23 minuty na Bernabeu. Jak Górnik Zabrze sprawił, że Real spocił się do krwi

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Hugo Sanchez Real Madrid
Allsport/Getty Images

Z okazji przyjazdu gości z Madrytu w szatniach Stadionu Śląskiego wymieniono uchwyty na papier toaletowy. Mistrzowie Polski też szykowali się na starcie z ludźmi z innego świata. Po rewanżu to “Królewscy” proponowali im wymianę koszulek. Nigdy wcześniej ani później żaden polski zespół nie był tak bliski wyeliminowania Realu Madryt, jak Górnik Zabrze w 1988 roku.

Na początku były kasety wideo. To ich wymiana rozpoczynała niegdyś przygotowania do rywalizacji w europejskich pucharach. Gdy piłkarze Górnika Zabrze dowiedzieli się, że po wyeliminowaniu luksemburskiego Jeunesse Esch, w drugiej rundzie Pucharu Mistrzów trafią na Real Madryt, mieli dość mgliste pojęcie na temat tego, co ich czeka. Wiedzieli, że zagrają z jedną z najsilniejszych drużyn świata. Wiedzieli, że Bernd Schuster, Hugo Sanchez, Michel, czy Emilio Butragueno to gwiazdy światowej sławy. Ale o konkretną analizę było trudno. - Nie było łatwo zobaczyć ich w telewizji. Nastawialiśmy się tylko na to, że będziemy mieć przeciwko sobie nadludzi – wspomina Piotr Rzepka. Dopiero wymiana kaset pozwoliła wyrobić sobie dokładniejszy obraz. - My dajemy Realowi zarejestrowany na taśmie mecz z Pogonią, a w zamian otrzymamy kasetę z najbliższego spotkania królewskiego klubu — mówił dziennikarzom trener Marcin Bochynek, cytowany przez portal WikiGornik. To 90-minutowe nagranie starcia z Realem Valladolid było jedynym sposobem rozpracowania rywala.

Trudno z dzisiejszej perspektywy uwierzyć, że taki dzień kiedyś wydarzył się naprawdę, ale 26 października, jednego popołudnia, Lech grał na wyjeździe z Barceloną, a Górnik u siebie z Realem Madryt. Choć “u siebie” to mocno umowne stwierdzenie. Ze względu na liczbę chętnych do zobaczenia na polskiej ziemi Realu, mecz, podobnie jak wielkie pucharowe starcia Górnika kilkanaście lat wcześniej, odbył się na Stadionie Śląskim w Chorzowie. “Na pewno piłkarze czuliby się lepiej na własnym obiekcie, ale trybuny przy Roosevelta chyba by się zawaliły, gdyby miały pomieścić wszystkich chętnych zobaczyć to widowisko” - opowiadał Bochynek. W końcówce lat 80. Władza patrzyła już podejrzliwie na każde większe zgromadzenie. Postawiono więc na nogi wszelkie możliwe siły Milicji Obywatelskiej. Na stadionie zaordynowano prace remontowe. Wymieniono nawet uchwyty na papiery toaletowe w szatniach. Przez cały wieczór dyżur na obiekcie pełniło, według relacji tygodnika “Piłka Nożna”, dwadzieścia pielęgniarek, ośmiu lekarzy i dziesięciu noszowych.

Na Śląsk ciągnęły tłumy z całej Polski. Rzepka po latach potrafi to porównać tylko do Euro 2012. - Nie spodziewałem się, że może się pojawić aż tyle ludzi. 60 tysięcy na stadionie to jedno, ale pod stadionem zostały dziesiątki tysięcy ludzi. Jedyny raz spotkałem się z aż taką atmosferą już kilka godzin przed meczem. Porównywalne to było może wyłącznie z Euro w Polsce, gdzie też wszędzie było widać biało-czerwone flagi. Piłka klubowa to jednak co innego. Wiadomo, że nie wszyscy muszą kibicować Górnikowi. Czuło się jednak wtedy, że cała Polska naprawdę trzymała za nas kciuki – wspomina. Zadbano też o to, by godnie ugościć hiszpańską delegację. Ramon Mendoza, ówczesny prezydent klubu, wykorzystał wizytę w Polsce, by odwiedzić Muzeum Auschwitz. Mimo wszelkiej mobilizacji nie zdołano jednak uniknąć wewnętrznych tarć. Klub nie dogadał się z Telewizją Polską w sprawie bezpośredniej transmisji. Górnik żądał za jej przeprowadzenie piętnastu milionów złotych. Telewizja była jednak krytykowana przez prasę, że się na to nie zdecydowała. “Redaktor Mrzygłód w Niedzieli Sportowej chciał tą cyfrą wzbudzić oburzenie telewidzów na organizatorów imprezy. Tymczasem prosty rachunek mówi, że 15 milionów złotych = 10 tysięcy biletów po 1500 złotych (tyle kosztowały one na wczorajsze spotkanie” - pisało krakowskie “Tempo”, przekonując, że to racjonalna rekompensata ze strony klubu na wypadek spadku wpływu z biletów spowodowanego przez telewizję. Efekt był więc taki, że kto chciał zobaczyć Real, ten musiał pojawić się w Chorzowie osobiście.

