„Back to Black”: Nie jest źle, ale Amy Winehouse zasłużyła na lepszy film

Back to Black. Historia Amy Winehouse
Kino Świat

Reżyserce Back to Black. Historia Amy Winehouse – Sam Taylor-Johnson zabrakło zniuansowania kluczowych wątków. Premiera 19 kwietnia; recenzja już teraz.

Na początek truizm. Niby oczywisty, ale warty przypomnienia. Historia Amy Winehouse aż prosiła się o przeniesienie na duży ekran. Wyrazista, niejednoznaczna bohaterka? Obecna. Przyspieszona droga na szczyt, z którego upadek boli dwa razy bardziej? Jest. Zwroty akcji zakończone tragicznym finałem? Nawet w nadmiarze. Przed premierą Back to Black niektórzy zastanawiali się nad tym, czy aby nie za wcześnie na taki projekt. W końcu pewne rany mogły nie zdążyć się jeszcze zabliźnić. W czasach, gdy niektórzy piszą za życia autobiografie albo inwestują niemałe pieniądze, żeby znaleźć się w repertuarach multipleksów jako bohaterowie dokumentów (Budda jak Jan Paweł II? Recenzujemy kinowy film o youtuberze), czternaście lat po śmierci to jednak wieczność.

Amy

Oczywiście, w ciągu półtorej dekady w temacie filmowego upamiętnienia wokalistki zadziało się wiele. Pierwsze próby już kilka miesięcy po feralnym 23 lipca 2011 roku podjął były partner artystki, Reg Travis. Nie udało mu się wówczas zdobyć licencji na wykorzystanie utworów eksdziewczyny. Cztery lata później zgodę przyznano Asifowi Kapadiemu, który po sportretowaniu losów kierowcy rajdowego Ayrtona Senny poczuł, że chce dalej budować kinowe pomniki rzeczywistych postaci. Jego dokument Amy zdobył kilkadziesiąt nagród. Włącznie z Oscarami, Grammy i Europejską Nagrodą Filmową. Spotkał się z uznaniem krytyków i widzów, choć ten, który o piosenkarce mógł wiedzieć najwięcej i który się tu jeszcze pojawi, czyli jej ojciec, miał sporo zastrzeżeń.

Nowy Bond jako John Lennon i Pięćdziesiąt twarzy Greya

Film fabularny to jednak coś zupełnie innego. Historia danego człowieka staje się wówczas bardziej plastycznym tworzywem, z którego można swobodniej rzeźbić określoną narrację. To rozwiązanie o tyle kuszące, co niebezpieczne, o czym ostatnio przypomnieliśmy w zestawieniu najlepszych muzycznych biopiców z XXI wieku. Łatwo popaść w banał i wystawić komuś lukrowaną laurkę, znacznie trudniej o rzetelną uczciwość. Reżyserka Sam Taylor-Johnson już sześć lat temu postanowiła zmierzyć się z tym wyzwaniem. Szlaki miała częściowo przetarte. W 2009 roku opowiedziała o życiu młodego Johna Lennona, którego zagrał jej przyszły mąż i przypuszczalny przyszły Bond, Aaron Taylor-Johnson. Długo zgłębiała też temat uzależnień. W Milionie małych kawałków wysłała głównego bohatera, szalenie uzdolnionego pisarza, na dwumiesięczny odwyk.

Jeszcze przed premierą filmu o Amy Winehouse na twórczynię spadł deszcz krytyki, co tylko potwierdza, jak wiele emocji potrafią budzić biografie. Z całkiem bogatego portfolio Taylor-Johnson, które kryje w sobie także fotografie i video arty, wyciągnięto niekoniecznie udane Pięćdziesiąt twarzy Greya, jakby na dowód tego, że nie jest godna ukazania historii swojej rodaczki. Sporo dyskutowano o tym, dlaczego wytypowała do głównej roli mało doświadczoną Marisę Abelę, którą mogliśmy dotąd zobaczyć jedynie w mniejszych produkcjach i serialu Branża. Wreszcie przez media przewinął się zarzut chyba najpoważniejszy, bo bezpośrednio odnoszący się do losów piosenkarki. Czy można nakręcić film biograficzny o wyzyskiwanej młodej gwieździe, który sam w sobie nie jest wyzyskiem? – pytał się retorycznie Shaad D’Souza, felietonista The Guardian. Zrobił to chwilę po tym, gdy do sieci trafiły wyciekły pierwsze zdjęcia ucharakteryzowanej na Winehouse Abeli, przemierzającej ulice Londynu w rozwichrzonych włosach i rozmazanym makijażu.

