Arsenal – w poszukiwaniu tożsamości

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Arsenal FC v Sheffield United - Premier League
Clive Mason/Getty Images

Po ponad dwóch dekadach budowania potęgi przez Arsene'a Wengera Arsenal musi poszukać nowej drogi. Najpierw do odzyskania stylu, a następnie pozycji w angielskiej i europejskiej piłce. Po nieudanym eksperymencie z Unaiem Emerym za sterami, nadszedł czas Mikela Artety. Wielu fanów Kanonierów pokłada w nim olbrzymie nadzieje. Czy słusznie?

W dniu, w którym Arsene Wenger po raz ostatni opuszczał swój klubowy gabinet, wielu kibiców Arsenalu odczuło ulgę. Oczekiwało zmian od co najmniej dwóch lat. Ci, którzy często kwitowali występy swojego zespołu gwizdami i buczeniem sądzili, że Wenger jest już po prostu za długo, a jego metody pracy nie przynoszą żadnych efektów. Ponad 20 lat na stanowisku! Tego się we współczesnym futbolu po prostu nie praktykuje. Wygrali. Wenger ustąpił. Uznano to za początek nowego, lepszego rozdziału. Arsenal miał znów włączyć się do walki o najwyższe cele. Wrócić do Ligi Mistrzów, z której w dwóch ostatnich sezonach pracy Francuza wypadł. Po 22 latach doszło do pierwszej zmiany na stanowisku menedżera. Powrót do świetności miał zapewnić Unai Emery. Okazało się jednak, że problemem nie jest tylko posada szkoleniowca, a klub stanął na rozdrożu w poszukiwaniu własnej, nowej tożsamości. Jak prędko uda się tego dokonać?

GRA DLA MŁODYCH LUDZI

To co stało się latem 2018 roku w północnym Londynie, przerabiano 6 lat wcześniej w czerwonej części Manchesteru. Z tą różnicą, że z Old Trafford sir Alex Ferguson odszedł w świetnym stylu, po zdobyciu 20 mistrzostwa Anglii. Wenger odchodzić nie chciał. Nie czuł się zmęczony, nie był wypalony. Jedyne czego mu brakowało, to wsparcia zniecierpliwionych kibiców. Zmiana na stanowisku menedżera przypadła na czas, w którym szykowane były gruntowne przeobrażenia w gabinetach. Zdecydowano o budowie nowego pionu sportowego, odpowiedzialnego od teraz za linię klubu, transfery i zatrudnienie. Odchodził dyrektor zarządzający Ivan Gazidis, który zdążył jeszcze przeprowadzić rekrutację na zastępcę Wengera. Wybrał Emery'ego. Hiszpan urzekł go pełną detali znajomością zespołu i jego problemów oraz wizją tego, jak w stosunkowo krótkim czasie poprawić wyniki na tyle, by znów grać w europejskiej elicie.

Arsenal uchodzi za klub dobrze zarządzany, ale to właśnie zmiany na tym polu spowodowały kłopoty. Proces nabrał tempa, gdy jeden z głównych udziałowców, amerykański biznesmen Stan Kroenke kupił za 1,8 miliarda funtów większościowy pakiet akcji, od drugiego głównego akcjonariusza Aliszera Uszmanowa. Pełna władza Kroenke oznaczała, że klub ma być prowadzony w sposób korporacyjny. Stał się bezduszną organizacją. Niedawno Wenger w wywiadzie dla So Foot wyznał „ Kiedy przychodziłem, w klubie pracowało 80 osób. Kiedy odchodziłem było ich 750. A kiedy w organizacji jest 750 osób, to każdy myśli o tym, żeby się uchować, a nie żeby coś poprawić. Około 150 to maksimum, by zachować ludzką twarz, by znać imiona poszczególnych pracowników, ich żon albo dzieci”.