MIĘDZYNARODOWE OBYCIE

Piłkarze Górnika, którzy w drugiej połowie tamtej dekady seryjnie sięgali po mistrzostwo Polski, trochę się już jednak przyzwyczaili do rywali z wysokiej półki. W tamtym czasie dość regularnie trafiali na silnych przeciwników. Trzy lata wcześniej bezdyskusyjnie przegrali z Bayernem Monachium, w kolejnych sezonach odpadali z Anderlechtem czy Glasgow Rangers, a w następnym roku mieli też grać z Juventusem. - Co roku mierzyliśmy się z europejską czołówką. Dlatego odczucia po losowaniu były takie, że los był dla nas łaskawy. Gdybyśmy odpadli z jakimś Olympiakosem, mielibyśmy do siebie pretensje. Przegrać z takim zespołem jak Real nie byłoby żadnym dyshonorem, lecz spadkiem z wysokiego konia. Górnik w tamtym okresie co roku grał w Pucharze Lata. Taki był nasz system przygotowań. Graliśmy z Malmoe, Norymbergą czy AIK-iem Solna i okazywało się, że wcale nie jesteśmy słabsi. To była namiastka rywalizacji w Europie – opowiada Józef Dankowski, ówczesny kapitan drużyny.

DEWIZY I PROMOCJA

Dla zespołu wpadnięcie na Real było też okazją do poprawienia swojego statusu. W tamtych czasach zagraniczne wyjazdy Polaków już się upowszechniły. - Takie mecze były okazją do pokazania się w Europie. Po tej rywalizacji Piotrek Jegor miał ofertę z Realu, Piotrek Rzepka pojechał do Bastii, Jan Urban do Osasuny. Była możliwość się wylansować. A przy okazji dało się też trochę zarobić na dewizach — tłumaczy. W zabrzańskim obozie panowała więc radość, choć praktycznie dla wszystkich było jasne, że takie losowanie praktycznie kończy pucharową przygodę. O eliminowaniu mistrzów Hiszpanii, prowadzonych wówczas przez Leo Beenhakkera, trudno było w ogóle rozmawiać. Zwłaszcza że grający w ataku Sanchez wyrósł w latach 80. Na snajpera, jakim dekadę wcześniej był Gerd Mueller. Meksykanin zdobywał wówczas nagrodę Złotego Buta dla najlepszego strzelca lig europejskich. Był gwiazdą pierwszej wielkości.

ZARAZ SIĘ PRZEWRÓCĘ

Pierwsze zderzenie było bolesne. “Hiszpanie mieli na początku przewagę w szybkości. Mówiłem do Urbana: “Janek, to niemożliwe, jak oni zapierdzielają. Zaraz się przewrócę” - opowiadał Ryszard Komornicki w książce Pawła Czado “Górnik Zabrze. Opowieść o złotych latach”. Nie wszyscy mieli jednak takie problemy. - Wystartowaliśmy bez jakichkolwiek kompleksów i okazało się, że w żadnych elementach nie ustępowaliśmy. Ja w ogóle nie zastanawiałem się, z kim rywalizujemy. Zapomniałem, że gram przeciwko Realowi. Byłem w takim transie, że nie myślałem, czy obok mnie biega Schuster, czy Butragueno. Widziałem ich, jak podnoszą puchary, ale tutaj musieli biegać za nami. Real przyjechał, żeby jak najszybciej odbębnić obowiązki i trafił na problemy. To dlatego niektóre zespoły nie lubiły wtedy jeździć na wschód Europy, bo można było nadziać się na zespoły takie jak Górnik, który był zbiorem najlepszych zawodników z całego kraju. Inna sprawa, że im lepiej się zagrało w pucharach, tym większe było prawdopodobieństwo, że kilku najlepszych odejdzie. Nas też tak rozdrapywali. W tamtym momencie piłkarze Realu byli jednak dla nas normalnymi ludźmi — podkreśla Rzepka.