Asekurancka biografia

Od samego początku produkcji, której polską premierę wyznaczono na 19 kwietnia, czuć, że Taylor-Johnson nie chciała (a może – w związku ze ścisłą współpracą ze spadkobiercami artystki – nie mogła?) wetknąć kija w mrowisko. Wielokrotnie dystansuje się od niewygodnych wątków. Tam, gdzie wypadało przekroczyć kolejne kręgi piekielne, żeby zrozumieć, czym naprawdę mógł być tytułowy mrok w Back to Black, pokornie czeka przed wejściem. Dzięki temu pewnie uniknie zarzutów o bezwstydną eksploatację tragicznej historii i pójście śladem dziennikarzy, który tylko pogarszali samopoczucie wokalistki wściubianiem obiektywów w nie swoje sprawy. Szkoda tylko, że bohaterka zatraciła przez to sporo ze swojej wyjątkowości, a otaczający ją świat – niejednoznaczność. Film nie zostawia przez to po sobie żadnego śladu.

Reżyserka Back to Black ukazuje Amy przede wszystkim przez pryzmat relacji, które łączą ją z bliskimi. To całkiem proste, ale i sprytne posunięcie, przypominające o tym, że nawet najbardziej wyraziści wykonawcy nie tworzą w próżni, a ich dorobek to składowa różnych doświadczeń i inspiracji. Wokalistkę poznajemy więc na początku jej kariery, gdy grywa w londyńskim Ronnie Scott’s Jazz Club. Nie może zbytnio liczyć na wsparcie matki Janis, u której zdiagnozowano rozległe stwardnienie rozsiane, ale w rodzinie ma dwóch innych sprzymierzeńców. Babcia Cynthia (Lesley Manville), niegdysiejsza piosenkarka, przekonała ją do słuchania jazzu i zapisania się do szkoły artystycznej. Nawet po tym, gdy Winehouse została z niej wyrzucona, bezgranicznie w nią wierzy. Kiedy kobieta umiera na raka, jej wnuczka nie potrafi się z tym pogodzić.

Dwaj mężczyźni

Zagraniczni krytycy, którzy zdążyli już ocenić produkcję, nie dostrzegli fałszu w ukazaniu relacji Amy i Cynthii. Znacznie bardziej problematyczny jest według nich wątek ojca artystki, Mitcha (Eddie Marsan). Trudno się z nimi nie zgodzić. W Back to Black jawi się jako nieco nadopiekuńczy, choć zawsze wspierający rodzic. Pokręci nosem na lufki znalezione w szafkach, spojrzy spode łba na kolejnych partnerów córki i zakwestionuje jej twórcze wybory, ale ostatecznie udzieli bezgranicznego wsparcia. Raczej wyidealizowany obraz mocno gryzie się z tym, co przed dekadą ustalił Asif Kapadi. Z zebranych przez niego materiałów wynikało, że Mitch był raczej oportunistą, który chciał ogrzać się w blasku sławy swojego dziecka, a to rodziło między nimi duże konflikty. Taki dysonans narracyjny okazuje się nieuchronnym kosztem wsparcia udzielonego przez spadkobierców. To pułapka, której nie udało się uniknąć Taylor-Johnson.

Drugi ważny mężczyzna w życiu Amy to jej partner, Blake Fielder-Civil (Jack O’Connell). Od początku czuć, że ich relacja, pełna romantycznych wzlotów i upadków, ściąga gwiazdę na dno. Kobieta nie potrafi się jednak od niej zdystansować. W końcu – jak sama twierdzi – woli bad boyów od poukładanych lalusiów. W związku szybko pojawiają się narkotyki; Blake próbuje wrócić do byłej partnerki, po czym trafia do więzienia. Tam postanawia zacząć nowe życie, ale już bez Amy.

