszczepiona na lokalny grunt. Landlordzi zaczęli pojawiać się więc w polskiej memosferze, z czasem zastępowani bardziej radykalnym określeniem czynszojady. Niemniej – żarty z landlordów to praktyka znana nie tylko z wspomnianego Londynu, ale i przykładowo Nowego Jorku. Nawet słynny dokumentalista John Wilson w swoim kultowym serialu How To With John Wilson poruszał wątek nowojorskich problemów mieszkaniowych i dziwnych stosunków z właścicielami mieszkań. W bardziej metaforyczny sposób portretował te kwestie brytyjski miniserial animowany dla Netfliksa, The House.

Polska jak Nowy Jork. Niestety

Choć polskim miastom ciężko równać się pod względem możliwości kariery do największych metropolii świata, okazuje się, że ich problemy mieszkaniowe stają się nam coraz bliższe. Według najnowszych danych Eurostatu jesteśmy krajem, w którym ceny mieszkań wciąż rosną, mimo że w innych państwach na północy Europy spadają. Z wcześniejszych danych tej instytucji wiadomo także, że Polska jest w tej części świata jednym z najgorszych miejsc, jeśli chodzi o dostępność mieszkań. Jesteśmy przeciążeni wydatkami na nieruchomości, zdolność kredytowa staje się luksusem i gnieździmy się w coraz mniejszych metrażach. Uwagę zwrócił na to ostatnio nawet Kaz Bałagane w singlu Za dużo. Wystarczy wsłuchać się, jak z przekąsem rapuje o mikrokawalerkach na tle warszawskiego Hongkongu – słynnego stołecznego symbolu patodeweloperki.

W kontekście tych statystyk łatwiej zrozumieć jak bardzo termin hejt wydaje się nieadekwatny, jeśli chodzi o krytykę branży nieruchomości. W momencie, gdy mamy do czynienia ze stawianiem osiedli coraz mniej funkcjonalnych, skondensowanych, budowanych na obrzeżach i sprzedawanych za horrendalne ceny – i w czasie, kiedy większość ludzi zmaga się z inflacją – marże brutto deweloperów dodatkowo rosły. W maju zeszłego roku Business Insider donosił, że zarobek deweloperów na czysto za sprzedaż jednego mieszkania wynosił więcej niż 1/3 tego, co wpłacali klienci. Sytuację zaognia dodatkowo niekontrolowana działalność flipperów oraz fakt, że wiele mieszkań stoi pustych, bo traktowane są jak inwestycje. Tym samym, kiedy spora część społeczeństwa zmaga się z problemami mieszkaniowymi, inni zwyczajnie na tym fakcie zarabiają krocie. A, że tymi pierwszymi są przede wszystkim młodzi ludzie, nie ma się, co dziwić, że to właśnie język internetu narzuca ton społecznym nastrojom. Ci, którzy próbują rozpocząć w nowym mieście studia, a mają problem z wynajęciem choćby małego pokoju, kanalizują emocje w sieci. Ci, którzy starają się o kredyt, złorzeczą w komentarzach.

Oczywiście faktem jest, że w warunkach wolnego rynku ludzie działają na tyle, na ile pozwala im system. I z całą pewnością głównymi winowajcami kryzysu mieszkaniowego są nie działacze z branży nieruchomości, a politycy. Przecież już za wzrost cen mieszkań można winić choćby program Bezpieczny kredyt 2 proc., który zamiast realnie wspierać mieszkalnictwo, dokłada publiczne pieniądze do bankowych kredytów. A wsparcie zapewnia ledwie garstce starającej się o kupno czterech kątów na własność.

Niemniej, często w bezsilności wobec chciwości duszącej społeczeństwo, dostrzega się wrogów wśród tych, którzy są na pierwszej linii. I tak się składa, że memy o deweloperach, flipperach, landlordach czy agentach nieruchomości, jak wiele na to wskazuje, mogą przybrać tylko na sile. Nawet w obliczu zapowiadanych zmian. Bo choć w październiku ówczesny Minister rozwoju i technologii zatwierdził zmiany przepisów technicznych, które mają stopować zjawisko patodeweloperki – ograniczyć przykładowo sprzedaż mieszkań poniżej 25 m kwadratowych – pomysłu na zabójcze ceny nie widać. Pozostaje tylko liczyć na jedno. Oby w tej walce śmieszne filmiki i obrazki przerodziły się kiedyś w bardziej sensowne działania.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze o memach, trendach internetowych i popkulturze. Współpracuje głównie z serwisami lajfstajlowymi oraz muzycznymi. Wydał książkę poetycką „Pamiętnik z powstania” (2013). Pracuje jako copywriter.
Komentarze 0