BŁYSKAWICZNE KARIERY

Pomocnik ledwie chwilę wcześniej trafił do Zabrza z Bałtyku Gdynia. Ówczesna prasa sportowa ironizowała, że w ciągu dwóch meczów z Realem przebiegł więcej niż we wcześniejszych ośmiu sezonach nad morzem. Nie był jedynym, którego kariera potoczyła się tak szybko. Jegor jeszcze kilka miesięcy wcześniej grał w Górniku Knurów. Piękna bramka, jaką zdobył w rewanżu na Santiago Bernabeu, była jego pierwszą w barwach zespołu z Zabrza. Przed polską publicznością jednak nikomu z gospodarzy nie udało się strzelić. - Szkoda, bo można było pokusić się o niespodziankę. Na Stadionie Śląskim zabrakło nam rozwagi. Straciliśmy bramkę po rzucie karnym, po tym, jak Józef Wandzik faulował rywala na obrzeżach pola karnego. Nie wiem, czy to było sprawiedliwe – zastanawia się Dankowski.

MOCNY CZŁOWIEK

Często zdarza się, że po latach dawne wyczyny są koloryzowane, ale wystarczy rzut oka na fragmenty meczu przechowywane w Bibliotece PZPN, by zobaczyć, że byli piłkarze Górnika nie przesadzają: naprawdę mieli “Królewskich” na widelcu. Mecz na Stadionie Śląskim był festiwalem nieskuteczności zabrzan. Przodował w tym Krzysztof Baran, który zmarnował dwie doskonałe sytuacje. Po strzale Roberta Warzychy piłka została wybita z linii bramkowej. Bramkarz Realu złapał piłkę poza polem karnym w sytuacji sam na sam z rywalem, co przy dzisiejszych przepisach oznaczałoby czerwoną kartkę. Rzepka w ostatnich minutach meczu trafił w słupek. Po meczu zasłużył na pochwałę od Beenhakkera. “Pewnym zaskoczeniem mógł być “mocny człowiek”, który mi szczególnie się podobał, czyli zawodnik z nr 6” - mówił na konferencji prasowej Holender. Bochynek był zadowolony z występu, ale nie miał wątpliwości, że jest po zawodach. “Nie ujmując nic Realowi, akurat w przekroju 90 minut na Stadionie Śląskim byliśmy lepsi. To my, a nie przeciwnicy wypracowaliśmy sześć stuprocentowych sytuacji do zdobycia bramek. Ten wynik, zwłaszcza w spotkaniu z takim rywalem, przesądza sprawę, ale chciałem jeszcze raz podkreślić — pokazaliśmy, że potrafimy podjąć walkę z najlepszymi” - oceniał. Jeszcze nie wiedział, jak bardzo się z tym przesądzeniem sprawy mylił.

PALCE KIBICÓW REALU

Na rewanż trener nie bardzo miał kogo wziąć. Do stolicy Hiszpanii poleciało tylko trzynastu zawodników. Gdy działacze mówili później, że Górnikowi niewiele zabrakło, Bochynek kontrował, że zabrakło tych zawodników, których mu wcześniej sprzedano. Piłkarze lecieli do Madrytu pięć godzin, ze śródlądowaniem w Pradze. Na lotnisku przywitało ich lekceważenie. - Kibice Realu pokazywali nam cztery, pięć, sześć palców. To miało pokazywać, ile goli nam strzelą — przypomina sobie Dankowski. - My musieliśmy ten mecz rozegrać. Zdawaliśmy sobie sprawę, że Real będzie grał u siebie piłkę, która pokaże nasze braki, ale okazało się, że nie było ich aż tak wiele. Być może przez to, że trochę nas zlekceważyli, do samego końca nie byli pewni, że awansują — zaznacza były obrońca.

BLADY SCHUSTER

Gdy Sanchez mógł wykonać charakterystyczne salto po golu w 27. Minucie, wydawało się, że wszelkie emocje zostały zakończone. Jednak gol Jegora tuż przed przerwą oraz bramka Barana kilka minut po niej sprawiły, że nagle to Górnik miał wynik premiowany awansem do kolejnej rundy. “Widziałem twarze Hiszpanów, kiedy prowadziliśmy 2:1. Byli bezradni, przestraszeni. Schuster był blady. Kiedy mieli wykonać rzut wolny albo rożny, nikt się nie kwapił, żeby podejść do piłki” - opowiadał Komornicki w książce Czado. Butragueno i bramkarz Paco Buyo zamieniali się w chłopców do podawania piłek, chcąc, by gracze Górnika szybciej wznawiali grę. Wandzikowi przydały się wskazówki, które przed meczem przekazał mu telefonicznie grający w FC Porto Józef Młynarczyk, bo bramkarz Górnika bronił w Madrycie świetnie. A jego koledzy z pola czuli się coraz pewniej. - Umieliśmy utrzymać się przy piłce. Janek Urban, Rysiu Komornicki, Robert Warzycha czy ja mieliśmy automatyzmy. Byliśmy w stanie wymienić z dziesięć podań z rzędu. Real nie od razu odzyskiwał piłkę. Po oczach zawodników było czuć, że są zdziwieni. A w trakcie meczu nie ma czasu na zmianę podejścia, taktyki – opowiada Rzepka.