Fatum

W miarę postępów poczynań nieszczęśliwie zakochanej pary, coraz silniej zarysowuje się powierzchowność scenariusza Back to Black. Winehouse z minuty na minutę traci w nim swoją podmiotowość. W przypadku biopiców, gdzie finał jest z góry znany, warto podrążyć głębiej w historii. Tutaj reżyserka jakby z góry stwierdza, że Amy to jednowymiarowa, ukształtowana przez innych postać, której należy współczuć, a potem z łezką w oku włączyć Tears Dry On Their Own. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że sama zainteresowana nie byłaby specjalnie zachwycona takim uproszczeniem. Czy rzeczywiście ciążyło nad nią fatum? A może było inaczej i sama przez cały czas świadomie igrała z losem, wiedząc, że tylko silne emocje nadają sens jej życiu? Na te pytania, w istocie dość niewygodne, nie padają konkretne odpowiedzi.

Nie brakuje wątpliwych scen. Pomińmy nieszczególnie trafiony powidok Pięćdziesięciu twarzy Greya, w którym zamroczeni alkoholem Amy i Blake tracą kontrolę i dają się ponieść nieokiełznanemu seksualnemu szaleństwu. Wybaczyć da się też nieszczególnie udane sekwencje bohaterki snującej się z pustą butelką po Londynie albo pokazującej środkowy palec wścibskim fotoreporterom. To faktycznie klisze, może nawet nadmiarowe, ale przypominające, że już od czasów debiutanckiej płyty Frank miała dwóch wrogów: nałóg i media. Trudno jednak przejść obojętnie obok zwierzęcych metafor, którymi Taylor-Johnson chciała zobrazować tragiczne położenie piosenkarki. Kanarek zamknięty w klatce albo rozbestwione lwy w ZOO to wyjątkowo mało wysublimowane symbole.

Mało muzyki

Wyliczanie, co chcielibyśmy zobaczyć w scenariuszu danego filmu, często jednak jest pozbawione sensu. W końcu dostaliśmy taką, a nie inną historię, która i tak już się nie zmieni, a której przebieg jest rezultatem świadomej twórczej decyzji. Reżyserka Back to Black miała pełne prawo, żeby skupić się na emocjach Winehouse. Niestety, w tym przypadku zepchnięcie opowieści na obyczajowe tory odciąga równicześnie uwagę od muzyki, za pośrednictwem której dałoby się równie sprawnie przemycić kolejne wątki. Sekwencje, gdy to się udaje – zrekonstruowanie procesu powstawania tekstu do Rehab albo Back to Black – wypadają całkiem przekonująco, na co duży wpływ ma gra aktorska i śpiew Abeli. 28-latka, wbrew obawom krytyków, stanęła na wysokości zadania i odnalazła się w stylu Brytyjki. Szkoda, że nie mogła bardziej rozwinąć skrzydeł i jeszcze dobitniej pokazać, że jej postać – poza byciem ofiarą show-businessu oraz nieszczęśliwie zakochaną kobietą – przetarła szlaki innym przedstawicielkom R&B odważnie łączącego nowoczesność z tradycją. Na takie wspomnienie o niebagatelnym wpływie na brzmienie wyspiarskiej i światowej estrady Amy po prostu zasługuje.

Zobacz także:

10 najlepszych XXI-wiecznych filmowych biografii muzyków

50 filmów, które najmocniej wpłynęły na kształt współczesnej popkultury

Ósmy Bond: kim jest Aaron Taylor-Johnson, nowy agent 007?

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisał lub pisze na łamach „Papaya.Rocks”, „Krytyki Politycznej”, „Kontaktu”, „Gazety Magnetofonowej” i „NOIZZ”. Lubi reportaże, muzykę elektroniczną i kino. Występował w „Kole Fortuny”, gdzie Rafał Brzozowski zagiął go hasłem „tatuaż tymczasowy”.