Przez długi czas Wenger miał pieczę niemal nad wszystkim. Nie bez przyczyny nazywany był przez pracowników i piłkarzy bossem. Oczywiście nie podejmował sam wszystkich decyzji. Wiedział jednak o najistotniejszych działaniach, a przede wszystkim sam wyznaczał politykę transferową klubu i często, dzięki swoim rozległym kontaktom i estymie, którą cieszył się w środowisku, był głównym negocjatorem. Sam potrafił wykonać telefon do piłkarza, żeby go namówić do przyjścia. Z niektórymi, jak Mesut Oezil czy Pierre-Emerick Aubameyang, udawało się dogadać. Z innymi, jak Kylian Mbappe, już nie. Ale mimo wszystko siłą Arsenalu w rozmowach transferowych był dwa czynniki: Liga Mistrzów i Arsene Wenger. Francuz w środowisku uchodził też za wychowawcę młodzieży. Zresztą zawsze był przekonany, że piłka nożna to gra dla młodych ludzi. Stąd też jego awersja do długich kontraktów dla 30 latków.

TAK JAK UNITED

Łatwiej też przychodziła rekrutacja do sztabu – „10 lat temu jeśli uznałem, że ktoś jest dobry, to dostawał kontrakt. Teraz jeśli chcesz nowego fizjoterapeutę, to musisz przebrnąć przez 300 aplikacji” – żalił się Wenger francuskiemu portalowi. Upraszczając nieco. To co przez lata Wenger robił sam, teraz wykonuje kilka osób. Vinai Venkatesham jest dyrektorem zarządzającym, Raul Sanllehi szefem działu piłkarskiego, Huss Fahmy głównym negocjatorem, Edu dyrektorem technicznym. No i jest jeszcze, w funkcji dyrektora, Josh Kroenke, syn właściciela. Do niego należą kluczowe decyzje finansowe. Jak widać, z niemal rodzinnego klubu, Arsenal stał się biurokratyczną maszyną. Wszystkie te zmiany miały na celu rzecz jasna usprawnić działalność klubu. Nie można oprzeć się wrażeniu, że sposób zatrudniania nowego menedżera, nie był dobrze zaplanowany i przygotowany. Tottenham, który przygotował zastępstwo dla Mauricio Pocchetino, przedstawił nowego menedżera w 2 dni. Arsenal miotał się 2 tygodnie.

Jak United radzi sobie po odejściu Fergusona wie niemal każdy i można było domyślić się, że Arsenal znajdzie się w podobnym lub gorszym położeniu. Przede wszystkim ze względu na możliwości. United zawsze miał ich więcej, bo posiadał więcej pieniędzy. Miał też coś co jest niepoliczalne – był najbardziej rozpoznawalną piłkarską marką na świecie. Arsenal też zdążył otworzyć się na kibiców w USA, Azji czy Afryce, ale nigdy nie osiągnął takiej siły przebicia. W różnego rodzaju zestawieniach magazynów ekonomicznych United od lat jest na pierwszym lub drugim miejscu na zmianę z Realem Madryt. Na przykład w sezonie 17/18 wydawał 295 mln funtów na płace, najwięcej w Anglii. Jednocześnie ta kwota stanowiła tylko 50% ich przychodów. Arsenal w tym samym czasie przeznaczył na gaże 240 mln, ale było to już blisko 60% przychodów. W sezonie 19/20 płaci piłkarzowi średnio 4,8 mln funtów za sezon. To oznacza, że w tym momencie jest dziesiątym najlepiej płacącym klubem piłkarskim na świecie, ale jednocześnie w ostatnich latach wyprzedziły go Liverpool, City, PSG, Juventus, a nawet Atletico. Gdyby mierzyć popularność liczbą obserwujących kont w mediach społecznościowych (Facebook, Twitter, Instagram), United ma na świecie 125 milionów followersów, a Arsenal „tylko” 69 milionów. W tym zestawieniu również daje mu to pozycję pod koniec pierwszej 10.

Zatem Manchester United, mimo wyraźnej przewagi nad The Gunners, do tej pory nie odzyskał utraconego statusu światowego potentata. Próbował na różne sposoby – Wszystkie mniej lub bardziej zawiodły. Nie udało się zupełnie namaszczonemu przez Fergusona Moyesowi, niezbyt miło wspominana będzie kadencja Louisa van Gaala, troszkę lepiej Jose Mourinho. Były pojedyncze sukcesy, ale nie ma ciągłości. Teraz jest tam Ole Gunnar Solskjaer, były piłkarz United, oddany klubowi. To oczywiście próba powrotu do korzeni i nawiązania do „fergusonowskiej” tradycji. - Młodość, energia, wychowankowie, to ma być podstawa nowego United – mówił mi podczas niedawnej rozmowy w Manchesterze Peter Schmeichel. Arsenal, żeby dojść do podobnych wniosków potrzebował osiemnastu miesięcy i eksperymentu z człowiekiem z zewnątrz. Z dobrym CV, z sukcesami, ale jednak wyznającym inne wartości i grającym inaczej niż to do czego przyzwyczaił Arsenal.