DECYDUJĄCE ZMIANY

Górnik był w ćwierćfinale Pucharu Mistrzów przez 23 minuty, które — zgodnie ze wspomnieniem Jacka Grembockiego - “ciągnęły się jak trzy kwadranse”. Na 13 minut przed końcem piłkę do bramki wcisnął z metra Butragueno. Różnicę zrobiły zmiany. - Przed meczem byłem zdziwiony, że taki techniczny zespół pozwala na to, by wylewać na boisko tak dużo wody. Chcieli, żeby boisko było równe, ale grząskie. W przerwie znów je podlali. W końcówce na takiej ciężkiej murawie brakowało nam już sił. A oni wpuścili na skrzydła Paco Llorente i Julio Gento, za którymi już nie dawaliśmy rady nadążyć. Po stracie gola jeszcze mieliśmy szansę na 3:2, ale dobił nas Sanchez — tłumaczy Rzepka.

WYMIANA KOSZULEK

W kolejnych godzinach zawodników Górnika zewsząd spotykały sygnały docenienia. Owację zgotowała im publika na Santiago Bernabeu, która doceniła, jak dobry mecz rozegrała na tle ich zespołu zupełnie anonimowa dla niej drużyna z Polski. “AS” pisał w kolejnym wydaniu, że Real awansował, ale “spocił się aż do krwi”. A Roman Hurkowski, wysłany do Madrytu przez tygodnik “Piłka Nożna”, wspominał o szpalerze, jaki oficjele z branży wydobywczej utworzyli dla piłkarzy przed hotelem Zurbano. Jednak Polaków najbardziej zaskoczyli gracze Realu. - Chciałem wymienić się po takim meczu koszulką z którymś z nich, żeby mieć pamiątkę na całe życie. Myślałem, że będę musiał za nimi biegać i o to prosić. Tymczasem to oni sami podchodzili, proponując wymianę. To było niezwykle sympatyczne — mówi Rzepka.

KOLEJNE NIESPODZIANKI

To nie był koniec niespodzianek, które przyniósł ten wyjazd. - Przypominam sobie, że zaskoczyła nas cena rachunku za telefon, który został doliczony za cały pobyt, bo jeden z dyrektorów wydzwaniał sobie z pokoju do Polski. To znacząco podniosło koszty delegacji, ale trafiło na dyrektorów, którzy byli to w stanie udźwignąć — uśmiecha się Dankowski. Drużyna miała wrócić do Polski w piątkowe południe, ale awaria samolotu opóźniła lot o dwanaście godzin. Nie wszyscy zawodnicy jednak do niego wsiedli, bo z odbywającego się równolegle zgrupowania kadry ligi polskiej, która miała we Włoszech zagrać z reprezentacją Serie A z Diego Maradoną w składzie, uciekł Andrzej Rudy i zabrzanie pomogli naprędce załatać braki. Komornicki, Urban, Warzycha i Wandzik prosto z Hiszpanii polecieli więc do Rzymu, by zbierać kolejne międzynarodowe doświadczenia. Ani Górnik, ani żaden inny polski klub nie był już później równie blisko wyrzucenia z pucharów rywala tego formatu. - Do dzisiaj człowiek wspomina, co by się mogło stać, gdybyśmy wtedy wygrali – nie ukrywa Rzepka. - Europa by się dla nas wszystkich otworzyła. Dla całej naszej piłki. Często taki moment przełomowy jest potrzebny. Wembley było czymś takim dla piłki reprezentacyjnej. Wyeliminowanie Realu mogło być dla klubowej. Być może polskie zespoły pewniej podchodziłyby do rywalizacji w Europie — dodaje. Górnik kolejnej szansy już nie dostał. Mecz na Santiago Bernabeu do dziś pozostaje ostatnim występem zabrzan w najważniejszych klubowych rozgrywkach w Europie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.