A do czego nas przyzwyczaił?

Gdy w 1996 roku zakomunikowano przyjście bliżej nieznanego francuskiego menedżera, który wyglądem przypominał nauczyciela matematyki, niewielu kibiców zdawało sobie sprawę, że rozpoczyna się nowa era. Nie tylko w Arsenalu, ale w całej Premier League. Zmiana podejścia do zawodu, dieta, nowoczesna baza treningowa, użycie nowych technologii czy zaangażowanie specjalistów z różnych dziedzin życia. To na starcie dało Kanonierom przewagę nad innymi. To wtedy właśnie zakodowane zostało współczesne DNA tego klubu. Przez ostatnie dwie dekady Arsenal uchodził za klub, który gra „sexy football”, ofensywny, płynny, z polotem. Potrafi bawić, jednocześnie realizując podstawowe cele – odnosić zwycięstwa. W skrócie: Wengerball. Potrafi promować młodych graczy, zarabiać pieniądze i co roku liczyć się w walce o podium, albo krajowe trofeum. Pierwsza dekada stała się wyjątkowa. Arsenal był jedynym klubem, który nawiązał walkę z hegemonem, Manchesterem United. Druga już nie tak skuteczna. Pojawili się nowi gracze, jak Chelsea, czy później Manchester City.

GRALI JAK BARCELONA

Złoty czas i największe żniwa skończyły się wraz z przegranym finałem LM w 2006 roku i zbiegły w czasie z odejściem z klubu Thierry'ego Henry’ego, Dennisa Bergkampa oraz przenosinami na stadion The Emirates, kosztujący, jak na tamten czas, fortunę (390 mln funtów). Mimo wszystko Arsenal w świadomości kibiców pozostawał niezmiennie wiodącym klubem w Anglii. A to dlatego, że potrafił zachować swoją tożsamość. Rzadziej, ale nadal sprawiał, że mecze z ich udziałem były czystą rozrywką. Z tego powodu w Arsenalu uznano, że można pozwolić sobie na najdroższe bilety w Anglii. Ludzie przepłacając i tak chcieli go oglądać. Aby zwiększyć zyski zdecydowano o przeprowadzce na nowy, dwa razy większy stadion. Wszystko to jednak szło cały czas w parze z jakością sportową. A ta, choć nie wystarczała, by walczyć o mistrzostwo, a tym bardziej o Ligę Mistrzów, pozwalała do tej Champions League w ogóle się dostać. Regularnie. I z tą samą częstotliwością wychodzić z fazy grupowej. Najważniejsze jednak było to, że mimo mniejszych bądź większych niepowodzeń, Arsenal uchodził za klub, który trzyma się swoich pryncypiów. Zawsze chce grać ofensywnie i miło dla oka. Kreuje, a nie reaguje. Chce mieć piłkę i grać nią szybko. Zawsze daje się zapamiętać. Jak choćby wtedy, gdy w akcji Santi Cazorla - Olivier Giroud - Jack Wilshere strzelali niezwykłego gola Norwich City. Nie było trofeów, ale bywały wciąż zachwyty nad stylem. Nie było awansów do półfinałów czy ćwierćfinałów LM, ale cmokano z zadowoleniem po kolejnej zdobytej bramce. Przynajmniej tyle.

Gdy w Europie nastał czas nowatorskiej Barcelony Pepa Guardioli, o Arsenalu Wengera mówiono: potrafią grać jak Barcelona! Tylko nie tak skutecznie, nie tak regularnie. Takie porównanie uchodziło oczywiście za wielki komplement. Problem w tym, że fani, choć rozumieli, iż zespół potrzebował czasu, by się zregenerować po potężnej inwestycji w stadion, zaczęli oczekiwać pierwszych po wielu latach sukcesów. Choćby krajowego pucharu. Tymczasem Wenger odpowiadał: – Pierwsze trofeum o jakie musimy zadbać, to awans do Champions League. Takich słów użył Francuz w 2012 roku, ale ta deklaracja spotkała się ze złym odbiorem i uznana została jako brak ambicji klubu i samego menedżera. Pieniądze z LM są tak duże i są tak ważną częścią budżetu, że znaczą częściej więcej niż krajowy puchar. Np. Puchar Ligi, który dla Francuza zawsze był polem do eksperymentów i ogrywania tzw. „dzieci Wengera”. Do nauki stylu dla tych, którzy dopiero aspirują do pierwszej drużyny.

Filozofa miał więc zastąpić pragmatyk. Emery musiał w pierwszej kolejności zadbać o wynik. Nawet kosztem stylu. Poprawić grę na wyjazdach, która od kilkunastu miesięcy mocno kulała. Poprawić grę obronną. Uporządkować środek pola. Tylko kilka pierwszych miesięcy zapowiadało pozytywne efekty jego pracy, choć dogłębne analizy wskazywały, że zespół często bazował na szczęściu. Wysoka skuteczność Aubameyanga i Lacazette'a zamazywała niekiedy obraz. Finał Ligi Europy, zamiast być zwieńczeniem pierwszego roku pracy, okazał się smutnym podsumowaniem tego, czego zrobić się nie udało. A od tamtego momentu było już tylko gorzej. Po roku pracy Emery dostał w lecie nowych piłkarzy. Arsenal pierwszy raz od dłuższego czasu wydał wielkie kwoty na transfery (około 140 milionów funtów). Eksperyment ostatecznie się nie powiódł. Dlaczego?

Czy to zbyt monotonne, skomplikowane wideo-sesje taktyczne? Czy kłopoty komunikacyjne, na które narzekali piłkarze nierozumiejący, dosłownie, przekazu menedżera? A może kiepskie relacje z kluczowymi piłkarzami, jak Ozil i Granit Xhaka, czy po prostu błędne decyzje taktyczne, jak sadzanie na ławce Lacazette'a? Był też pech z kontuzjowanymi bocznymi obrońcami, ciągłe rotacje i brak jednej klarownej myśli przewodniej. Nieustająca zmiana taktyki i personelu. Co przesądziło o klapie? Prawdopodobnie wszystko po trochu. Menedżer też na pewno nie jest jedynym winowajcą. Nie wolno z Emery'ego robić nieudacznika, choć to najprostsza, najłatwiejsza droga. Piłkarze są w równej mierze winni.

Nie zapominajmy, że Emery też chciał rozgrywać od obrony i grać wysokim pressingiem. Przynajmniej tak mówił, bo w grze tego nie było widać. Zawodnicy kompletnie nie byli w stanie tego zastosować. A z każdym niepowodzeniem tracili pewność siebie. Efekt pracy hiszpańskiego menedżera pod koniec jego kadencji był taki, że Arsenal wszystko robił źle. Nie umiał się bronić, nie umiał atakować. Zaliczył rekordową serię bez wygranej, rywal w większości spotkań tego sezonu strzelał częściej na bramkę niż Arsenal. Leno bronił najwięcej z wszystkich bramkarzy w lidze. Po przejęciu zespołu przez Ljungberga, drużyna wygląda na przetrąconą i całkowicie pozbawioną energii. Do tego stopnia słabą, że nie zadziałał nawet tzw. Efekt nowej miotły.

WYBRALI PRACOHOLIKA

Po nieudanej decyzji dotyczącej obsady najważniejszego stanowiska, Arsenal chce zrobić to, co próbują w United, tutaj znów pojawiają się podobieństwa do klubu z Old Trafford. Zespół ma wskrzesić człowiek mający klub w sercu, Mikel Arteta. W zasadzie chcą naprawić swój błąd popełniony latem 2018 roku. Wtedy Arteta też był kandydatem, ale nie zgodzono się ze wszystkimi jego warunkami. A ponieważ wtedy jak i teraz Bask nie miał żadnego doświadczenia w prowadzeniu pierwszej drużyny, postawiono na bezpieczniejszą opcję, czyli Emery'ego.

Sam Arteta mówił na pierwszej konferencji prasowej, że jego zdaniem potrzebna jest odbudowa kultury klubu. Wysoki pressing, szybki odbiór, posiadanie piłki. Wszystko brzmi świetnie, ale może po prostu nie ma do tego obecnie odpowiednich wykonawców? Może Shkodran Mustafi i Sokratis nie są wystarczająco dobrzy w rozegraniu, Xhaka jako defensywny pomocnik zbyt rzadko daje stabilizację, a Aubameyang z Oezilem nie zakładają pressingu tak, jak robią to ich odpowiednicy w City czy Liverpoolu? I może Arsenal odzyska swoje DNA, ale dopiero po gruntownej przebudowie. Arteta nie ma doświadczenia sensu stricte, ale ma dużo innych zalet. Głód sukcesu, znajomość klubu, niebagatelne doświadczenie zdobyte dzięki 3,5-letniej współpracy z Guardiolą. W dodatku pracy twórczej, a nie zwykłego wykonywania poleceń. Sam Guardiola zresztą twierdzi, że Arteta jest gotowy i spokojnie sobie poradzi. To Arteta był pomysłodawcą i odpowiedzialnym za znalezienie nowych pozycji dla Olega Zinczenki, Fabiana Delpha czy Fernandinho. Był kapitanem i prawą ręką Wengera i nigdy nie bał się zabierać głosu. Mimo że na takiego nie wygląda, jest charyzmatyczny a młodzi piłkarze Manchesteru City – Raheem Sterling czy Leroy Sane przyznają, że współpraca z Artetą spowodowała, iż rozkwitli. Ci którzy go znają, twierdzą że ma cechy przywódcze. Ma też kilka wspólnych cech z Wengerem. Jest pracoholikiem bez przerwy oglądającym i analizującym mecze, no i zna sześć języków, co po ostatnim okresie pracy z Emerym, może mieć wyjątkowo duże znaczenie.

AMERYKAŃSKI WZORZEC

Amerykańscy właściciele klubu nie są lubiani przez kibiców. Głównie im zarzuca się całe zło ostatnich lat. To zresztą również casus przywoływanego tu już przeze mnie Manchesteru United. Jednak rodzina Kroenke ma ogromne doświadczenie w biznesie sportowym i oprócz tego, że umie zarabiać, od pewnego czasu prowadzi również ciekawą politykę kadrową. Arteta się w nią wpisuje. Chodzi mianowicie o to, że Kroenke postanowili zatrudniać na stanowiskach trenerskich i menedżerskich młodych, ambitnych, zupełnie inaczej myślących ludzi. Trzeba przyznać, jest to ryzykowne, ale daje niezłe rezultaty. W LA Rams, klubie NFL zatrudniono 33-letniego Seana McVaya. Najmłodszy w historii ligi trener, w pierwszej samodzielnej pracy, doprowadził Rams do finału Super Bowl w 2018. Jared Bednar – starszy, bo 47 lat, ale na pierwszej posadzie w NHL. Jego Colorado Avalanche po latach posuchy wróciło do play-offów, a w tym sezonie jest drugą siłą na Zachodzie. Chociaż droga po sukces zaczęła się od falstartu. Jego metody zaczęły działać dopiero w drugim roku pracy. Dłużej do wyników dochodził jego rówieśnik Michael Malone, trener Denver Nuggets. On potrzebował aż trzech lat, ale mechanizm był podobny. Gdy obejmował zespół w 2015 roku, miał za sobą 12 miesięcy pracy w Sacramento. Teraz Nuggets są drudzy na Zachodzie. W zeszłym sezonie wprowadził zespół do play-offów, a sam został wyróżniony i poprowadził ekipę NBA All Star Team w 2019.

Czy plan z Artetą wypali na podobnych zasadach? Pierwsze tygodnie pracy są obiecujące. Młody Hiszpan uzyskał posłuch u piłkarzy. Gra się poprawiła. Wyniki jeszcze nie. Kluczem do powodzenia całej operacji będzie wspólny język. Ten piłkarski. Arsenal chciałby znów odzyskać swoją tożsamość. Arsenal czeka na Artetaball.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz